publicystyka: "Kto jest moim bliźnim" a usprawiedliwienie

"Kto jest moim bliźnim" a usprawiedliwienie

tłum. Gabriel Szymczak, 25 listopada 2019

List do Galatów 2, 16 – 20; Ewangelia wg św. Łukasza 10, 25 - 37

To otrzeźwiające, jak łatwo możemy zepsuć każdą dobrą rzecz, w tym wiarę w Jezusa Chrystusa. Niektórzy popadają w złudzenie, że kochają Boga i bliźniego, podczas gdy w rzeczywistości służą tylko sobie. Jednym z symptomów takiego postępowania jest zawężenie grupy ludzi, których zaliczamy do naszych bliźnich, tak aby wymówić się od widzenia i służenia Chrystusowi we wszystkich, którzy noszą Jego obraz i podobieństwo. Czyniąc to, lekceważymy nie tylko ich, ale samego Pana. Nasze działania ujawniają, że tak naprawdę nie wierzymy w Niego, ponieważ staramy się tylko usprawiedliwić samych siebie.

Właśnie przed taką postawą przestrzega Zbawiciel w Ewangelii wg św. Łukasza 10, 25 - 37. Po opisaniu, w jaki sposób starotestamentowe prawo wymagało kochania Boga „całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego”, uczony w Prawie chciał się usprawiedliwić, ograniczając ludzi, których musiał kochać. Dlatego zapytał: „A kto jest moim bliźnim?”. Chciał ograniczyć to, czego Bóg od niego wymagał. W ten sposób mógł założyć, że był prawym człowiekiem, służąc tylko sobie przez całe życie.

Przypowieść Pana nie pozwala nam jednak na jakiekolwiek ograniczenie znaczenia miłości bliźniego. Opowiada nam o człowieku, który został okradziony, ciężko pobity, a następnie pozostawiony na poboczu drogi, by umarł. Z pewnością każdy, kto widział go w takim stanie, miałby obowiązek mu pomóc. Tym bardziej, że dotyczy to przywódców religijnych, którzy szli tą samą drogą. Wiedzieli, że prawo Starego Testamentu wymagało od nich opieki nad innym Żydem w sytuacji zagrożenia życia. Jednak podobnie jak uczony w Piśmie musieli wymyślić jakąś wymówkę, by nie traktować go z choć odrobiną współczucia. Nie wiemy dokładnie, co myśleli, ale jakoś to zracjonalizowali, przechodząc obok i wcale mu nie pomagając.

Jak na ironię, to Samarytanin potraktował nieszczęśnika jako bliźniego. Samarytanin nie ograniczył swojej troski do własnego ludu. W ogóle nie ograniczał wymagań miłości. Chociaż wiedział, że Żydzi gardzą Samarytanami i nie chcą mieć z nimi nic wspólnego, odpowiedział bezgranicznym współczuciem na trudną sytuację tego człowieka. Nie zastanawiał się, jak niewiele może zrobić, aby wciąż uważać się za przyzwoitego człowieka. Zamiast tego spontanicznie ofiarował swój czas, energię i zasoby, aby przywrócić do zdrowia człowieka, który był mu nieznany i do tego był obcokrajowcem. Nawet uczony w Piśmie zrozumiał tę historię, ponieważ stwierdził, że tym, który potraktował tego człowieka jak bliźniego, był „ten, który okazał mu miłosierdzie”.

Pan wykorzystał historię Dobrego Samarytanina, aby pokazać nam, kim musimy się stać, jeśli jednoczymy się z Nim w wierze. Jedynie ze względu na współczującą, bezgraniczną miłość Chrystus przyszedł, aby nas uleczyć z narzuconego przez nas samych bólu i nieszczęścia, spowodowanych w naszych duszach przez nasze grzechy. Przybył, aby nas wyzwolić z niewoli strachu przed śmiercią, która jest zapłatą za grzech. Podobnie jak Samarytanin został wzgardzony i odrzucony. W przypowieści przywódcy religijni nie pomogli człowiekowi, który został okradziony, pobity i pozostawiony na śmierć. Minęli go i zostawili w stanie, w jakim go znaleźli. Podobnie, legalistyczni, obłudni przywódcy religijni, którzy odrzucili Mesjasza, nie przysłużyli się tym, którzy potrzebowali uzdrowienia ze spustoszenia grzechu. Zinterpretowali i zastosowali prawo, by służyć sobie, i nie mieli mocy, kogokolwiek uzdrowić.

Chrystus przyniósł światu zbawienie nie tylko dając nam kodeks postępowania, ale czyniąc nas uczestnikami Jego Boskiego życia dzięki łasce. Stając się w pełni człowiekiem, choć ciągle pozostając w pełni Boskim, przywrócił i wypełnił podstawowe ludzkie powołanie, by stać się jak Bóg w świętości. Tylko Bóg-Człowiek mógł to zrobić. Jeśli naprawdę jesteśmy z Nim zjednoczeni w wierze, Jego nieograniczona miłość musi stać się charakterystyczna dla naszego życia. Oznacza to między innymi uzyskanie duchowego zdrowia, aby okazywać naszym bliźnim takie samo miłosierdzie, jakie otrzymaliśmy od Zbawiciela. Czynienie tego nawet dla tych, których kochamy najbardziej w życiu, jest często trudne, ponieważ nasz egocentryzm sprawia, że ciężko jest komukolwiek poświęcić taką samą uwagę, jakiej sami pragniemy dla siebie. Wyzwanie, jakim jest przekazywanie miłości Chrystusa ludziom, których nie lubimy lub członkom grup, których z jakiegoś powodu nienawidzimy, lub których się boimy, może wydawać się niemożliwie trudne.

Pamiętajmy jednak, co Samarytanin z przypowieści zrobił dla obrabowanego i pobitego człowieka. Udzielił mu pierwszej pomocy, zabrał go do gospody, zapłacił właścicielowi za opiekę i obiecał pokryć wszelkie dodatkowe wydatki po powrocie. Chrystus czyni to samo dla nas przez chrzest, Eucharystię i pełne życie sakramentalne Cerkwi, która jest szpitalem pozwalającym powrócić do życia po spustoszeniu dokonanym przez grzech. On wzywa nas również do dyscypliny duchowej – do modlitwy, postu i jałmużny, dzięki którym otwieramy się na uzdrowienie niezbędne do przekazania Jego miłosierdzia naszym bliźnim. Pozwala nam prowadzić życie w wierze i wierności poprzez posługę Jego Ciała, Cerkwi.

Ludzie, którzy wracają do zdrowia po ciężkich obrażeniach, muszą współpracować ze swoimi lekarzami i terapeutami, aby wyzdrowieć. Muszą brać leki i ćwiczyć, rozciągać się i akceptować inne działania, aby odzyskać zdrowie i funkcjonować w pełni. Aby wzrastać w naszej zdolności do okazywania miłosiernej miłości Zbawiciela naszym bliźnim, musimy podchodzić do życia chrześcijańskiego z jeszcze większym zaangażowaniem.

Nie jest to opcjonalne powołanie tylko dla tych, którzy chcą stać się szczególnie święci. Jak napisał św. Paweł: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie.” Odpowiedź na podstawowe powołanie, by umrzeć z miłości do Boga i bliźniego, jest podstawowym zadaniem życia chrześcijańskiego. Jak traktujemy „najmniejszych”, najbardziej nieszczęśliwych i trudnych ludzi, których spotykamy w naszym życiu, tak traktujemy naszego Pana. To, jak żyjemy pokazuje, czy naprawdę mamy wiarę. Jak nauczał św. Jan Teolog: „Jeśli ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4, 20)

Nie chodzi o to, aby spełnić wymóg prawny lub spróbować zarobić na coś od Boga. Przeciwnie, należy być tak w pełni zjednoczonym z Chrystusem, że Jego miłosierna miłość staje się naszą charakterystyczną cechą podczas próby największej ze wszystkich: relacji z ludźmi, których nie chcemy szanować. Jeśli przyjmujemy Komunię, musimy żyć w komunii z Panem, stając się bardziej podobnymi do Niego w świętości. Wszystkie święte tajemnice Cerkwi wzmacniają nas, abyśmy stawali się lepszymi żywymi ikonami Zbawiciela, które powinny kształtować sposób, w jaki traktujemy ludzi spotykanych każdego dnia. On zwyciężył śmierć dla zbawienia wszystkich. Im więcej będziemy uczestniczyć w Jego życiu, tym mniej będziemy przyjmować postawę uczonego w Piśmie, próbującego zawęzić listę swoich bliźnich. Im bardziej nasz charakter jest zgodny z charakterem Chrystusa, tym bardziej pokonamy duchową ślepotę, która tak łatwo kusi nas, abyśmy usprawiedliwiali myśląc, że jakaś osoba lub grupa nie jest godna naszej troski i współczucia. Naszym powołaniem jest powierzenie siebie Chrystusowi, aby Jego boska chwała świeciła przez nas, jako znak dokonanego przez Niego uzdrowienia naszych serc z zepsucia. Powinniśmy stać się ludźmi takiej wiary i wierności, że droga Zbawiciela będzie charakterystyczna dla każdego wymiaru naszego życia na świecie. Chodzi o to, aby żyć zgodnie ze stwierdzeniem św. Pawła: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. To właśnie oznacza „Idź, i ty czyń podobnie”.

o. Philip Lemasters

za: Eastern Christian Insights

Fotografia: jarek11 / orthphoto.net /