publicystyka: Odkrywając święty czas

Odkrywając święty czas

tłum. Anna Kindziuk, 16 października 2016

Pamiętam, iż w dzieciństwie najbardziej wzruszały mnie książki o podróżach w czasie. Bohaterowie zanurzali się w przeszłość, budowali przyjaźnie poprzez przeżywanie wspólnych przygód i następnie, nie ze swej woli, wracali do teraźniejszości aby tęsknić i ubolewać nad tymi, których kochali, którzy istnieli w rzeczywistości, ale nie byli już dla nich dostępni.

Do teraz chrześcijaństwo wydawało mi się próbą podróży w czasie. Wiara jest błądzącą po omacku ręką na ścianie, szukającą drzwi, których już nie ma. Do teraz brak wiary wyzwalał we mnie bezmierną chęć wyobrażania sobie powrotu do miejsc, których wcześniej nie widziałam i nie czułam – w nadziei na ujrzenie Człowieka, który, w magiczny sposób, na nowo wznieciłby popiół pozostały po mojej dziecięcej wierze.
Do teraz.

W cerkwi, z jej nazwą tak miękką jak oddech, z migotającymi płomieniami świeć, pachnącym powietrzem i brzękiem kadzidła, w tym sanktuarium ożywionym poprzez ciemne oczy mnichów, moja ślepa ręka znalazła drzwi. Jest to miejsce opisane w książkach o podróży w czasie, mistyczny pokój po drugiej stronie bramy. Rzeczywiście, nie mam możliwości dotarcia do moich dziecięcych bohaterów. Wkroczyłam jednak do niesamowitego miejsca we wszechświecie, wyruszyłam w podróż, z której nie zostanę wyrwana. W tym miejscu, w którym się znajduję, chwila obecna, odwołując się w sercu do pierwszych dni wiary, dryfuje przez ubiegłe stulecia i wkracza do nadal trwającej rzeczywistości.

Starożytne utwory wykonywane przez obecnie żyjące osoby brzmią jak wieki temu. Płomień jest płomieniem – świece i modlitwy nie uległy zmianie. Ikony nie są dziełem sztuki, lecz albumami przedstawiającymi przyjaciół i mentorów. Określona woń, te same znajome gesty od wieków wykonywane podczas Liturgii, słowa nawiązujące zarówno do przeszłości jak i przyszłości, przybliżają do Umiłowanej Obecności tak blisko, że niemal słyszę Jego kroki, kiedy zbliża się do kogoś, siada przy nim i szepcze słowa zachęty, odwagi i spokoju.

Te osoby nie są fizycznie w cerkwi. Radują się w tym dwutysięcznoletnim wspomnieniu, pozostając tak blisko Kogoś, Kogo kochali i stracili, i odnaleźli na nowo w Duchu i prawdzie. Nie ma zbyt dużo wiary w nieobecności rzeczy nieujrzanych. Jest jednak wiara wypływająca ze wspomnienia, z doświadczenia miłości. To hołd wspomnienia, akt człowieczeństwa zawierający się w adoracji tego, co nas uspokaja, regeneruje i pobudza do życia. Największy skarb człowieka – zwycięstwo miłości nad śmiercią. To uwielbienie ludzi, którzy są tak bardzo pewni, że byli na wzgórzach, na poddaszu, w katakumbach. Ja im wierzę. W jakiś sposób w „w tajemnicy” wszyscy wierzący są jednością. Byliśmy tam. Jesteśmy tam. On jest tu.


Tekst oryginalny ukazał się na stronie pemptousia.com