publicystyka: Przepis na sukces - cz. I

Przepis na sukces - cz. I

tłum. Justyna Pikutin, 11 lutego 2022

Podstawowym warunkiem niezbędnym do tego, by człowiek był zdolny do miłości, jest pokora. Przypowieść o celniku i faryzeuszu, z jednej strony, ukazuje nam tragedię człowieka, który wydawał się być w porządku zgodnie z literą prawa. Z tego punktu widzenia faryzeusz był bardzo dobrym człowiekiem, dobrym i pobożnym człowiekiem, ponieważ wypełniał wszystkie swoje obowiązki, robił wszystko, co nakazywało prawo. Ale to właśnie w tym miejscu odniósł porażkę, w tym miejscu potknął się, gdyż nie rozumiał, że nadejdzie czas, gdy przykazania przestaną obowiązywać. Upadnie nawet wiara - jak mówi ap. Paweł - upadnie zarówno wiara, jak i nadzieja. A co pozostanie? Miłość, która świadczy o doskonałości człowieka. Dlatego też najważniejszym przykazaniem Bóg uczynił miłość - do Boga i do bliźniego.

Na tym aspekcie chciałbym skupić naszą uwagę, ponieważ my, chrześcijanie, często mamy do czynienia z następującą sytuacją: staramy się wypełniać nasze obowiązki, robimy co w naszej mocy, staramy się żyć pobożnie, ale nadal jesteśmy bezowocni i podobni do drzewa, które zostało posadzone i żyje, ale ma tylko liście, bez owoców.

Pewnego dnia byłem w świątyni, nie powiem dokładnie w której, bo tak łatwo jest obrazić Limassolczyków. Byłem więc w świątyni, gdzie pewien pobożny, dobry człowiek pomaga w ołtarzu. Jest w cerkwi od wielu lat, jest prawą ręką proboszcza, przysługuje, a kiedy tam jestem, to nie zapomina mi przypomnieć, jak długo pomaga i służy tamtejszej Cerkwi. Ja oczywiście chwalę go, skoro chce to usłyszeć.

Służyłem tam tego dnia i w ołtarzu były małe dzieci. Naturalnie, że coś by nabroiły. Chwycił jednego i cisnął go w kąt prezbiterium. Cóż, zniosłem to z pokorą. Denerwuję się, gdy widzę takie rzeczy, ale nic nie powiedziałem. Po około 5-6 minutach to samo dzieje się z drugim dzieckiem - je również wygonił. Powiedziałem sobie w myślach: "Pokłócimy się dzisiaj z tym panem!". Kiedy chwycił także trzecie dziecko, wkroczyłem do akcji:
- Dlaczego tak postępujesz z dziećmi? - zapytałem.
- Trzeba je wygonić, przecież hałasują!
- Myślę, że z ołtarza powinien wyjść ktoś inny, ale na pewno nie dzieci!
Obraził się, poszedł, usiadł w innym kącie i nigdy więcej się do mnie nie odezwał. Cóż poradzić, postaram się zrobić tak, by przed Wielkanocą się z nim pogodzić... Ale chcę powiedzieć i często to powtarzam moim duchownym: czy wyobrażacie sobie człowieka, który żyje w Cerkwi, wypełnia słowo Boże, chodzi na wszystkie Liturgie, a ma tak stwardniałe serce, że nawet dzieci mu przeszkadzają? Gdzie jest owoc Ewangelii i Bożych przykazań? Dokąd tak właściwie prowadzą nas te lata spędzone w Cerkwi? Do okrucieństwa, barbarzyństwa, nieczułości, do takiego chamstwa, że nie można nawet powiedzieć kilku słów dziecku.

Nie twierdzę, że dzieciom w cerkwi wolno robić, co chcą. Jestem przeciwny temu, by nie znały granic i robiły w świątyni co im się podoba, a w efekcie ją podpaliły. Ale, oczywiście, nie jest rozwiązaniem wyrzucanie ich i to w taki sposób, by biedne dziecko, wiedząc, że biskup jest w cerkwi, ze wstydu gotowe było zapaść się pod ziemię. Czy przyjdzie ono jeszcze kiedyś do cerkwi? Oczywiście, że nie. Ale przecież ciebie to nie obchodzi.

Prawdziwe przestrzeganie Bożych przykazań, prawa i słów proroków nie może prowadzić nas do kultu samych przykazań, przeciwnie, powinno prowadzić nas do naśladowania Chrystusa we wszystkim, do posiadania miłosiernego serca, do bycia miłosiernymi jak nasz Ojciec. Jeśli go nie posiadasz, to po co przestrzegasz przykazań? To tak jak z pacjentem, który zawsze bierze leki o określonej porze, niczego nie pomija, ale mimo to nie zdrowieje. Bierze tylko leki, wypija je na czas, ale wszystko bezskutecznie. Podobnie jest z człowiekiem bogobojnym, który przestrzega wszystkich przykazań, ale nigdy nie osiąga ich celu, a celem wszystkich naszych czynów jest miłość do Boga i bliźniego. Jeśli tego nie zrozumiesz, jak możesz stać się podobnym do Boga i prawdziwym dzieckiem Bożym?

Tak właśnie stało się z biednym faryzeuszem. Przykazania traktował jako cel sam w sobie, a kiedy stanął przed Bogiem, w gruncie rzeczy zwrócił się przeciwko sobie i swoim cnotom. On je miał, ale cnoty te nie stały się darami Ducha Świętego. Były to liście drzewa, ale bez względu na to, jak dobre było to drzewo, nie miało ono owoców. Dlatego Chrystus nakazał, by to drzewo figowe uschło, bo znalazł na nim tylko liście. Cnotliwy człowiek - mówią ojcowie - jest jak uschnięte drzewo figowe. Jest to człowiek, który robi wszystko, ale nie ma owoców, tylko liście. Wstaje, analizuje siebie i widzi, że jest samowystarczalny, że nie ma w nim żadnych wad.

Czasami mówi się: "Sprawdź siebie". Przyznaję, że nie zajmuję się samoobserwacją. Mówię sobie: Po co mam się tym zajmować, skoro jestem grzesznikiem od stóp do głów? Aby zbadać siebie, aby odkryć, co dobrego uczyniłem? Jak harcerze: jakie dobre uczynki zrobiliśmy dzisiaj, a jakie złe?

Pewnego razu starzec Paisjusz wrócił na Świętą Górę Athos po wyjeździe. Poszedłem do niego, a on śmieje się. Mówi:
- Czy opowiedzieć ci, co nas spotkało po drodze?
- Co ci się przydarzyło? - pytam.
- Wyjechałem z tamtym...
Był to jego cnotliwy nowicjusz, nie zdradzę jego imienia, gdyż był dobrym ascetą, choć niekiedy potykał się w kwestii reguł. Przez wiele lat nie opuszczał on Góry Athos. A tym razem wyjechał właśnie razem ze starcem. Siedzieli blisko siebie w łodzi, a nowicjusz od czasu do czasu wzdychał i mówił:
- Och, wychodzimy teraz do świata i jeśli coś osiągnęliśmy, stracimy to!
Chwilę później znów westchnął:
- Ech, co się z nami dzieje, jedziemy w świat! Jeśli coś mieliśmy, stracimy to!
Gdy tylko przybyli do Ouranopolis znów powiedział:
- A oto Ouranopolis! Co się z nami dzieje! Tyle lat bez opuszczania Świętej Góry! Teraz, jeśli coś osiągnęliśmy, stracimy to!
W końcu starzec Paisjusz rzekł do niego:
- Posłuchaj, coś ci powiem, ojcze: nic nie mam i niczego nie stracę. Ale ty, skoro coś masz, to uważaj!
Rzeczywiście, za kogo ty się uważasz? Ja nie czuję się w ten sposób. Co ja mam takiego, co mógłbym stracić? Skoro nie mam nic? Przepadłem bez śladu. Co mogę powiedzieć, że miałem i straciłem? Co miałem?

Abba Izaak Syryjczyk mówi coś wspaniałego: "Dokąd może upaść ten, kto jest najniżej?". To znaczy, że każdy, kto postawił się poniżej wszystkiego, nie może się stoczyć, ponieważ jest poniżej wszystkiego, a wszystko jest ponad nim.

Człowiek, widząc swoje cnoty i dobre uczynki, zaczyna się na nich opierać i tu właśnie dochodzi do tragedii, bo taki człowiek cierpi na syndrom faryzeusza. I co wtedy robi? Odczuwa potrzebę podziękowania Bogu. Widzicie, jest to człowiek pobożny więc mówi: "Dziękuję Ci, Boże, że nie jestem taki jak inni ludzie albo jak ten celnik" (patrz Łk 18, 11). A potem wskazuje na biednego celnika.

A więc: "Dziękuję Ci, Boże, że nie jestem taki jak inni ludzie, że dałeś mi tyle cnót! I dzięki Tobie, Boże, z całą pewnością jestem dobrym człowiekiem!"
Niektórzy ludzie czasem mówią:
- Tak się cieszę, niech Bóg żyje i ma się dobrze: o cokolwiek prosimy, On daje nam wszystko!
Tak - odpowiadam - niech żyje i ma się dobrze, żeby nic Mu się nie przydarzyło, bo wtedy... Ten Bóg, który daje nam wszystko, jest dobry, ale jeśli nadejdzie czas, kiedy nie da nam tego, czego chcemy, to już nie będzie dobry! I wtedy zaczniemy Mu czynić wyrzuty, powiemy: "Boże, jak Ci nie wstyd? Chodzimy do cerkwi, jesteśmy takimi dobrymi ludźmi, tyle dobrych uczynków dokonaliśmy, a Ty zamiast być dobrym dla nas, jesteś dobry dla grzeszników i bluźnierców, a nas, sprawiedliwych, źle traktujesz?". Myślimy, że nasze dobre uczynki zobowiązują do czegoś Boga, a tak naprawdę to poczucie posiadania dobrych uczynków psuje wszystkich ludzi, a szczególnie nas, wierzących.

Dlatego Chrystus wypowiedział te słowa, które nam się nie podobają, choć są prawdziwe: “celnicy i nierządnice wyprzedzają was do Królestwa Bożego” (Mt 21, 31)! Dlaczego? Nie ze względu na ich uczynki, a wbrew nim. Ze względu na pokorę. Dowodem tego jest fragment Ewangelii nadchodzącej niedzieli.

metropolita Limassol Atanazy

za: pravoslavie.ru

fotografia: szolucha.w /orthphoto.net/