publicystyka: Metropolita surożski Antoni (Bloom): Spowiedź

Metropolita surożski Antoni (Bloom): Spowiedź

tłum. Stefan Dmitruk, 27 lutego 2017

 W ramach cyklu „Cerkiew Prawosławna - Cerkiew eucharystyczna” prezentujemy rozważania metropolity surożskiego Antoniego (Blooma; 1914 - 2003) [1] dotyczące sakramentu Spowiedzi. Rozważania to fragment książki „Być chrześcijaninem” (ros. „Быть христианином”).

Mówiąc o pokajaniu zaledwie dotknąłem problemu spowiedzi. To zagadnienie jest na tyle ważne, że chcę je omówić szczegółowo i głębiej.

Spowiedź jest dwojaka. Spowiedź bywa osobista, kiedy człowiek przychodzi do kapłana i odkrywa przed Bogiem, w obecności duchownego, swoją duszę. Jest też spowiedź ogólna, gdy ludzie schodzą się w większej lub mniejszej grupie i kapłan spowiada wszystkich, łącznie ze sobą. Na początek skoncentruję się i zwrócę uwagę na spowiedź osobistą.

Człowiek spowiada się przed Bogiem. W pouczeniu, które kapłan wypowiada przed spowiedzią wiernego, czytamy: „Dziecię moje, Chrystus w niewidzialny sposób stoi przed tobą, przyjmując twoją spowiedź (…) ja jestem tylko świadkiem” [2]. Trzeba o tym pamiętać: nie spowiadamy się kapłanowi, on nie jest naszym sędzią. Powiem więcej: również Chrystus, w tym momencie, nie jest naszym Sędzią, a jest współcierpiącym naszym Zbawicielem. To bardzo, bardzo ważne, gdy przychodzimy do spowiedzi i znajdujemy się w obecności świadka. Co to jest za świadek, jaka jest jego rola?

Świadkowie bywają różni. Na przykład miała miejsce kolizja drogowa. Jakiś człowiek stał przy drodze i widział co się stało. Ludzie się go pytają: co się wydarzyło? Jemu jest wszystko jedno kto ma rację, a kto nie. On porostu stwierdza: widziałem to i to…Są różni świadkowie sądowi: jedni świadczą przeciwko oskarżonemu, a inni mówią na jego korzyść. To zupełnie inna sytuacja, której częściowo odpowiada położenie kapłana, ponieważ stoi przed Chrystusem i mówi: „Boże! On przyszedł do Ciebie aby się pokajać. Przyjmij go! Żal mi go, a Tobie bardziej go żal niż mnie. Ja nie mogę go zbawić, mogę z nim czymś się podzielić, jakoś pomóc, ale Ty możesz go przemienić”.

Jest trzeci rodzaj świadków. Kiedy odbywa się ślub to wzywa się najbliższego człowieka. On jest określony w Ewangelii „przyjacielem młodego” (w praktyce naszej Cerkwi można go określić „przyjacielem niewiasty”). To najbliższy młodemu i młodej człowiek, który może tylko z nimi podzielić w pełni radość spotkania, które przemienia, cudu pojednania.

Kapłan zajmuje właśnie taką postawę: jest przyjacielem Młodego, przyjacielem Chrystusa, to on przyprowadza kajającego się do Pana Młodego – Chrystusa. Duchowny jest mocno związany miłością z kajającym się, jest gotów podzielić się z nim jego tragedią i doprowadzić go do zbawienia. Gdy mówię „podzielić się jego tragedią” to mówię o czymś bardzo, bardzo ważnym. Przypomina mi się pewien asceta, którego zapytałem: „W jaki sposób każdy człowiek, który do Ciebie przychodzi i mówi o swoim życiu, również taki bez uczucia pokajania lub skruchy, ponownie bywa ogarnięty przerażeniem i stwierdza jak bardzo jest grzeszny tak, że zaczyna kajać się, spowiadać, płakać i zmieniać się?”. Ten asceta udzielił mi wspaniałej odpowiedzi. Powiedział: „Gdy przychodzi do mnie człowiek ze swoim grzechem to przyjmuję ten grzech jak swój. Staję się jednością z tym człowiekiem. Grzechy, które on popełnił, na pewno uczyniłbym myślą lub z rozmysłem lub ze słabości. Z tego powodu przeżywam jego spowiedź tak jak swoją, schodzę stopień po stopniu, w głąb jego mroku i kiedy dochodzę do samej głębi wiążę jego duszę ze swoją i kajam się ze wszystkich sił w głębi duszy za swoje grzechy, które on wyznaje i które również uznaję za swoje. Wówczas jest on ogarnięty moim pokajaniem - nie może nie pokajać się i wychodzi oswobodzony. Na nowo kajałem się za swoje grzechy ponieważ jednam się ze współczuciem i miłością”.

To pierwszy przykład w jaki sposób kapłan może podejść do spowiedzi drugiego człowieka, w jaki sposób może być przyjacielem młodego, może być tym, który doprowadza kajającego się do zbawienia. Aby to osiągnąć kapłan powinien nauczyć się odczuwać i stać się jednością ze spowiadającym.

Wznosząc słowa modlitwy rozgrzeszającej [3] kapłan poprzedza ją pouczeniem albo nie. Ten element wymaga ostrożności i uwagi. Niekiedy bywa tak, że kapłan słysząc spowiedź ma odkryte co powinien powiedzieć spowiadającemu się, tak jakby to pochodziło od Boga, w ten sposób jak Duch Święty to odkrył. Kapłanowi może się wydawać, że to jest przypadek, ale duchowny powinien słuchać głosu Bożego i wypowiedzieć te słowa, które Bóg wyjawił w duszy, sercu i rozumie. Jeżeli tak postąpi, również wówczas gdy to pozornie nie dotyczy spowiedzi, którą wypowiedział spowiadający się, to powie to czego potrzebuje kajający się.

Niekiedy kapłan nie czuje, że to są słowa pochodzące od Boga. W listach apostoła Pawła spotyka się miejsca, gdzie pisze: „To ja wam mówię imieniem Bożym, imieniem Chrystusowym…” lub „To ja wam mówię od siebie…”. Nie oznacza to, że słowa kapłana są jego „widzimisię”. Są tym co duchowny poznał z własnego doświadczenia i dzieli się doświadczeniem grzeszności, pokajania i tego, czego nauczył się od innych ludzi bardziej czystych i godnych niż on sam.

Czasem tego nie ma. Wówczas kapłan może powiedzieć: „Mogę Ci wyłożyć to co wyczytałem u Ojców Świętych, w Piśmie Świętym. Przyjmij to z uwagą, przemyśl to i być może przez te słowa Pism Bóg Ci powie to czego ja nie mogę Ci powiedzieć”.

Niekiedy kapłan powinien uczciwie powiedzieć: „Całą duszą cierpiałem z Tobą podczas Twojej spowiedzi, ale nic Ci nie mogę odpowiedzieć. Będę modlić się za Ciebie, ale porady udzielić nie mogę”. Opowiem przykład. W biografii sprawiedliwego św. Ambrożego z Optiny są opisane dwa przypadki, gdy przychodzili do niego ludzie odkrywając przed nim swoją duszę, potrzeby, a on przez trzy dni nie udzielał im odpowiedzi. Gdy na koniec uporczywie proszono św. Ambrożego o odpowiedź powiedział: „Co mogę odpowiedzieć? Przez trzy dni modlę się do Matki Bożej, aby mnie oświeciła w udzieleniu odpowiedzi. A Ona milczy. Jak mogę mówić bez Jej błogosławieństwa?”.

Chcę powiedzieć o osobistej spowiedzi. Człowiek powinien przyjść i odkryć swoją duszę. Nie powinien powtarzać cudzych słów, zaglądając do książki, a powinien zadać sobie pytania: jeśli bym teraz stanął przed Chrystusem Zbawicielem i wszystkimi ludźmi, którzy, oprócz mnie, wiedzą to: co było przedmiotem mojego wstydu? dlaczego nie jestem gotów ujawnić tego przed wszystkimi? czy byłoby to straszne, jakim jestem i jakim siebie widzę? Oto z czego należy się spowiadać. Postaw sobie pytanie: jeżeli moja żona, moje dzieci, mój najbliższy przyjaciel, moi znajomi wiedzieliby o mnie to albo coś innego czy czułbym się zawstydzony czy też nie? Jeżeli bym się tego wstydził należy się z tego wyspowiadać. Jeżeli tego wstydzisz się ujawnić przed Bogiem (Który i bez tego wie, ale od Którego starasz się to ukryć) lub czułbyś strach – to ujawnij to przed Bogiem. W momencie, gdy to ujawnisz to wszystko, co wystawisz na
światło dzienne, uczynisz jasnym. Wówczas możesz wyspowiadać się i wypowiedzieć swoją spowiedź, a nie wypowiadasz szablonową, cudzą, pustą i bezmyślną spowiedź.

Jeśli chodzi o dzieci należy pamiętać, że dzieciom nie można nakazywać spowiedzi, która nie jest ich własną spowiedzią. Nie można im mówić: "Pamiętaj, że mnie tym zdenerwowałeś, że w ten sposób źle uczyniłeś, kajaj się z tego”. Należy dziecku dać swobodę stania przed Bogiem jak przed przyjacielem i z Nim podzielić się całym swoim życiem i duszą. Również swoim bólem dotyczącym rodziców, jak on ich niekiedy ciężko przeżywa.

Teraz pobieżnie omówię spowiedź ogólną. Może mieć różny przebieg. Wygląda mniej więcej tak: wierni zbierają się, duchowny wygłasza krótkie pouczenie, a później czyta z książki spis grzechów, które mogą wystąpić u spowiadających się. Ten spis może być formalnością. Ile razy słyszałem: „Nie czytałem modlitw porannych i wieczornych”, „Nie czytałem kanonów”, „Nie przestrzegałem postów”, nie robiłem tego czy tamtego…To wszystko jest formułką. To nie jest formalne w tym znaczeniu, że są to realne grzechy ludzi – również samego kapłana – ale te grzechy nie muszą być faktycznie popełnione przez wiernych. Grzechy realne są inne.

Opowiem w jaki sposób przeprowadzam spowiedź ogólną. Spowiedź ogólna występuje w naszej parafii, w Londynie, cztery razy w roku. Przed nią mam dwa spotkania na których wyjaśniam czym jest spowiedź, czym są grzechy, czym jest Boska prawda, czym jest życie w Chrystusie. Każde spotkanie trwa 45 minut, wszyscy uczestnicy siedzą, następuje półgodzinne milczenie, w trakcie którego każdy powinien przemyśleć to co usłyszał, spojrzeć na swoją duszę i przemyśleć swoje grzechy. Później ma miejsce spowiedź ogólna. Zbieramy się w świątyni, zakładam epitrachil, kładę Ewangelię i obowiązkowo czytam „Kanon pokajanny do Pana Naszego Jezusa Chrystusa”. Na podstawie kanonu wygłaszam na głos spowiedź – nie o formalnościach, ale o tym jakie są moje wyrzuty sumienia i co odkrywa we mnie czytany tekst kanonu. Każda spowiedź jest inna, ponieważ za każdym razem słowa kanonu ujawniają coś innego. W ten sposób ja też kajam się przed wszystkimi ludźmi nazywając swoje grzechy własnymi słowami. Nie tak, by konkretnie wiązano mnie z tym czy innym grzechem, a w ten sposób, by każdy grzech został odkryty przed ludźmi jak mój własny. Jeżeli podczas spowiedzi nie odczuwam, że się kajam wówczas modlę się w trakcie spowiedzi słowami: „Wybacz mi Boże! Wypowiedziałem te słowa, ale one nie dotarły do mojej duszy…”. Taka spowiedź trwa 30 – 40 minut i zależy od tego czy mogę wyspowiadać się przed ludźmi. Jednocześnie ludzie spowiadając się milczą, a niekiedy mówią po cichu: „Boże! Wybacz mi! Jestem tego winien!”. To jest też moja osobista spowiedź. Niestety jestem na tyle grzeszny i podobny do każdego, kto uczestniczy w tym sakramencie, że moje słowa obnażają przed ludźmi ich własną grzeszność.

Później modlimy się. Czytamy kanon pokutny, czytamy modlitwy przed Eucharystią (nie wszystkie, a wybrane, które odnoszą się do tego o czym mówiłem albo jak spowiadałem). Wszystko odbywa się na kolanach, a ja czytam modlitwę rozgrzeszającą nad wszystkimi. Jeżeli później ktoś stwierdza, że musi do mnie podejść i opowiedzieć o tym bądź innym grzechu to swobodnie może to uczynić. Z doświadczenia wiem, że taka ogólna spowiedź uczy ludzi częstej spowiedzi. Początkowo wiele osób mi mówiło: nie wiem z czym mam przyjść do spowiedzi. Wiem, że złamałem wiele przykazań Chrystusowych, uczyniłem wiele złego, ale nie mogę tego zebrać w spowiedź - pokajanie”. Po spowiedzi ogólnej ludzie przychodzą mówiąc: „Obecnie wiem, że nauczyłem się spowiadać własną duszę, w oparciu o modlitwy Cerkwi, kanon pokajanny, w oparciu o to jak Wy sami spowiadaliście swoją duszę i w jaki sposób otaczający mnie ludzie tę samą spowiedź podobnie czynili”. Myślę, że to bardzo ważny moment, aby spowiedź ogólna była lekcją tego w jaki sposób spowiadać się indywidualnie, a nie „ogólnie”.

Niekiedy przychodzą ludzie i wyczytują spis grzechów, które znam z tego spisu, ponieważ mam takie same książki jak oni. Powstrzymuję ich mówiąc: „Nie spowiadasz się ze swoich grzechów. Spowiadasz się z grzechów, które można wyczytać w nomokanonie, w modlitewnikach. Mi jest potrzebna Twoja spowiedź. Chrystusowi jest raczej potrzebne Twoje pokajanie, a nie ogólna, szablonowa, spowiedź. Nie z tego powodu, że nie czytałeś modlitw wieczornych, kanonów czy, że nie tak przestrzegałeś postu, nie odczujesz co będzie osądzone przez Boga na Sądzie Ostatecznym”.

Powiem więcej: niekiedy bywa tak, że człowiek stara się, na przykład, pościć, a później nagle zrywa go i odczuwa, że naruszył swój cały post, że nic nie ma z całego ascetycznego trudu. Ale Bóg patrzy na to w inny sposób. Wyjaśnię to za pomocą przykładu z mojego życia. Będąc lekarzem zajmowałem się biedną rodziną rosyjską. Nie brałem od nich pieniędzy, ponieważ ich nie posiadali. Kiedyś, w końcu Wielkiego Postu, podczas którego pościłem, jeśli można to nazwać w sposób „zwierzęcy” to znaczy nie naruszyłem żadnych zasad cerkiewnych, oni zaprosili mnie na obiad. W tym czasie mieli deficyty finansowe, ale zebrali pieniądze, kupili maleńkiego kurczaczka, aby mnie ugościć. Patrząc na te kurczątko zobaczyłem w nim koniec mojej postnej ascezy. Oczywiście zjadłem kawałeczek kurczaka ponieważ nie mogłem ich urazić odmową, ale później poszedłem do swego ojca duchownego i mówię: „Ojcze Atanazy stało się ze mną coś niedobrego! Prawie cały post przepościłem idealnie, a teraz w Wielkim Tygodniu zjadłem kawałek kury”. Ojciec Atanazy popatrzył na mnie i powiedział: „Wiesz, gdyby Bóg popatrzył na Ciebie i zobaczył, że nie masz żadnych grzechów, a kawałeczek kurczaka może Ciebie pohańbić to On obroniłby Cię przed tym. Ale On popatrzył i zobaczył w Tobie tyle grzeszności, że żaden kurczak nie mógł Cię zhańbić”. Myślę, że wielu z nas może czerpać z tego przykładu po to aby być godnymi, prawymi ludźmi, a nie tylko po to aby trzymać się prawideł cerkiewnych (cs. ustawu). Tak, zjadłem kawałeczek kurczaka, ale problem tkwił w tym, aby nie obrazić tych ludzi. Nie zjadłem tego jako obrazę, a jako dar miłości ludzkiej. Jest takie miejsce w listach ks. Aleksandra Schmemmana (1921 – 1983), w którym stwierdza: „Wszystko na świecie to nic innego jak miłość Boża. Również jedzenie, które spożywamy, jest Boską miłością, która stała się jadalna...”.

Przypisy:
[1] Metropolita surożski Antoni czyli Andrzej Bloom urodził się 6 czerwca 1914 r. w Lozannie. Był synem rosyjskiego dyplomaty Borysa Blooma (1882 – 1937). Rodzina Boomów miała szwedzkie korzenie. Dzieciństwo spędził w Persji – m. in. w rosyjskiej placówce dyplomatycznej w Bucharze. Po wybuchu rewolucji październikowej jego rodzice zamieszkali we Francji. Młody Bloom ukończył studia biologiczne i medyczne w Uniwersytecie Paryskim (Sorbonie). Podczas II wojny światowej służył, jako medyk, w armii francuskiej, a później we francuskim ruchu oporu. 16 kwietnia 1943 r. przyjął postrzyżyny mnisze z imieniem Antoni z rąk archimandryty Atanazego (Nieczajewa). Będąc mnichem - lekarzem służył ludziom do 1948 r. Wówczas egzarcha patriarchy moskiewskiego w Europie - metropolita Serafin (Łukianow; 1879 – 1959) – wyświęcił Antoniego (Blooma) na diakona i kapłana. Metropolita Serafin skierował hieromnich Antoniego do Londynu. Podniesiony do godności ihumena (1956 r.) oraz archimandryty (1959 r.). 30 września 1959 r. archimandryta Antoni został wyświęcony na biskupa. W październiku 1962 r. podniesiony do godności arcybiskupa i przeniesiony na katedrę surożską obejmującą swoim zasięgiem Wielką Brytanię i Irlandię. Został jednocześnie egzarchą patriarchy moskiewskiego w Europie Zachodniej. Pierwsze książki poświęcone modlitwie władyka Antoni wydał już w 1960 r. („Modlitwa i życie”). Stał się też znanym kaznodzieją - jego homilie i wykłady zbierały w cerkwiach liczne rzesze wiernych. Od 1968 r. publikował kazania w „Gazecie Moskiewskiego Patriarchatu” (ros. „Журнал Московской Патриархии”), dzięki temu stał się znany w ZSRR. Został doktorem honorowym teologii w Cambridge (1996 r.), Akademii Duchownej w Moskwie (1983 r.) i Akademii Duchownej w Kijowie (1999 r.). Wielokrotnie nagradzany za pracę na niwie cerkiewnej m. in. medalami: św. Włodzimierza, św. Sergiusza, św. Daniela Moskiewskiego, św. Innocentego Moskiewskiego. Zmarł 4 sierpnia 2003 r. Grób hierarchy znajduje się na cmentarzu Bromton w Londynie. Biografia metropolity Antoniego zob.: A. Kucy, Antropologia wiary w życiu i nauczaniu teologicznym metropolity Antoniego Blooma (1914 – 2003), Lublin 2013, s. 65 – 158. Tam też (s. 161 i n.) można zapoznać się z nauczaniem rosyjskiego hierarchy.
[2] cyt za.: Sakrament spowiedzi. O grzechach jawnych i tajnych namiętnościach duszy, Wyjątki z książki archimandryty Łazarza, Hajnówka 2013, s. 6.
[3] zob. Obrzęd pokuty (spowiedzi) TUTAJ

Źródło:
http://azbyka.ru/otechnik/Antonij_Surozhskij/byt-khristianinom#0_5

z języka rosyjskiego tłumaczył:
Stefan Dmitruk (Lublin)