publicystyka: Modlitwa św. Efrema Syryjczyka III cześć - o pożądaniu władzy (część II)

Modlitwa św. Efrema Syryjczyka III cześć - o pożądaniu władzy (część II)

ks. Mariusz Synak, 27 marca 2017

Pierwszą część artykułu można przeczytać TUTAJ.


Powiedziałem, że ta starsza córka pychy - żądza władzy - ma wiele twarzy. Zastanówmy się, czy i ewentualnie na ile dotyczy nas samych? Boli nas, gdy chwalą innych. Cieszy nas, gdy innych krytykują. Boli nas, gdy krytykują nas. Oczekujemy pochwały, bo uważamy, że na nią zasługujemy, bo jesteśmy lepsi od innych, cenniejsi, bardziej utalentowani, mądrzejsi, zdolniejsi. Bo przecież kochający nas rodzice przy milczącej akceptacji społeczeństwa wychowali nas w oparach nieustannej adoracji, podlewania ego, szczucia na sukcesy i karierę. Uzależnili nas od pochwał i komplementów.

Albo wręcz odwrotnie – swoim brakiem uwagi, pozostawieniem samemu sobie, wiecznym poniżaniem i popychaniem spowodowali, że musieliśmy radzić sobie sami. Musieliśmy odnaleźć i przejawić swą siłę, wyjątkowość. To dwie strony tego samego medalu. Więc musimy pokazać światu, że tacy właśnie jesteśmy, tylko świat jakoś nie może się na nas poznać. Więc zaczynamy pomagać naszemu szczęściu i światu - wytykamy błędy innym, publicznie krytykujemy, podważamy zdolności, wykazujemy nieudolność rywali, konkurentów, współpracowników. Czasem troszkę miniemy się z prawdą, leciutko przerysujemy, czegoś nie dopowiemy... Zaczynamy w imię tkwiącej w nas żądzy władzy grę brudną, nieczystą. Ale to nieważne, liczy się efekt. A ten jest na tyle przejmujący, że pewnego dnia sam, po obejrzeniu jakichś wiadomości o aktualnej odbudowie kraju ze zniszczeń zacząłem się zastanawiać, kiedy naprawdę skończyła się II Wojna Światowa i dlaczego w takim razie jej nie pamiętam...

Uczymy na siłę innych. Udzielamy rad i porad na lewo i prawo. Nieważne, czy ktoś nas o to prosi, czy nie. „Och, ja to bym na jego miejscu zrobił tak, a tak”. „Jak ty sobie na to pozwalasz, ja to bym tak sobie nie dał”. Przysłowiowa teściowa, która uczy życia młodą rodzinę: „Co wy tam wiecie o życiu! Na niczym się nie znacie. Ma być tak, a tak”. A sama rodzina? Tu również zaczyna się przewracać: „Demokracja to najlepszy ustrój państwowy. W nim każdy obywatel może postępować tak, jak życzy sobie jego żona” (jak żartobliwie stwierdził nieżyjący już rysownik Antoni Uniechowski). I znowu kwestia skali oddziaływania, ponieważ istota problemu pozostaje wciąż ta sama – ustawianie pod siebie innych.

W każdym moim podręczniku medycznym (muszę dodać, że medycynę studiowałem za naszą wschodnią granicą) znajdował się wstęp, który informował czytelnika, iż treść książki jest programowo zgodna z linią partii. Nieważne, jakiej dziedziny dotyczył – anatomii, fizjologii, farmakologii, medycyny sądowej, chirurgii stomatologicznej - partia znała się na wszystkim. Ale przecież to nic nowego! Nie tak znów dawno na wszystkim znał się Stalin. Nie tylko na rządzeniu czy kierowaniu armią, ale i na życiu rodzinnym, wychowaniu dzieci, uprawie roli, energii atomowej, sztuce, nauce we wszelkich jej dziedzinach. Nawet na ludzkich duszach i sumieniach.

Jak wspomniałem, wszystko to jest odbiciem jednej żądzy, której pozwolono wyrosnąć do mniejszej lub większej skali. Nieważne, czy człowiek staje się wykładnią zasad dla samego siebie czy dla milionów – to tylko techniczna kwestia, kwestia skali. Musimy sobie uzmysłowić jedną rzecz - życie z taką żądzą, choć przesiąka ona na wskroś całego człowieka, jest w gruncie rzeczy życiem w iluzji. Jest oszustwem, bardzo przebiegle podsuwającym, na miejsce naturalnej rywalizacji i dążenia do doskonałości, rzeczy fałszywe, oparte na pysze i egoizmie. Zamiast człowiekowi pomóc, gubi go. I nie tylko jego – ofiary żądzy pychy wyrosłej w makroskali idą w dziesiątki, jeśli nie w setki milionów.

Dlaczego nie można się władzą nasycić? Dlaczego człowiek tak kurczowo się jej trzyma? Dlaczego podejmuje tak wiele działań, by zapewnić sobie wciąż więcej i więcej możliwości wywierania wpływu na życie innych? Ponieważ owa iluzja jest odbiciem krzyczącej wewnętrznej pustki. A ta musi szukać ujścia, znajdując je w tak patologicznych staraniach o wpływ na życie toczące się wokół nas. Życie nasze i tych, którzy nas otaczają. Jednego, dwóch lub milionów. I fałszywe przekonanie, że to od nas zależy ich szczęście, tylko oni tego nie pojmują. Pustka, która powstała po zmarginalizowaniu pewnych ponadczasowych, można by rzecz – transcendentnych, przewyższających zwykłe ludzkie normy, zasad. Jak być? Jak tego uniknąć?

Jak wspomniałem na wstępie, czas Wielkiego Postu może być czasem nowych wyzwań, celów, radości. Można szukać dowartościowania jak faryzeusz, wskazując stojącego w oddali świątyni celnika: „nie jestem jak ten tam, nie jestem jak inni – zdziercy, oszuści, cudzołożnicy”. Jestem od nich lepszy, więc coś mi się należy, zasługuję na więcej” (Łk 18,9-14), a można pójść drogą Zacheusza (Łk 19,1 i nn.). Ten na odwrót – będąc trawiony pożądaniem władzy, po spotkaniu z Jezusem zmienia swoje życie. Mały naczelnik poborców podatkowych staje się wielki nie dlatego, że jest bogaty, ma znajomości i możliwości, że wzbudza strach i jest w gruncie rzeczy panem życia innych, lecz dlatego, że dostrzega samego siebie w prawdziwym świetle, otwiera swe serce i naprawia z nawiązką całe zło, które przyczynił bliźniemu. A więc paradoks - droga do wzrastania zupełnie odwrotna do przedstawionej żądzy władzy: poprzez umniejszanie siebie! Ale właśnie o tym mówią słowa Chrystusa z Ewangelii wg św. Marka: „[Uczniowie] posprzeczali się między sobą, kto z nich jest największy. Jezus usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł: „Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich'” (Mk 9,34 i n.).

Moi drodzy, na ile to możliwe, trzymajmy się naszych zasad. Próbujmy dostrzegać swoje grzechy. Pamiętajmy, że to nie my panujemy, lecz mamy nad sobą (tu powrócę do wielkopostnej modlitwy świętego Syryjczyka): „Pana i władcę naszego życia”, z którego pomocą możemy „widzieć nasze grzechy”.

Cóż, sami nie dostrzegamy, na ile jesteśmy uwikłani w sprawy tego świata. W jego wartości, cele, metody, moralność. Wydawać by się mogło, że jesteśmy bez szans. A jednak...

Czas Wielkiego Postu to czas wyzwań i szansa na wyciągnięcie z siebie (z Bożą pomocą) kilku cierni naszych słabości i żądz. Ktoś powie, że straszę. Absolutnie nie. Jestem z natury optymistą. Nie chcę udawać, że problem, który dotyczy bardzo wielu z nas, nie istnieje. Optymistycznie twierdzę raczej, że mimo ogromnego społecznego przyzwolenia na jego istnienie jest do pokonania. To nie świat ma zwyciężyć, to my mamy być od niego niezależni. Przynajmniej na tyle, na ile damy radę.