publicystyka: Zimowe przyjemności

Zimowe przyjemności

o. Paweł Cecha, 20 grudnia 2016

Bruksela to przedziwne, pełne absurdów miasto. Trochę Paryż, trochę Londyn, trochę Siemiatycze, trochę Marrakesz. Belgowie zwykli mawiać, że w ich kraju ciągle pada, a gdy nie pada, to ewidentny znak, że za chwilę znowu będzie padać. Skoro zima to powinien padać śnieg, ale niestety w tutejszym klimacie śnieg jest rzadkością, a jego ewentualny opad paraliżuje pozorny ład i porządek. Tej kalendarzowej zimy jeszcze nie zaznaliśmy żadnego paraliżu. Ani pogodowego, ani terrorystycznego, nawet w polityce nastał czas zastoju. W tym roku Belgia chyba już wyczerpała swoje siły. Atak terrorystyczny, pogoń za islamistami, kryzys uchodźców, tradycyjny sezon strajków i inne mniej lub bardziej angażujące doświadczenia.

Nareszcie jednak nadciąga grudzień, a jak grudzień to jarmark świąteczny czyli z francuska marché de Noël. Ale… w Brukseli to już nie jest jarmark bożonarodzeniowy. Od kilku lat mamy Plaisirs d’Hiver czyli zimowe przyjemności. Chociaż patrząc za okno, to raczej jesienne, ale być może taki jest tego cel - udawać, że jest zima, tym bardziej, że wydarzenie rozpoczyna się w listopadzie (na równo miesiąc przed Bożym Narodzeniem). I choć na jarmark szykuje się ponoć nie tylko miasto, ale też jak podają różne źródła również terroryści, nie brakuje chętnych by poczuć zimową przyjemność o odurzającej mieszance zapachu grzanego wina i słynnych belgijskich gofrów. Jarmarczną atmosferę wieńczy duża choinka na środku Grand Place oraz usunięta na drugi plan świąteczna szopka.

Słowacy w podarku na koniec swojej prezydencji w Radzie UE przywieźli Belgom choinkę z prawdziwego zdarzenia. Drzewko spod samiuśkich Tater, wielkie jak nigdy do tej pory, w oficjalnie katolickiej, w praktyce laickiej Belgii zasłaniając stajeneczkę jakby przypomina, że zimowe przyjemności odbywają się z okazji święta narodzenia Syna Bożego.

Jednak zanim nastanie 25 grudnia, świętowaliśmy pamięć arcybiskupa Mikołaja. Nie czerwonego krasnala, ten nazywa się tu Père Noël, ale prawdziwego świętego. Tę zasadniczą różnicę całkowicie empirycznie zrozumieli nasi znajomi. Otóż w podbrukselskiej szkole małego Angelosa pani nauczycielka poprosiła by dzieci przyniosły z domu wizerunek świętego Mikołaja. Zadowoleni rodzice pomogli malcowi wygooglować i wyciąć ich zdaniem odpowiedni rysunek. Radość nie trwała długo. Okazało się, że rodzice znaleźli Père Noël, a nie św. Mikołaja, bo „św. Mikołaj to biskup i ma trójkątną czapkę z la croix (fr. krzyżem), a w ręku trzyma pastorał” - jak poinstruował polsko-grecką parę ich mały potomek. Tym razem krasnal z Coca Coli musiał odjechać na biegun północny. W ich wypadku sytuację komplikuje fakt, że mama pochodzi ze Śląska, a tam prezenty przynosi Dzieciątko, natomiast grecka babcia podrzuci mu jeszcze prezent 1 stycznia mówiąc, że to od św. Bazylego. A mówią, że od przybytku głowa nie boli. Co może zaskoczyć to fakt, że muzułmańskie czy żydowskie dzieci także uczestniczą w spotkaniach ze św. Mikołajem i dekorują choinkę. A takie wydarzenia organizują publiczne szkoły i odbywa się to poza lekcjami religii. Morał z tego taki, że jeśli świąteczna atmosfera nie będzie miała duchowej bazy stanie się po prostu zimową przyjemnością. Chociaż w Belgii to w zasadzie jesienną.