publicystyka: Serce dla Boga

Serce dla Boga

tłum. Gabriel Szymczak, 10 lutego 2022

„Istnieje opowieść o dwóch sąsiadach, krawcach, którzy bardzo różnili się swoją pracą i modlitwą, majątkiem i zadowoleniem. Jeden z nich miał liczną rodzinę, a drugi był kawalerem. Pierwszy miał zwyczaj chodzenia do cerkwi każdego ranka, a samotny nigdy tam nie chodził. Pierwszy nie tylko pracował mniej, ale był mniej wykwalifikowany od drugiego, jednak miał wszystko, czego potrzebował, a drugi był w trudnej sytuacji. Ten drugi zapytał pierwszego, jak to jest, że ma wszystko, chociaż mniej pracuje. Modlący się człowiek odpowiedział, że codziennie chodzi do cerkwi i po drodze znajduje trochę złota. Zaprosił sąsiada, aby poszedł z nim na modlitwę, obiecując, że podzielą się znalezionym złotem. Jego sąsiad zaczął regularnie chodzić do cerkwi i wkrótce obaj stali się podobni w swej obfitości i zadowoleniu. Oczywiście po drodze nie znajdowali złota, ale złoto Bożego błogosławieństwa zwiększało dostatek tych prawdziwych mężów modlitwy” – „Prolog ochrydzki”.

Czego potrzeba, abyśmy mieli serce dla Boga? Czy to musi być obietnica złota lub czegoś innego, co postrzegamy jako nagrodę? Odpowiedź może brzmieć „tak”, ponieważ - szczerze mówiąc - jesteśmy po prostu zajętymi ludźmi. Biorąc pod uwagę wymagania i złożoność życia, Bóg powinien być szczęśliwy, że w ogóle o tym myślimy.

Skoro mamy takie przekonanie o samych sobie, być może rzeczywiście trzeba nam obietnicy złota, byśmy nadali Bogu wyższy priorytet. Napisałem wiele lat temu, że gdybyśmy ogłosili w cerkwi, że całoroczna obecność na czuwaniach zaowocuje nowym samochodem lub telewizorem, albo rejsem na Karaiby, cerkiew byłaby pełna w każdą sobotę wieczorem...

Doświadczyłem kiedyś przeżyć „czarnego piątku”, który wcale nie miał miejsca w piątek. Widziałem ludzi przepychanych przez szklane okno przez tłum, chcący dostać się do sklepu po skarpetki za 25 centów i bieliznę za 75 centów. Widziałem kilka takich „czarnych piątków” i byłem zdumiony tym, jak ludzie gromadzą się lub ustawiają w kolejce. Widziałem też strach na twarzach pracowników wewnątrz sklepu, gdy przyszedł czas na otwarcie drzwi. Kiedy ludzie wierzą, że czeka ich nagroda lub przyjemność, będą deptać innych, aby tylko się do tego dostać.

Jeden z wielkich ojców monastycznych siedział na placu ze swoimi uczniami, kiedy kobieta o wielkiej i znanej urodzie weszła na plac ze swoją świtą. Mnich zaczął płakać. „Dlaczego płaczesz, ojcze? Czy ta kobieta cię obraża, bo jest taką grzesznicą? „Nie”, odpowiedział. „Spójrz na nią – jej makijaż, jej strój, jej włosy – wszystko jest tak dobrze zrobione, że mnie zawstydza”. Uczniowie dziwili się obserwacji ojca. Wtedy on odpowiedział: „Pomyśl o tym, ile czasu poświęca na swój wygląd, a ja w porównaniu z nią tak mało czasu poświęcam swojej duszy. Oczywiste jest, że jest bardziej oddana swojemu bogu niż ja Mojemu…”

Przypowieść, którą Jezus opowiada o uczcie weselnej wielkiego króla, jest pełna ironii. Zaproszenie na ucztę wydawaną przez króla powinno być jeszcze bardziej kuszące niż złoto, ale Jezus powiedział, że zaproszeni zlekceważyli je. Biorąc pod uwagę władzę króla nad życiem i śmiercią, jak mogli? Jezus daje nam wskazówkę. Powiedział, że każdy poszedł swoją drogą, jeden na swoje pole, inny do swojego handlu. Tak jak my, byli zapracowanymi ludźmi. Niektórzy z nich nawet zabili tych, których król wysłał, by ich zaprosić. W końcu pojawia się gość, ale nie jest właściwie ubrany. Przyszedł, ale nie zrobił absolutnie nic, by przygotować się do przyjęcia.

Pan podsumowuje to wszystko – „Wielu bowiem jest powołanych, mało zaś wybranych”. Musimy tego uważnie wysłuchać. Błogosławiony Teofilakt mówi: „Bo to rola Boga, aby powołać, lecz stać się jednym z wybranych lub nie – to już nasze zadanie”.
To ciekawe, bo myślałem, że stanie się wybranym nie ma ze mną nic wspólnego, ale najwyraźniej jednak coś ma. Teofilakt wskazuje, że Żydzi są tego dobrym przykładem. Możemy nazywać ich „narodem wybranym”, ale on mówi, że choć z pewnością byli powołani, nie zostali wybrani, ponieważ „nie słuchali” i zabijali wysłanych do nich.

Możemy się więc radować, że zostaliśmy wezwani do Świętego Prawosławia. To naprawdę wielkie błogosławieństwo. Powinniśmy jednak zdać sobie sprawę, że powołanie nie czyni nas wyjątkowymi. Wielki Król wzywa wszystkich - dobrych, złych i jeszcze gorszych - na Swoją ucztę. Niektórzy są zbyt zajęci, aby przyjść, ale niektórzy jednak trafią na nią. To wspaniała rzecz, jednak to nie wystarczy. Musimy włożyć szatę weselną – czystą szatę pobożnego i świętego życia. Oczywiście osiągnięcie takiego życia wymaga wysiłku i czasu. Aby dać tej pracy czas, którego ona potrzebuje, musi to stać się naszym priorytetem numer jeden.

Zmagamy się z tym przesłaniem, ponieważ wiemy, że jesteśmy po prostu zbyt zajęci. Mamy „pola i posiadłości”, a one kosztują niezłą sumę. Nie możemy ich opuścić, chociaż wiemy, że nasze priorytety zabijają nas fizycznie i że zaniedbujemy naszą duszę i zagrażamy naszemu przyszłemu życiu. Zachęcam was do zapamiętania obietnicy, którą złożył nam Jezus. „Szukajcie nade wszystko Królestwa Bożego, a to wszystko będzie wam przydane”. A my mamy to na odwrót - zabijamy się szukając rzeczy i mamy nadzieję, że to Królestwo zostanie dodane…

Czy wymagamy obietnicy złota, aby poświęcić się życiu duchowemu? Cóż, czeka nas coś większego niż złoto, nie tylko w przyszłym życiu, ale także w tym życiu.

Zaproszenie zostało wysłane, mam nadzieję, że twoja odpowiedź nie brzmi: „Nie mogę przyjść”.
Jeśli przyjdziesz na przyjęcie, staraj się przywdziać Chrystusa, jedyną prawdziwą szatę weselną.
 
o. John Moses

za: Ramblings of a Redneck Priest

fotografia: palavos /orthphoto.net/