publicystyka: Duchowa podróż

Duchowa podróż

tłum. Gabriel Szymczak, 14 czerwca 2020

Archimandryta Emilian z monasteru Simonopetra, w pierwszej połowie mowy zatytułowanej „Postęp duszy” mówi o początku duchowej podróży. Punktem wyjścia dla niego jest właściwe przygotowanie się do drugiego etapu.

Pierwszym etapem duchowej podróży nazywa on uczucie wygnania, uczucie bycia daleko od Boga, istnienia między nami ściany. To uczucie wygnania jest uczuciem Adama i Ewy wyrzuconych z Raju. To uczucie bólu, niekoniecznie bólu fizycznego; w rzeczywistości ból fizyczny wcale nie jest tym, o czym on mówi. Ból, który ma na myśli, to ból tęsknoty, ból, który skłonił Adama i Ewę do posłuchania węża. Będąc panami wszechświata, posiadającymi wszystko, Adam i Ewa poczuli, że jednak nie mają dość, że Bóg ich jakoś ogranicza. Będąc bardzo bogatymi, uważali się za biednych, dlatego wąż łatwo ich oszukał. To jest ból, o którym mówi archimandryta Emilian - bolesne uczucie, że brakuje czegoś bardzo ważnego.

I rzeczywiście, brakuje czegoś bardzo ważnego. Jesteśmy dziećmi upadku. Rodzimy się w bólu i wychowujemy wśród cierni i ostów. Gdziekolwiek się odwracamy, jesteśmy szturchani i dręczeni przez igły pragnienia, zazdrości, strachu i pożądania (żeby wymienić tylko kilka). Ale nie chcemy tego przyznać. Chcemy to wyjaśnić, wytłumaczyć. Mówimy: „To wina kogoś innego. Nie jestem tak pokręcony, a przynajmniej nie tak bardzo pokręcony, jak niektórzy inni. A poza tym mógłbym się zmienić, gdybym naprawdę chciał, gdybym tylko bardziej się starał, jeśli tylko będę mieć czas.” I tym właśnie jesteśmy zajęci. Poświęcamy temu czas, aby nasza uwaga pozostała poza nami, żebyśmy nie musieli odczuwać bólu, bólu wewnętrznego, bólu wygnania od Boga, bólu, który według archimandryty Emiliana jest bezpośrednio związany z nagością.

Ból, którego nie chcemy odczuwać, jest bólem naszej nagości. Odziani przez Boga w Rajskim Ogrodzie, odziani w chwałę Bożą – jak uczą Ojcowie i hymny Cerkwi - intensywnie odczuwamy jej brak, czujemy się odsłonięci i niechronieni, odczuwamy zimny wiatr egzystencjalnych, nieprzewidywalnych zdarzeń. Wezwani przez Boga do istnienia z prochu, kim jesteśmy teraz, skoro utraciliśmy Jego chwałę? Święty Augustyn mówił o dziurze w kształcie Boga w naszych sercach. Doświadczenie sieroty lub zagubionej owcy jest metaforą wskazującą na to wewnętrzne poczucie wygnania, bólu i nagości. To właśnie to uczucie, uczucie bólu, ta świadomość, że jesteśmy nadzy, według archimandryty Emiliana jest pierwszym etapem duchowej podróży.

Drugi etap duchowej podróży przychodzi, gdy wyznamy, że jesteśmy grzesznikami, kiedy w dużym stopniu już wiemy, że coś nas oddziela od Boga, kiedy nie zaprzeczamy już naszej nagości. To, jak mówi, jest najbardziej krytyczny punkt,
ponieważ w tym momencie wydarzy się jedna z dwóch rzeczy: albo wstanę i przyodzieję się, albo pozostanę nagi. Innymi słowy, albo przedstawię się Bogu w mojej nagości i powiem: „Zgrzeszyłem”, albo spróbuję się ukryć przed Bogiem jak Adam i Ewa. A kiedy Bóg mówi: „Adamie, gdzie jesteś?”, powiem: „Chowam się, bo jestem nagi”. A kiedy wyjdę z mojej kryjówki, On zobaczy moje liście figowe.

Następnie archimandryta Emilian pyta, dlaczego tak jest. Dlaczego się chowamy? Dlaczego tak trudno nam pokazać naszą nagość i grzeszność Bogu? Mówi, że prosty powód to „straszne dla nas uświadomienie sobie, że jesteśmy niczym”:

Czy wiesz, co to znaczy przejść od myślenia o tym, że jesteś wyjątkowy i ważny, od bycia szanowanym publicznie, przekonania, że zrobiłeś wspaniałe rzeczy, od bycia utalentowanym, cudownym, przystojnym, uroczym i nie wiem co jeszcze poza tym, do uznania, że jest wręcz przeciwnie, że jesteś nagi i bez znaczenia?

Potrzeba siły, aby to zaakceptować, dużo siły. A jednak nie możemy zaakceptować nawet najmniejszej skazy, jaką moglibyśmy mieć, ani jakiejkolwiek winy, niepowodzenia, błędu lub grzechu, który moglibyśmy popełnić, bez przykrycia go kłamstwem, a następnie zakrycia tego kłamstwa drugim, a potem kolejnym.

Człowiek może ukryć swoją nagość za pomocą kompleksu niższości, aktów agresji, samousprawiedliwienia, zakładania różnych masek lub za pomocą wielu innych środków… Takie strategie zaprzeczania obejmują także ukrywanie się przed samym sobą. Co to znaczy? Oznacza to, że chociaż jestem nagi, będę żył tak, jakbym nie był, a tym samym będę prowadzić podwójne życie. Albo mogę odmówić wzrostu i rozwoju, jakbym wcale nie był nagi. I to jest coś o wiele straszniejszego, ponieważ jest to odrzucenie rzeczywistości, a takie odrzucenie może mieć dla mnie tylko tragiczne konsekwencje.

Życie jest pełne takich ludzi. Wiedzą oni, że są grzesznikami; wiedzą, że są nadzy, a jednak przechodzą przez życie robiąc rzeczy, których nienawidzą, które są dla nich obrzydliwe, które są poniżej ich poziomu. I wiedzą, że muszą w jakiś sposób uciszyć okropny krzyk sumienia, które ich dręczy.

Alternatywą dla duszy jest zaakceptowanie sytuacji i powiedzenie: „Zrobię coś z moją nagością. Uznam swój grzech. Wyznam swój grzech i moją nagość.” I chociaż jestem nagi, mimo to przedstawię się Bogu. Powiem mu: „Ty mnie odziej”. A to wymaga wielkiej siły. Zwrócenie się do Boga ponad wszystko na świecie wymaga ogromnej uczciwości i autentyczności.


To jest kluczowa kwestia: czy zaakceptuję bolesną rzeczywistość swojej nagości, czy wolę moją wersję kłamstwa, moją wersję liścia figowego? Myślę, że wielu z nas myli się co do właściwej roli mocy i woli w naszym nawróceniu. Myślę, że wielu z nas inwestuje dużą część naszej siły woli i wkłada wiele wysiłku w szycie liści figowych. Myślimy, że właśnie to powinniśmy robić, że powinniśmy stawać się lepsi, że powinniśmy stawać się mniej nadzy. Ale nie możemy, więc okłamujemy samych siebie; zmieniamy punkt ciężkości, przypisujemy winę, znajdujemy różne inne zajęcia, a przede wszystkim nigdy nie spędzamy dużo czasu w samotności i ciszy, nigdy nie dajemy sobie okazji do zobaczenia i głębokiego odczucia, jak nadzy naprawdę jesteśmy.

Zapewne wiesz, że jednym z grzechów, z których szczerze wierzący najczęściej się spowiadają, jest grzech lenistwa. Myślę jednak, że taki człowiek zazwyczaj pada ofiarą tego pomieszania roli siły i woli na drodze do upodobnienia się do Chrystusa. Wyznaje on, że jest leniwy, ponieważ nie był w stanie w wystarczającym stopniu zakryć swojej nagości, nie był w stanie pościć, modlić się ani wykonywać dobrych uczynków na takim poziomie, na jakim jego zdaniem powinien był to robić. Ale nie sądzę, że to po to właśnie jest moc i siła woli. Święty Paweł daje nam wskazówkę. Mówi: „Moc w słabości się doskonali” i „Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa”.

Archimandryta Emilian mówi nam, że tak naprawdę moc polega na tym, by stać nago przed Bogiem i przed sobą samym. Zgodne z wiarą zastosowanie siły i mocy woli polega na zaprzeczeniu naszym samousprawiedliwiającym złudzeniom i - w przeciwieństwie do naszych praojców i pramatek - na wyjściu nago z krzaków i przedstawieniu się Bogu bez wymówek, bez uprzedniego upiększenia się, ukazując całą naszą słabość, wszystkie nasze cienie, całą nasza niezdolność i nieistotność. To tutaj potrzebna jest siła. To tutaj odkupiona zostaje siła woli.

I jeśli, podobnie jak św. Paweł, możemy nauczyć się chlubić naszymi słabościami, jeśli możemy nauczyć się akceptować rzeczywistość naszego zepsucia, naszej bezsilności, naszego zagubienia, jeśli możemy znaleźć siłę, by spojrzeć prosto w lustro naszego sumienia i nie odwrócić się, wtedy mamy możliwość, by Bóg nas przyodział, wtedy mamy możliwość powrotu w choć niewielkim stopniu do relacji naszych przodków z Bogiem w Raju. To długa droga, ale przynajmniej według archimandryty Emiliana - jest to prawdziwy początek. Wszystko do tego momentu to przygotowania. Przygotowanie jest ważne. Duch Święty bierze udział w tym przygotowaniu. Ale punkt zwrotny, początek faktycznego powrotu do Raju jest tutaj. Jest tu akceptacja naszej nagości, porzucenie różnych liści figowych, które stale szyjemy i które już uszyliśmy dla siebie. To jest początek.

Siła jest nazywana „ogromną uczciwością i autentycznością”, jak to ujął archimandryta Emilian. Potrzebna jest siła, ale nie siła do zmiany, ale siła do zaakceptowania siebie i do zaakceptowania Bożej miłości do nas - takich, jakimi jesteśmy. To jest początek.

Teraz ostatnie słowo. Archimandryta Emilian wskazuje, że ten pierwszy krok, ten początek, nie przypomina początku podróży w linii prostej. Jest to podróż transformacji, która biegnie po okręgu. Oznacza to, że ciągle musimy zaczynać, stale zbierając się na odwagę, by wyjść z krzaków naszych złudzeń, aby stać nago - zepsuci i grzeszni - przed Bogiem. I chociaż w przeszłości doświadczyliśmy łaskawej miłości Boga, każdy nowy początek ma swoje nowe niepewności i lęki, wstyd i rozczarowanie sobą. Każdy nowy początek wymaga siły - siły, aby ponownie stanąć przed Bogiem i powiedzieć: „O mój Ojcze Niebiański, znowu jestem nagi; proszę, odziej mnie”.

o. Michael Gillis

za: Praying in the Rain

fotografia: marian_do /orthphoto.net/