publicystyka: Rozproszone myśli i Jeden Bóg

Rozproszone myśli i Jeden Bóg

tłum. Gabriel Szymczak, 17 lipca 2020

„Moje myśli są rozproszone…”

To obserwacja, która często mnie nachodzi i którą ciągle słyszę od innych. Nie chodzi o to, że myślimy o wielu rzeczach (choć istotnie tak robimy), ale że o wszystkim myślimy wiele, a często są to myśli pełne sprzeczności, pytań, wahań i wewnętrznej walki. Wewnętrzny świat współczesnego człowieka to hałaśliwe miejsce.

To sprawia, że bardzo trudno jest nam zrozumieć zagadnienie Jednego w Piśmie:
Ja i Ojciec Jedno jesteśmy”.

Aby wszyscy stanowili jedno, tak jak my Jedno stanowimy”.

Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich…

Zagadnienie to dotyczy też Kościoła:

Wierzę w Jeden Święty, Powszechny i Apostolski Kościół…

Te słowa coś dla nas znaczą, ale najczęściej ich znaczenie jest wypaczeniem ich intencji – ponieważ my prawie nie doświadczamy Jedności. Nasze myśli są rozproszone.

Nasze myśli są właśnie takie i jednocześnie rozpraszają wszystko, czego dotykają. Dumitru Staniloae tak opisuje to rozproszenie:
"Percepcja zmysłów nie zajmuje się wyszukiwaniem powiązań między logoi rzeczy widzialnych [ich wewnętrznym, nadanym znaczeniem], czy też oglądaniem czegoś w jego jednolitej integralności, w pełni umieszczonej we własnym logos; ogranicza ona swoje zainteresowanie do aspektu częściowego, biorącego się z przyjemności, którą ten aspekt obiecuje. Horyzont jej działania nie jest szeroki - zawsze dostrzega tylko jeden aspekt, a inne pomija. Wynik jest oczywisty. W ten sposób, dzięki uczuciu sterowanemu przez przyjemność, świat dzieli się na niezliczone, niezwiązane ze sobą aspekty, pozbawione związku pomiędzy sobą…
Umysł, który służy uczuciu, sam też jest nastawiony na różne, pojedyncze aspekty - nie zajmuje się więc relacjami między nimi. Nie postrzega więc jednolitego systemu przyczynowego, który przenika świat, a przez ten system jednego Boga… [umysł również] zapomina o tym, co już poznał, dzieląc się na niepowiązane akty poznawcze, w każdej chwili odczuwając wrażenie czegoś odizolowanego od wszystkiego innego.
Jest to tak zwane rozproszenie umysłu, z którego kontrola umysłu, zalecana w chrześcijańskiej ascezie, nakazuje wyjść. Ale to rozrywa jego naturę na części; ponieważ zamiast stale podlegać utrzymywaniu jego funkcji w równowadze, ulega on stopniowemu porzuceniu, staje się ofiarą skrajności, które same ze sobą są sprzeczne ze względu na przesadną wyłączność. Człowiek nie jest już istotą jednolitą, taką samą w każdej chwili swojego życia. Zapominanie o Bogu powoduje także zapominanie o sobie… "(w: Duchowość prawosławna).

Kiedy mówimy o Bogu jako „Jednym”, nie wiemy, co mamy na myśli. Nasz umysł przeskakuje od jedności w ujęciu matematycznym do pojęcia Trójcy i do wielu innych wątków. Kiedy słyszymy modlitwę Chrystusa „aby wszyscy stanowili jedno, tak jak my Jedno stanowimy”, z łatwością uciekamy się do koncepcji przyszłej jedności wyznań chrześcijańskich lub do już istniejącej pewnej jedności „niewidzialnej”.

To rozproszenie umysłu utrudnia nam postrzeganie prawdziwego Piękna. Piękno, jak nauczają Ojcowie, opiera się na relacji całości i powiązaniu wszystkich rzeczy. Fragmentacja naszej kultury jest jedną z głównych trudności w dostrzeżeniu Prawdy naszego istnienia. Widzimy elementy Piękna, ale często też widzimy świat w stanie wewnętrznej wojny, nie rozumiejąc ani nie znając jego właściwego znaczenia. Ludzie widzą rozdrobnione piękno ludzkiego ciała, usunięte z prawdy o naszej osobowości, widziane tylko z punktu widzenia naszej własnej satysfakcji lub innych zniekształceń. Te fragmenty nie są więc brzydkie, ale ich zniekształcenia tylko czynią świat bardziej podzielonym.

Kultury na przestrzeni wieków na ogół grały rolę jednoczącą w ludzkiej egzystencji. Skoro ludzie mówią tym samym językiem, to ich wspólna religia i etos tworzą jednolitą wizję tego, co dobre, prawdziwe i piękne. Te różne przejawy ludzkiego życia nie powinny być mylone z dobrocią, prawdą i pięknem jako takimi, ale zawsze miały z nimi coś wspólnego. Wszystkie kultury rozwijały sztukę i piękno. W cywilizacji egipskiej, japońskiej itp. istnieje harmonia, która pozwala nam zobaczyć coś w rodzaju „wewnętrznej wizji”, właściwej dla ludzi w danym miejscu i czasie. Nawet bardzo izolowane grupy - takie jak ludzie pierwotni na terenie Europy - posiadały sztukę (w swej naturze prawdopodobnie religijną), która służyła do zdobienia ścian ich jaskiń. Te malowidła jaskiniowe niewiele mówią nam o ludziach, którzy je malowali - poza tym, że widzieli świat jako piękny i warty odzwierciedlenia. Już samo to pozwala nam stwierdzić, że byli tacy jak my.

Ale nasz współczesny świat (szczególnie współczesny świat zachodni) doświadczył rozdrobnienia swojej kultury i etosu. Jego wspólny świat religijny został zniszczony w okresie reformacji, był również niszczony
wielokrotnie później na przestrzeni wieków - przez różne ideologie, wojny i rywalizujące ze sobą idee. Dziś we współczesnym świecie nie ma wspólnej wizji. Przydatność (użyteczność), produktywność i rynkowa chodliwość wydają się tym, co wpływa na nasze decyzje. Rezultatem jest porażka Piękna w jego tradycyjnym znaczeniu. Rzeczy mogą być pożytecznie piękne (komputery Apple), użytecznie piękne (spinacze do papieru) lub piękne rynkowo (np. lalki Bobble-Head - z nieproporcjonalnie wielką, poruszającą się na sprężynie głową, która może być odwzorowaniem głowy kupującego - przyp. tłum.). Są one jednak autonomiczne, odrębne i odizolowane od siebie, po prostu są częścią niezliczonych rozproszeń, które składają się na naszą kulturę.

Istnienie kultury, która jest po prostu użyteczna, produktywna lub zbywalna, jest absolutnie możliwe (w końcu - to nasz obecny świat). Jednak nawet te cienie piękna zaczynają pękać w obliczu rozproszonych umysłów. Nie są one w stanie ocenić przydatności, produktywności i chodliwości. Nasze koncepcje takich cech same w sobie są zniekształceniem.

Te same siły wpływają na wytwory intelektu. Prawo było historycznie jednym z najbardziej wysublimowanych efektów wysiłków cywilizacji. Od Kodeksu Hammurabiego po Kodeks Justyniana, wysiłki na rzecz sprawiedliwości tworzyły bezpieczniejszy i bardziej zrównoważony świat. Ale gdy fragmentacja kultury (i naszych umysłów) osiągnęła pewien punkt, samo Prawo stało się częścią fragmentacji. Proste stwierdzenia dotyczące praw człowieka stały się przynoszącymi tortury powodami kłótni w sądach, usprawiedliwieniem dla procesów sądowych, a nie źródłem ochrony ludzi. Konstytucja amerykańska była (i jest nadal) „pięknym” dokumentem, świadectwem chwili wspólnej wizji, rzadkiej dla wieku, w którym powstała. Ten sam dokument nie mógłby zostać opracowany zaledwie dwie dekady później. Z pewnością nie mógłby też zostać napisany z taką elegancją dzisiaj.

Wrócę do problemu Jednego Boga. Współczesne teologie zaczęły „kwalifikować” Jednego Boga kierując się tymi samymi obawami (i podobną treścią), które dzielą współczesne prawo. „Bóg” z łatwością służy jako szyfr dla ludzkiej wizji – uosabia najwyższe ideały człowieka (co jest bałwochwalstwem obecnym we wszystkich kulturach, i w żaden sposób nie przedstawia jednego Boga wiary chrześcijańskiej). Jednak „Jeden Bóg” współczesnego Zachodu nie ma nawet jednego imienia. Stał się „Nim / Nią” lub bywa określany podobnymi, niemądrymi epitetami. Szkoły religijne w całej Ameryce regularnie wymagają tak obrzydliwego języka od swoich uczniów, narzucając nową kulturową ortodoksję w imię swojej rozdrobnionej wizji.


W ramach naszej fragmentacji nic nie może być bardziej oczywiste niż podziały wierzących chrześcijan. Pismo Święte uczy, że Kościół jest jeden, tak samo jak jeden jest sam Bóg – i czyni to z tego samego powodu. Ciało Jednego Boga nie może być dwojgiem (a już na pewno nie czymś bardziej licznym). Kryzys eklezjologiczny – wielość denominacji – wyraźnie pojawił się w USA dopiero na początku XIX wieku. Okres ten wywołał wielki niepokój o jedność Kościoła i doprowadził do różnych wysiłków podejmowanych przez ludzi w kierunku jedności (Mormoni założyli nowy „jeden” Kościół; Campbellici zaproponowali nowy Kościół Nowego Testamentu - dziś „Kościół Chrystusowy”; jeszcze inni stworzyli teorie o „niewidzialnym” Kościele, w którym istnieje jedność pomimo widocznych podziałów). Ta „niewidzialna” jedność jest dziś tak powszechnie akceptowana, że starożytne Kościoły, które odrzucają innowacje (prawosławny, rzymskokatolicki itp.) są uważane za pozbawione miłości. Nasza kultura nie ma pojęcia o „Jednym”. Zepsuliśmy nasze rozumienie.

W obrębie prawosławia (a i również Rzymu) pozostaje przynajmniej doświadczenie „Jednego” zachowane w jednym Kielichu. Zasadniczo, Jeden Kościół jest tym, który dzieli Jeden Kielich. Ten sakrament Jednego stanowi bramę, przez którą zbliżamy się do nauczania Chrystusa i objawienia Jednego Boga. Ale to objawienie nie ma nic wspólnego z matematyczną koncepcją liczby jeden. Dlatego też dyskusje o Kościele, szczególnie o „jednym” Kościele, są tak problematyczne dla prawosławnych. Mówimy, że Kościół prawosławny to „Jeden Kościół”, a inni słyszą nas matematycznie. Liczba nic nie znaczy w koncepcji Jednego Kościoła, tak jak nic nie znaczy dla Jednego Boga. To, że inni odwołują się do „wielu” jako części „Jednego” pokazuje, jak wielki jest problem stwarzany przez schizmę i herezję.

Nie mam żadnych „ekumenicznych” rozwiązań, głoszę tylko Jednego Boga, który został nam objawiony w Jezusie Chrystusie. Poznanie Jednego Boga umożliwia (i to jednocześnie) poznanie naszej prawdziwej jaźni oraz poznanie „wszechświata” (Jednego świata), w którym widzimy powiązanie całego stworzenia i jego miejsce w objawieniu się Jednego Boga.

Taki sposób patrzenia na stworzenie wypływa z najdalszych głębi naszej istoty, z krzyku pierwotnego stwierdzenia: „Bóg widział, że to było piękne (dobre)!

+++

Uwaga: Rozmowy między prawosławnymi i rzymskimi katolikami dotyczą ostatecznie Jednego Kościoła, a nie „dwóch” czy też innych, podobnych koncepcji. Źródłem problemu jest dokładnie postrzeganie Jednego, nie można go więc rozwiązać poprzez wiele niemądrych sugestii tych, którzy nie rozumieją sedna sprawy.

o. Stephen Freeman

za: Glory to God for All Things

fotografia: marian_do /orthphoto.net/