publicystyka: Modlitwa Bartymeusza

Modlitwa Bartymeusza

tłum. Joachim Jelisiejew, 31 sierpnia 2020

Przypadek Bartymeusza, opisany w Ewangelii od Marka (10:46-52), pomaga nam zrozumieć szereg kwestii związanych z modlitwą.

Tak przyszli do Jerycha. Kiedy razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, siedział przy drodze niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza. Słysząc, że Jezus z Nazaretu przechodzi, począł głośno krzyczeć: „Synu Dawida, Jezusie, zmiłuj się nade mną!”. Wielu nakazywało mu, by umilkł, lecz on jeszcze głośniej krzyczał: „Synu Dawida, zmiłuj się nade mną!”. Wtedy Jezus zatrzymał się i rzekł: „Zawołajcie go!”. I przywołali niewidomego, mówiąc mu: „Odwagi, wstań, woła cię!”. Ten zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i szedł do Jezusa. A Jezus zwrócił się do niego: „Co chcesz, bym Ci uczynił?”. Niewidomy odpowiedział Mu: „Mistrzu, żebym przejrzał”. Odrzekł Jezus: „Idź, wiara twoja cię uzdrowiła”. Zaraz przejrzał i szedł drogą za Nim.

Ten człowiek, Bartymeusz, nie był - jak się zdaje - młody: już wiele lat siedział u bramy jerychońskiej, otrzymując jedzenie z łaski lub z tego, co zbywało przechodzącym ludziom. Zapewne w trakcie swego życia wypróbował wszystkie istniejące środki i możliwe drogi do uzdrowienia. Możliwe, że jako dziecko był przynoszony do świątyni i tam odprawiano nad nim modlitwy i ofiary, że odwiedził wszystkich, którzy mogli leczyć dzięki darowi uzdrawiania lub wiedzy. Niewątpliwie walczył o to, by przejrzeć i nieustannie przeżywał rozczarowania. Wykorzystał wszystkie środki ludzkie, lecz pozostał ślepym. Być może w poprzednich miesiącach zdarzało mu się słyszeć, że w Galilei pojawił się młody kaznodzieja, Człowiek kochający naród, miłosierny, święty człowiek Boży, który może uzdrawiać i czyni cuda. I być może często rozmyślał, że jeśliby mógł, spróbowałby spotkać się z Nim, ale Chrystus nie zatrzymywał się w jednym miejscu i mała była szansa, że ślepy człowiek odnajdzie drogę do Niego. A więc z tą iskrą nadziei, czyniącą jego rozpacz jeszcze głębszą i bardziej dojmującą, siedział u wrót jerychońskich.

Pewnego razu obok przechodził tłum większy niż zwykle, gwarny, wschodni tłum; ślepiec usłyszał to i zapytał, kto to idzie. Gdy odpowiedzieli mu, że to Jezus z Nazaretu, zaczął wołać. Iskra nadziei, która pozostała mu w duszy, momentalnie zamieniła się w płomień, w gorący ogień nadziei. Jezus, Którego on nigdy nie mógłby spotkać, znalazł się na jego drodze. Szedł i z każdym krokiem stawał się coraz bliższy i bliższy, ale potem każdy krok będzie Go oddalać dalej i dalej, bezpowrotnie; zatem ślepiec zaczął krzyczeć: Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną!. Było to doskonałe wyznanie wiary w tamtym czasie. On poznał w Nim Syna Dawida, Mesjasza; nie mógł jeszcze nazwać Go Synem Bożym, gdyż nawet uczniowie Jezusa jeszcze tego nie wiedzieli; tym niemniej poznał w Nim Tego, Którego oczekiwano. I wtedy zdarzyło się to, co cały czas zdarza się w naszym życiu: kazano mu zamilknąć.

Jak często zdarza się, że gdy po wielu latach szukania i samotnej walki nagle wołamy do Boga, a wiele głosów, zewnętrznych i wewnętrznych, próbuje przerwać naszą modlitwę: „Czy warto się modlić? Tyle lat walczyłeś, a Bóg nie zwracał na to żadnej uwagi? Czy zwróci uwagę teraz? Po co się modlić? Powróć do swojej beznadziei, jesteś ślepy i będziesz ślepy na zawsze.” Lecz im silniejszy opór, tym bardziej oczywiste, że pomoc jest bardzo blisko. Nigdy diabeł nie napada na nas z taką wściekłością jak wtedy, gdy jesteśmy już blisko zakończenia walki i moglibyśmy zbawić się, ale często nam się nie udaje, gdyż odstępujemy w ostatniej chwili. „Wystarczy, porzuć to — mówi diabeł — to już zbyt wiele, więcej niż możesz znieść, trzeba z tym skończyć natychmiast, nie czekaj: nie masz już sił, by znieść więcej”. I wtedy popełniamy samobójstwo: fizycznie, moralnie, duchowo: odmawiamy walki i przyjmujemy śmierć minutę przed tym, nim nadeszłaby pomoc i bylibyśmy zbawieni.

Nigdy nie należy słuchać takich głosów: im głośniej krzyczą, tym silniejsze powinno być nasze zdecydowanie; powinniśmy być gotowi wołać tak długo, jak tego potrzeba i tak głośno, jak Bartymeusz. Jezus Chrystus przechodził obok niego. Ostatnia nadzieja przechodziła obok, ale ludzie okrążający Chrystusa byli nieczuli lub starali się Bartymeusza zmusić do milczenia, bo jego smutek i cierpienie było zupełnie nie w porę. Ci, którym Chrystus był być może mniej potrzebny, lecz którzy otaczali Go, chcieli, by zajął się On nimi; jakim prawem ten ślepiec przeszkadza? Ale Bartymeusz wiedział, że nie będzie dla niego nadziei, jeżeli odejdzie i ta ostatnia. Głębia beznadziei była źródłem, z którego trysnęła wiara, modlitwa, pełna takiej pewności i nalegania, że usunęła wszystkie przeszkody — jedna z tych modlitw, które lecą w niebo jak strzały, wedle słów Jana Złotoustego. Rozpacz Bartymeusza była tak głęboka, nie słyszał on głosów nakazujących mu siedzieć cicho; im bardziej starano się nie dopuścić go do Chrystusa, tym głośniej krzyczał Synu Dawida, zmiłuj się nade mną! Chrystus zatrzymał się, poprosił, by go przyprowadzono i uczynił cud.

W praktycznym podejściu do modlitwy możemy nauczyć się od Bartymeusza, że gdy całym sercem zwracamy się do Boga, Bóg zawsze nas słyszy. Zwykle, gdy stwierdzamy, że nie możemy polegać na tym wokół siebie, co przywykliśmy uważać za pewne, jeszcze nie jesteśmy gotowi odrzucić tych rzeczy. Możemy widzieć, że nie ma nadziei, dopóki stosuje się ziemskie czy ludzkie środki. Dążymy więc do czegoś, próbujemy przejrzeć i nieustannie ponosimy porażkę; jest to męka i beznadzieja. Jeżeli zatrzymamy się tutaj, oznaczać to będzie przegraną. Ale jeżeli w tej chwili zwrócimy się do Boga, wiedząc, że pozostaje już tylko Bóg i powiemy: „Wierzę Tobie i w Twoje ręce składam duszę i ciało, całe swoje życie” — wtedy rozpacz doprowadziła nas do wiary.

Rozpacz prowadzi do nowego życia duchowego, gdy pojawi się u nas odwaga do pójścia dalej i głębiej ze świadomością, że zwątpiliśmy nie o ostatecznym zwycięstwie, ale o środkach, których używaliśmy do osiągnięcia go. Wtedy rozpoczynamy budować na trwałym fundamencie w zupełnie nowy sposób. Bóg może skierować nas ponownie ku jednemu ze środków, które już wypróbowaliśmy, ale teraz zdołamy z powodzeniem go zastosować. Zawsze niezbędna jest współpraca pomiędzy Bogiem a człowiekiem, wtedy Bóg daje rozum, mądrość i siłę aby zrobić to, co konieczne i osiągać właściwe cele.

metropolita Antoni (Bloom)



Na podstawie: mitras.ru

Poprzednie części cyklu metropolity o modlitwie, głównie o Modlitwie Pańskiej, ukazały się:
Część 7
Część 6
Część 5
Część 4
Część 3
Część 2
Część 1

fotografia: Sheep1389 /orthphoto.net/