publicystyka: Dzienniki o. Aleksandra Schmemanna - cz. 2

Dzienniki o. Aleksandra Schmemanna - cz. 2

Dmitry Lukashevich, 11 czerwca 2016

Osobę o. Aleksandra znamy z jego książek o Wielkim Poście, o Eucharystii, a także z kazań. Czytelnicy, którzy mieli już okazję zapoznać się z tymi tekstami, zapewne zauważyli, jak pięknym językiem są one napisane. Ojciec Aleksander nie tylko czytał klasyków literatury, ale też interesował się życiem pisarzy i ich twórczością. Ojciec John Meyendorff uważa, że nieliczne artykuły i wykłady o. Aleksandra na tematy związane z literaturą należą do najlepszej jego spuścizny. W swoich dziennikach o. Aleksander również często cytował wspomnienia różnych poetów, pisarzy i nawiązywał do tego, o czym piszą. Starał się przerzucić most pomiędzy kulturą a chrześcijaństwem. Można go nazwać zwolennikiem dialogu. Zauważał paradoks, że dzisiaj większą rację mają ludzie świeccy niż teologowie.

Warto spojrzeć na spuściznę myśli o. Aleksandra z perspektywy owego dialogu. Pojawiają się już nawet poświęcone tematowi dialogu prace naukowe, w których właśnie dzienniki o. Aleksandra analizowane są. Mam nadzieję, że doczekamy się pełnego tłumaczenia również dzienników.

Chciałem jednak nawiązać do roli, którą o. Aleksander odegrał w teologii. Reprezentował on nurt teologii eucharystycznej. W związku z tym, bardzo dużą uwagę poświęcał temu, jak nabożeństwo jest odbierane przez duchowieństwo i wiernych. Nieraz z przykrością stwierdzał, że modlitwa Kościoła tak mało kształtuje rzeczywistość, ma zbyt mały wpływ na życie duchowe.

Eucharystia była dla niego osobiście źródłem wielkiego natchnienia. Dostrzegał w niej prawdziwe źródło odnowy życia duchowego. Walczył o to, by tak się stało. Pisał między innymi - "uświadomiłem sobie, że jeżeli mam [do czegoś] powołanie, to do tego, by walczyć o Eucharystię przeciwko jej redukcji".

Nawiązując do opublikowanych wcześniej fragmentów medytacji o. Aleksandra z Tygodnia Męki Pańskiej (z którymi można zapoznać się TUTAJ), chciałem bardziej wyeksponować ten szczególnie ważny dla niego wątek niewłaściwego postrzegania Kościoła, Eucharystii i ich wzajemnego związku. Przetłumaczyłem fragment ostatniego kazania wygłoszonego 24 listopada 1983 r. na Liturgii w dniu obchodzonego przez Amerykanów Święta Dziękczynienia [1]  oraz dwa wpisy z 1982 r., by zademonstrować, do jak radykalnych wniosków dochodził pod koniec swego życia.

Fragment ostatniego kazania wygłoszonego 24 listopada 1983r. na Liturgii w dniu Święta Dziękczynienia:

Każdy, kto potrafi dziękować, godzien jest zbawienia i wiecznej radości.

Dziękujemy Ci , Panie, że raczyłeś przyjąć tę oto służbę, Eucharystię, zanoszoną do Trójcy Świętej, do Ojca, Syna i Ducha Świętego, która napełnia nasze serca radością, pokojem i sprawiedliwością w Duchu Świętym (Rz 14.17).

Dziękujemy Ci, Panie, że objawiłeś się i dałeś nam przedsmak Twego Królestwa.

Dziękujemy Ci, Panie, że złączyłeś nas ze sobą w posłudze Tobie i Twemu świętemu Kościołowi.

Dziękujemy Ci, Panie, że pomogłeś nam Pokonać wszystkie trudności, napięcia, pożądliwości i pokusy, przywracając pokój pomiędzy nami, miłość wzajemną i radość we wspólnocie Ducha Świętego.

Dziękujemy Ci, Panie, za cierpienia nam zesłane, bowiem one oczyszczają od zadufania i przypominają nam o tym jedynym, które jest potrzebne (Łk 10, 42), o Twoim wiecznym Królestwie.

Dziękujemy Ci, Panie, że dałeś nam kraj ojczysty, w którym możemy swobodnie Tobie służyć.

Dziękujemy Ci, Panie, za tę szkołę, w której wyznawane jest imię Boga.

Dziękujemy Ci, Panie, za rodziny nasze, za mężów, za żony, zwłaszcza za dzieci, które uczą nas, jak należy wysławiać imię Twoje święte w radości, ruchu i świętym kotłowaniu.

Dziękujemy Ci, Panie, za wszystkich i za wszystko. Wielki Jesteś, Panie, i wielkie są Twoje czyny, i nie ma słów, by dostojnie opiewać Twoje cuda!

Panie, dobrze, że tu jesteśmy (Mt 17, 4).

(na podstawie wydania Protoprezbiter Aleksandr Schmemann. Dzienniki 1973-1983. Moskwa 2005, str. 661.)

Poniedziałek 1 lutego 1982 r.

Uświadomiłem sobie, że czasy tego wiecznego „kompromisu”, z którym żyłem w Kościele [2] , się skończyły. Skończyły się, że tak powiem, nie z mojej winy. Dlatego że zakończyła się, przede wszystkim długa – przydługa epoka mojej „działalności” w Kościele jako doradcy, wpływu na arcybiskupów, na „sprawy kościelne”, tego wszystkiego, co się złożyło samo z siebie za kadencji metropolity Ireneusza. Z początku, nie ukrywam, wydawało mi się to przykre, „nieuczciwe”, bez uznania moich „zasług” itd. Teraz w wyniku tego miesiąca nie tyle walki ze sobą, postawienia w centrum wszystkiego siebie samego (w głębi duszy wiem, że nie lubię władzy), ale ze smutkiem, z plątaniną myśli - odczułem swego rodzaju uwolnienie. Wcześniej, czyli od r. 1956, zawsze czułem odpowiedzialność za wszystko w naszym Kościele. I w którymś momencie ktoś jakby zdjął ze mnie tę odpowiedzialność. Z początku trudno było nie udzielać rad, nie mieszać się w to. A teraz lekko… Pozostała niestety odpowiedzialność za Seminarium, ale to osobna sprawa…

Inny „kompromis”, który dobiegł końca – teologiczny i można nawet powiedzieć – eucharystyczny. Nagle sobie uświadomiłem, że w swej istocie walka diabła toczy się wewnątrz Kościoła z Eucharystią i że to oczywiście nie jest przypadkowe. Bez umieszczenia jej w miejscu kamienia węgielnego kościół jest tylko „fenomenem religijnym”, a nie Kościołem Chrystusowym – „filarem i podporą prawdy” (1 Tm 3,15). Cała historia Kościoła pełna jest przykładów podjęcia „pobożnych” prób „redukcji” Eucharystii, „unieszkodliwienia jej” i w tym celu zanurzenia jej w pobożności, sprowadzenia do rekolekcji (ros. gowienija), oderwania od Kościoła (eklezjologia), od świata (kosmologia, historia), od Królestwa (eschatologia). Uświadomiłem sobie, że jeżeli mam [do czegoś, przyp. tłum], powołanie, to do tego, by walczyć o Eucharystię przeciwko takiej jej redukcji, przeciw „rozkościelnieniu” Kościoła poprzez jego „klerykalizację” z jednej strony i poprzez zmiany na bardziej świecki z drugiej strony.

Wtorek 2 lutego 1982r. Spotkanie Pańskie.

Klerykalizm wchłania w siebie całą sakralność Kościoła: władzę – jako „przewodnictwo sakralne” – kierować, prowadzić, administrować, prawo udzielania sakramentów, całą w ogóle władzę jako „władzą Jego mnie udzieloną (…)” [3]. Następnie klerykalizm oddziela całą sakralność od wiernych. Ikonostas, komunię (tylko z zezwolenia…), teologię. Krótko mówiąc, klerykalizm de facto zaprzecza istnieniu Kościoła jako Ciała Chrystusowego, bo w ciele wszystkie członki są jednorodne i różnią się od siebie funkcją, a nie istotą. I im bardziej klerykalizm się „klerykalizuje” (tradycyjny obraz biskupa, duchownego, podkreślony przez szatę, długie włosy, brodę), tym bardziej sam Kościół „deklerykalizuje się”, nabiera świeckiego charakteru, podporządkowuje siebie „temu pokoleniu”.

Charakterystycznym jest równoległe zjawisko klerykalizacji zakonnych, którzy od początku tworzyli ruch laicki par excellence. W Nowym Testamencie „duchowieństwo” przedstawiane jest jako powiedzmy idealni wierni. Po czym prawie od razu zaczyna się jego coraz bardziej i bardziej radykalna separacja od laikatu, a nawet przeciwstawianie ludowi Bożemu.

I znów, najbardziej oczywistym tego wskaźnikiem stało się – oddzielenie wiernych od komunii jako spełnienia przez nich swego członkostwa w Ciele Chrystusowym. Zamiast [zalecenia] „wzorem bądź dla wiernych” (1 Tm 4,12) powstaje obraz oddzielonego od wiernych sakralnego władcy, dawcy „łask” według swego uznania.

Więc stąd bierze się walka duchowieństwa przeciwko komunii, ogradzanie jej przez spowiedź, „rozgrzeszenie” na mocy „władzy Jego jemu udzielonej” itd. Walka, która rzeczywiście się wzmaga teraz pod wpływem młodych biskupów opanowanych przez swoją władzę, przez [świadomość, przyp. tłum.] przynależności do sacrum. Nic tak nie zagraża tej ich władzy, jak przywrócenie Eucharystii – Kościoła, odrodzenie jej, jako Sakramentu Kościoła, a nie jednego ze środków uświęcenia…

Tragedia „teologii scholastycznej” polega na tym, że młodzi, „dążący do kapłaństwa”, świadomie lub podświadomie, tego właśnie oddzielenia, władzy, wywyższenia nad wiernymi i pragną, i szukają. I to pragnienie wzmacnia w nich, dosłownie jego źródłem jest cały system kształcenia teologicznego, cechą którego a priori jest klerykalizm. Jak [będąc] w tym systemie mogą oni dostrzec, nie rozumem tylko, ale całym jestestwem, że trzeba uciekać od wszelkiej władzy, że ona jest zawsze pokusą, zawsze od złego pochodzi. Od niej uwolnił nas Chrystus słowami: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi” (Mt 28, 18) i przejawieniem władzy – światłem władzy miłości, władzy przyniesienia siebie w ofierze... Że dał On Kościołowi nie „władzę”, tylko Ducha Świętego: „Weźcie Ducha Świętego! (...)” (J 20,22). W Chrystusie władza powróciła do Boga, została uzdrowiona od apodyktyczności - „Nie tak będzie u was” (Mt 20,26).

W sześćdziesiątym roku życia nagle zadajesz sobie pytanie: jak mogło dojść do tego, że wszystko zostało tak wypaczone? Mnie to wprost przeraża.

Środa, 3 lutego 1982

Szarpanina biednego T. z siostrami zakonnymi. Jedna z nich (ucząca się w seminarium, kobieta w średnim wieku) twierdzi, że ma dar łez, przeszkadzający jej w słuchaniu wykładów… T. proponuje jej porozmawiać z mniszką E. Gniewna odpowiedź: „Nigdy!”. Pełne zaprzeczenie, nienawiść… Skąd ta namiętność, to dziwne wypaczenie, którym są naznaczeni wszyscy ci „duchowni”? Ich ciągłe kryzysy, poszukiwania nowych pomieszczeń, konflikty? Wydawało się, otrzymał człowiek od Boga „dar łez”. Ciesz się! Ale nie, sam ten dar staje się „problemem”. Jakiś ciemny, zły jest świat tej „duchowości”, zaprzeczenia siebie nawzajem, niekończące się kłótnie o monastycyzm … Wspominam swoje własne straszne (inaczej tego nie nazwiesz) doświadczenie z matuszką S. w latach pięćdziesiątych: jej wieczne telefony, kuszenia, upadki, zaprzeczenia, podejrzenia – i wszystko cały czas z magicznym hasłem „życie duchowe”…

A wczoraj wieczorem kolacja u ojca W. Sarkazmy o parafii, oczywisty, chociaż ukrywany brak miłości w stosunku do parafian, którzy po prostu nie chcą się podporządkować...

Ktoś także wczoraj opowiada mi o N. N., czystym Amerykaninie, który stał się najpierw „melchitą” [4] , później przeszedł na Prawosławie, był u nas na studiach przez kilka tygodni, dostał parafię, po czym – z trzaskiem i przekleństwami – odszedł do karłowczan [5] , a teraz – w stopniu „archimandryty”- na Florydzie stoi na czele jakiejś greckiej sekty. Pytanie: skąd to nieodparte dążenie - u młodego, normalnego Amerykanina – do tych skrajności, do ciągłych napiętnowań i klątw, do tak jawnie sekciarskiego ducha? Tak, oczywiście, Ameryka – to kraj sekt, ale to samo dzieje się również w Europie. Dlaczego? Nie wiem. Wiem tylko, że diabeł tu ogonem machnął, wiem, że religia – na tyle samo od Boga, jak i od diabła. I że nie ma nic bardziej strasznego od władzy nad duszami. To pragnienie pochodzi od Antychrysta…

(na podstawie wydania Protoprezbiter Aleksandr Schmemann. Dzienniki 1973-1983. Moskwa 2005, str. 608-609)

Przypisy:
[1] Ojciec Aleksander sprawował posługę kapłańską w Amerykańskim Kościele Prawosławnym (ang. Orthodox Church in America - OCA) w Stanach Zjednoczonych, gdzie Święto Dziękczynienia (ang. Thanksgiving Day) jest świętem państwowym, tworzącym w pewnym sensie tożsamość narodową. Ponieważ Prawosławny Kościół Amerykański poczuwa się do bycia członkiem narodu, świętuje je w należyty sposób. Jeżeli jest możliwość, odprawiana jest Święta Liturgia lub nabożeństwo dziękczynne (ros. molebien). Cerkiew Amerykańska zezwala nawet w tym dniu, wyjątkowo, pomimo Postu przed Bożym Narodzeniem na zjedzenie indyka. Tak o. Aleksander opisuje w dzienniku świętowanie w 1974 roku: „Wczoraj obchodziliśmy Święto Dziękczynienia u Tomasza i Ani. Cała rodzina (…), dziewiętnaście osób przy stole. Cudny dzień! Na początku cicha „lekka” obiednia (słowiańska nazwa liturgii) (…). Zimowe przezroczyste słońce, bezwietrzny dzień, cisza tych parków (…). Wieczorem – indyczka. Dzieci śpiewają razem kolędy i pieśni „Niechaj milczy wszelkie ciało”, „Słowa Archanioła”). Szczęście bez żadnej domieszki, pełnia życia…” (Protoprezbiter Aleksander Schmemann. Dzienniki 1973-1983. Moskwa 2005, s.132. Jego biografia w j. polskim jest dostępna TUTAJ)
[2] Za każdym razem kiedy autor używa słowa „Kościół” ma na myśli Kościół prawosławny, przyp. tłum.
[3]  Fragment modlitwy wygłaszanej przy sakramencie spowiedzi: „(…) Pan i Bóg nasz Jezus Chrystus łaską i szczodrobliwością swej miłości do ludzi niech daruje Tobie, dziecię N., wszystkie Twoje grzechy, a ja niegodny kapłan, władzą Jego mnie udzieloną daruję i przebaczam Tobie wszystkie grzechy Twoje, w imię Ojca i Syna, i Świętego Ducha. Amen.”, przyp. tłum. (za: liturgia.cerkiew.pl)
[4] Określenie grupy wiernych jednego z kościołów wschodnich, mających korzenie na terenach starożytnych patriarchatów Konstantynopola, Aleksandrii, Antiochii i Jerozolimy.
[5] Rosyjski Kościół Prawosławny poza granicami Rosji. Powrócił w łono Kościoła matczynego 17 maja 2007.


zdjęcie za: patheos.com