Zostań przyjacielem cerkiew.pl
Wszystko będzie dobrze - cz. I
tłum. Justyna Pikutin, 15 kwietnia 2020
Czasami w pewnych sytuacjach nie wiesz, jak postąpić. Nie wiesz, co jest prawidłowe, a co błędne...
Podam pewien przykład... Budzisz się rano, a twoje dziecko mówi ci: “Nie chcę iść do szkoły!”
Uważasz, że to bardzo źle. Ale czy jesteś pewny tego, co jest dobre, a co złe? Niedawno (nie wiem, czy pamiętasz ten przypadek) ojciec wiózł dziecko do szkoły. Miało to miejsce w Atenach. Nieopodal szkoły złodzieje napadli na bank, ukradli ogromną sumę pieniędzy, uzbrojeni w “kałasznikowa” wyszli na ulicę, wystrzelili cztery razy w powietrze, odstraszając ludzi, by nikt się do nich nie zbliżał. Ludzie chcieli ich złapać - zawiadomili policję, która po przybyciu na miejsce podjęła próbę zatrzymania przestępców. Złodzieje wykorzystując chwilę ogólnej paniki, zatrzymali przejeżdżający samochód, by za jego pomocą uciec i skryć się. Ale w samochodzie, który zatrzymali, ojciec wiózł do szkoły swoją małą córeczkę. Ratując ją, ojciec sprzeciwił się złoczyńcom. Złodzieje pobili go oraz dziecko. Na szczęście nikogo nie zabili. Ale dziewczynkę uderzyli prosto w brzuch! Dziecko przetransportowano do szpitala, zagrożenie minęło, ale jakby nie było, dziewczynka przeżyła ogromny szok i przeszła straszne chwile.
Zastanawiam się. Przecież gdyby to dziecko obudziło się rano, płakało i błagało, by zostać w domu słowami: “Nie chcę iść do szkoły dlatego, że szkoła mi się nie podoba, dlatego, że coś przeczuwam. Nie wyspałam się, ciężko mi, nie odrobiłam lekcji” to rodzice odpowiedzieliby: “To wykluczone” zakładając, że jeśli ustąpią, to wyrządzą szkodę sukcesom dziecka. “To wykluczone, byś opuszczała lekcje. Musisz iść do szkoły. Pójdziesz, a jeżeli nie chcesz - to zacznij chcieć. Tak czy inaczej, do szkoły pójdziesz!” Na ich miejscu też bym tak postąpił. Czyż nie? A ty byś tak nie postąpił? Nie robisz tak każdego dnia? Jeśli twoje dziecko jest przeciwne temu, co tobie wydaje się być “dobrym” mówisz, że “to jest dobre. A tym bardziej szkoła, która jest pożyteczna. Nie wolno opuszczać lekcji!” I prowadzisz je do szkoły nie zważając na to, czy ono tego chce, czy nie.
Oczywiście, gdyby ten ojciec wiedział, że tego ranka po drodze do szkoły wydarzy się ten cały koszmar, że złodzieje będą strzelać do niego i jego dziecka... Zapewne powiedziałby: “Gdybym wiedział, za nic na świecie nie powiózłbym swego dziecka do szkoły! Ale skąd miałem wiedzieć! Przecież chodzenie do szkoły jest dobre i obowiązkowe”.
Tak więc wolisz podejmować pewne działania, ale nie masz przy tym pojęcia, do czego one doprowadzą.
Nie wiem czy spotkało cię coś podobnego: zastanawiasz się nad jakimś zakupem, albo wycieczką, albo spotkaniem z tą czy inną osobą, planujesz zachować się w pewien określony sposób, ale nie wiesz, czy coś z tego wyjdzie. Nie masz pewności jak postąpić i co przyniesie ci jutro. Nawet jeśli chodzi o te działania, które na pierwszy rzut oka wydają się właściwe, całkiem dobre, błogosławione i święte. Zgadzasz się? Przecież co może być lepszego niż posłanie dziecka do szkoły? A mimo to tego ranka, gdyby nie poszło ono do szkoły, byłoby o wiele lepiej!
W końcu - co jest lepsze, a co gorsze? Dylematy i pytania, na które odpowiedzi zostaną udzielone - jak zakładam - na skraju naszego życia. A wyczerpującą odpowiedź na wszystkie te dylematy otrzymamy w wieczności. Na tej ziemi to, co nazywamy “dobrym”, może przynieść nam ogromne cierpienie. A to, co wydawałoby się na pierwszy rzut oka przyniesie nam ogromne cierpienie - w efekcie może doprowadzić nas ku czemuś bardzo “dobremu”. I o ile nie możemy tego sami rozróżnić, pozostaje nam tylko jedno. Powiem ci o tym w dalszej części.
Widzę wątpliwości rysujące się na twojej twarzy. Chcesz dowiedzieć się wszystkiego już teraz i powiem ci. Myślę, że pozostaje nam tylko jedno. Nie wiemy, nie mamy pojęcia o tym, pozostajemy w niewiedzy w wielu kwestiach. I często piszesz mi wiadomości, listy, maile i mówisz: “Zastanawiam się, ponieważ chcę tak postąpić. Powiedz mi, czy to dobrze?” Nie wiem. Jedyne, co wiem, to ci powiem. Ale jeszcze chwilę zaczekaj.
Zastanawiam się, o ile wszystko byłoby inaczej, gdybyśmy mieli żywą i wyraźną więź z Bogiem. Bardzo wyraźną więź. To znaczy tak jak w sytuacji, kiedy widzisz człowieka i zwracasz się do niego, a on zwraca się do ciebie i mówi jasno to, co myśli, tak moglibyśmy żywo zwracać się do Stwórcy, naszego Boga i Władcy. I wtedy mówilibyśmy mu: “Boże, a w tej sytuacji jak mam postąpić?” i od razu słyszelibyśmy w odpowiedzi Jego głos: “W tej sytuacji zrób tak. Idź naprzód. To najwłaściwsza droga”. Potem dalej: “Boże, a czy ten ruch jest właściwy?!” A On by ci odpowiadał: “Nie, nie rób tego! To nie doprowadzi cię do niczego dobrego. Nie podążaj w tym kierunku. Zmień swoje plany”. Gdybyśmy mieli tak żywą i wyraźną więź z Nim, nasze życie byłoby piękne.
Ale niestety jest zupełnie inaczej. Przed nami - niezdecydowanie. Nie rozumiemy, czego chce od nas Bóg. Nie wiemy, czego Bóg oczekuje osobiście ode mnie czy od ciebie, gdyż tego, czego oczekuje ode mnie, może nie oczekiwać od ciebie. I odwrotnie. On nie chce od wszystkich tego samego. Każdy ma swoją drogę. I tyle błędów, przynoszących nam ogromne cierpienia, popełniamy na tej drodze. Mijają lata, popełniamy błędy i martwimy się. Idziemy w tę stronę, która jak nam się wydaje przyprowadzi nas do czegoś dobrego, a w efekcie doprowadza nas do nieszczęścia. Oczywiście, jeśli spojrzysz w głąb tego, co się dzieje, zrozumiesz, że nie ma nic “złego”. Wszystko w efekcie końcowym prowadzi do dobrego. Ale przecież cierpimy. Przecież płaczemy. Wszystko to, co się z nami dzieje, odbieramy jako życiowe niepowodzenie. Załamujemy się i rozczarowujemy.
Dlatego wypracowałem następującą taktykę jako pewne wyjście z niektórych sytuacji. Martwi cię jakiś problem. Przez chwilę “pukasz do drzwi” (w związku z tym problemem). Puk-puk - próbujesz. Drzwi się nie otwierają. Próbujesz jeszcze raz: puk-puk. Drzwi nadal się nie otwierają. Oczywiście, jeśli lekko kopniesz je nogą i wywarzysz, to w efekcie zdołasz wejść do środka, ale wtedy będzie to włamanie. Najpiękniejsze drzwi, które otwiera Bóg w naszym życiu, to moim zdaniem te drzwi, które otwierają się lekko i swobodnie. Oczywiście z wysiłkiem i uporem, ale bez egoistycznego nacisku. Tak myślę. Przy tym nasz upór powinien szanować znaki dawane przez Boga i szczególnie nie nalegać, ale przestrzegać wszelkich znaków ostrzegawczych: “Zatrzymaj się”. Wtedy zastanów się: a może to znak od Boga, żebym się zbytnio nie upierał i zmienił kierunek? I jeszcze jedno uściślenie. Wszystko, o czym ci dzisiaj mówię, to nie jest prawda najwyższej instancji. Nie wiem, czy mam rację. A może w rzeczy samej wszystko jest zupełnie inaczej. Ale mówię to, co zrozumiałem w oparciu o to, co przeczytałem, usłyszałem i to, co mi opowiedziałeś.
Oto, dla przykładu, pewien człowiek jedzie na lotnisko. Nie ma biletów i mówią mu: “Wpiszemy pana na listę oczekujących”. I oto czeka on na swoją kolej, z niecierpliwością i modlitwą stara się zdobyć miejsce na ten rejs. Nawet modli się i prosi Boga: “Proszę cię Boże, zrób cokolwiek, żebym dostał się na pokład, zrób to, co powinieneś; to, co będzie dla mnie najlepsze”. Po pewnym czasie wywołują kilka nazwisk, a jego nie. W efekcie zostaje on bez biletu. Samolot odlatuje bez niego. Mężczyzna jest załamany, zasmucony, podenerwowany. To, o czym mówię, spotkało wielu. Wielu z powodu spóźnienia na lotnisko lub z powodu braku miejsc nie dostało się na wybrany rejs. Po upływie kilku minut od startu samolotu wszyscy słyszą straszną wiadomość: samolot rozbił się. I ten człowiek, który dopiero co był przygnębiony i narzekał: “Dlaczego to ja mam tracić ten rejs?!” upada na kolana, całuje ziemię i ze łzami krzyczy: “Zostałem uratowany! Pozostałem żywy! Żyję! Gdybym był w tym samolocie, zginąłbym! A teraz jestem żywy! A przecież tak bardzo chciałem dostać się na ten rejs, tak się upierałem, tak nalegałem na swoje i masz ci los - strach pomyśleć, co by się ze mną stało!”
“Idzie” też jeden spośród tych, którzy się rozbili. Staje przede mną i mówi: “A mi co powiesz? No dobrze, tamten nie dostał się na rejs i został uratowany. A ja? Dlaczego to się stało ze mną?” I wiesz, co wtedy robię? Milczę. Nie wiem, co mu odpowiedzieć. Dlatego, że w rzeczy samej fenomen życia, tajemnica życia przechodzi nasze pojęcie. Jedyne co mogę mu powiedzieć: “Bracie mój, nie pytaj mnie. Zapytaj Tego, Który jest Zarządcą naszego życia. Zapytaj Tego, Który określa, reguluje i wie wszystko. On kieruje okoliczności w tę stronę, w którą kieruje dla każdego z nas. On wie, ile będziemy żyć, kiedy odejdziemy, w jakich okolicznościach zastanie nas koniec. Tylko On jeden wie, jak i dlaczego. On wie wszystko. A ja nie wiem i nie mogę ci odpowiedzieć na to pytanie”.
W rzeczy samej sam jestem zagubiony. Ale wiem, że ten, który przeżył, po czymś takim stanie się bardziej dojrzałym i inaczej będzie patrzył na świat. Zastanowi się: “Spójrz, do czego wszystko może doprowadzić! To znaczy, w życiu nie należy narzekać i mówić tak, jak mówiłem ja wtedy, gdy odleciał mój samolot: “Ach, jak źle się to dla mnie skończyło”. Dlatego, że nie wiesz, co zostało ci przygotowane w przyszłości i co w rzeczy samej jest dla ciebie dobre, a co - złe”.
Pozostaje nam tylko jedno. Teraz ci to powiem. I tak dość długo trzymałem cię w napięciu. Musimy zaufać Bogu! Niektórzy, kiedy usłyszą to zdanie, mówią: “To znaczy, że w ogóle nie muszę nic robić sam? Żadnych ruchów? Tylko siedzieć i czekać z założonymi rękoma?” Oczywiście, musisz działać. Musisz podejmować działania, które są konieczne, musisz planować. Ale następnie musisz zaufać Bożej miłości i powiedzieć: “Boże mój, teraz błogosław moje czyny i ułóż wszystko Sam. Nie wiem, co mi wyjdzie z tego, co zaczynam. Mogą zdarzyć się błędy, niepowodzenia, problemy. Może w ogóle mnie wyrzucą. Zaczynam. Błogosław moje życie”.
Nie zakładam, że wszystko będzie idealnie w znaczeniu “gładko”. Bądźcie uważni! Prawdopodobnie właśnie ten błąd popełniają ludzie w swoim życiu, ty w swoim i ja w swoim. Różni nauczyciele, prorocy i teolodzy - mogę się mylić - od dziecka wychowywali nas i uczyli, że kiedy jesteś z Bogiem, to wszystko będzie w porządku. A przyszło życie i nas rozczarowało. Dlatego, że nigdy nikt nie wyjaśnił nam, co znaczy “w porządku”. Przecież “w porządku” to nie znaczy, że będzie “słodko”, lekko i przyjemnie. Dlatego, że w rzeczywistości przekonaliśmy się, że najczęściej jest odwrotnie. Zrozumieliśmy, że kiedy jesteś z Bogiem, to twoje sprawy bardzo często nie idą zgodnie z planem. Napotykasz zaś wiele nieszczęść, smutków, prześladowań, chorób, potrzeb i niepowodzeń - tyle różnych mało przyjemnych przeżyć. To prawda życia. Jednak za jej pomocą nauczysz się dojrzałości, wewnętrznego wzbogacania i pokory. Twoja dusza, kiedy przejdzie przez te nieszczęścia i problemy, stanie się inteligentna, mądra i oświecona.
Kto powiedział, że człowiek będąc z Bogiem nie napotyka nieprzewidzianych sytuacji? I że nie stanie się z nim to, czego nie oczekiwał i nawet nie wyobrażał sobie, że w ogóle coś podobnego może wydarzyć się w jego życiu! Nie, nawet nie myśl, że razem z Chrystusem, miłując Boga, unikniesz życiowych trudności. Będziesz miał ich bardzo wiele. Z jedną różnicą: będziesz wiedział, jak je przezwyciężać. Zwyciężysz wiele trosk i nauczysz się utrzymywać się ponad falami i nurkować w głębi, by uniknąć ataku. A kiedy ruszy na ciebie fala, by nakryć cię i rozczarować, będziesz zanurzać się w pokorze, miłości, oddaniu woli Bożej - zupełne podporządkowanie. Podporządkujesz się i powiesz: “Boże, nie mogę wyjaśnić mego życia. Ale wiem - i to mi wystarczy - że Ty mnie kochasz”.
Kilka lata temu przyszła do mnie do spowiedzi pewna matka. Pytam ją: “Czy masz rodzinę?” Ona odpowiada: “Tak”. I zobaczyłem łzy w jej oczach - “Czy masz dzieci?” - “Miałam córkę, na siłę wysłałam ją na wycieczkę organizowaną przez jej uczelnię. Zmusiłam ją, by pojechała, żeby nie była odizolowana i odgrodzona od grupy, żeby miała z nimi kontakt i nie była sama, żeby nie zamykała się w sobie. Powiedziałam jej: jedź i ty. Wybrali się za granicę, do Tokio i tam moją córkę, ojcze, zabił piorun!” Rozumiesz? Możesz sobie wyobrazić, co czuje ta matka? Czyż chciała ona czegoś złego? Zaproponowała córce wyjazd, by ta mogła się odprężyć. Pobudzała ją, by ta zaprzyjaźniła się z uniwersytecką grupą. “Jedź - mówi do niej - wyrwij się z domu, rozerwij się trochę, ciesz się. Odpocznij od nieprzerwanych zajęć”. I nawet przez myśl jej nie przeszło coś złego. I oto w balkon, tam, gdzie bezpiecznie siedziała jej córka, uderzył piorun i dziecko zginęło. Wyobraź sobie teraz, jak dzwonią do tej matki z Tokio, żeby poinformować o śmierci córki!
W życiu ma miejsce wiele nieoczekiwanych wydarzeń, bardzo wiele. Czasami kiedy myślisz o tym wszystkim, chce się powiedzieć: lepiej zostanę w domu, nigdzie nie pójdę i nic złego mi się nie stanie. Nic nie wiesz. Jeśli jesteś racjonalistą i nie masz zaufania do Boga, to rzeczywiście tak myślisz. I jest w tym pewna logika. Ale kiedy kochasz Boga i wcielasz Go w swoje życie, mówisz: “W zupełności oddaję w ręce Boga siebie i to, dokąd On mnie zaprowadzi! Nie mogę być niczego pewien. Jednego jestem pewien: On mnie kocha.” “Ale jak On cię kocha? - pyta ktoś inny - Sam mi przed chwilą opowiadałeś o dziecku, do którego strzelali z karabinu; o dziewczynie, która zginęła; o człowieku, który nie zdążył na samolot i wielu innych, z którymi nie wiem co jeszcze się wydarzyło”. Czyż to wszystko jest 'miłość'?”
Posłuchaj. Kilka dni temu pojawił się u mnie problem z zębami. Bardzo mnie rozbolały. Podczas jedzenia poczułem coś twardego i okazało się, że to mój ząb! Złamał się - odłamał się mały kawałek. Poszedłem go leczyć. Dentystka - to moja duchowa córka (przychodzi do mnie do spowiedzi). Kiedy przychodzi do mnie, stoi przede mną w strachu. I oto ja siedzę na fotelu i tak jak ona – dentystka - odczuwa strach przed spowiedzią, tak i ja w tej chwili oddaję siebie w jej ręce, boję się i mówię: “Boże mój, co mnie teraz czeka?” Straszne chwile! Z zasady dla chorego wizyta u dentysty jest co najmniej nieprzyjemna. Jeśli bolał cię ząb, rozumiesz o czym mówię... albo ucho, albo jeśli miałeś migrenę. To straszne momenty. I oto lekarz daje mi znieczulenie - bezskutecznie! Daje większą dawkę znieczulenia - i w środku wszystko drętwieje. Rozległy się dźwięki przyrządów dentystycznych. Czułem silny ból, noga mi drgała, nerwy napięte - nie do wytrzymania. I powiedziałem w myślach: “Ta dentystka tak mocno mnie kocha i tyle bólu mi wyrządza. Jak to możliwe, że ta, która tak mnie kocha - jestem tego pewien - przyniosła mi tyle cierpienia?” I nie zważając na to, że wiedziała, że mnie boli, nie przestawała. Bez żartów - kontynuowała.
Tak więc miłość - to nie zawsze znaczy “głaskać po głowie”. Kochać to znaczy ranić tego, kogo kochasz i nie przestawać, kiedy on krzyczy z bólu lub cierpi, męczy się - jeśli wiesz, że nie ma innego wyjścia. Kto udzieli nam odpowiedzi na pytanie: “Dlaczego nie można inaczej?”? Myślę, że odpowiedzi udziela nam sam Krzyż Chrystusa: “Sie bo pryidie Krestom radost’ wsiemu miru” co znaczy oto bowiem przez krzyż nadeszła radość dla całego świata. Za pośrednictwem cierpienia przychodzi radość, za pośrednictwem mroku trudności przychodzi światłość nadziei. I w efekcie życie staje się życiem. Nie wiem, jak - ta tajemnica przewyższa moje rozumowanie. Ale to, co wiem, to: mogę dzisiaj z wami rozmawiać dlatego, że moja dentystka przedwczoraj mnie nie pożałowała, a wyrządziła mi dużo bólu, męczyła mnie, obezwładniła moje usta, nie rozumiałem, co się za mną dzieje, zdrętwiałem, czułem dysforię. Jednak wszystko to przyniosło mi ozdrowienie (choć w tamtej chwili było mi bardzo źle).
Jaki z tego wniosek? Człowiek oddaje się Bogu. Nie ma innego wyjścia.
archimandryta Andrzej (Konanos)
za: pravoslavie.ru
fotografia: palavos /orthphoto.net/
Podam pewien przykład... Budzisz się rano, a twoje dziecko mówi ci: “Nie chcę iść do szkoły!”
Uważasz, że to bardzo źle. Ale czy jesteś pewny tego, co jest dobre, a co złe? Niedawno (nie wiem, czy pamiętasz ten przypadek) ojciec wiózł dziecko do szkoły. Miało to miejsce w Atenach. Nieopodal szkoły złodzieje napadli na bank, ukradli ogromną sumę pieniędzy, uzbrojeni w “kałasznikowa” wyszli na ulicę, wystrzelili cztery razy w powietrze, odstraszając ludzi, by nikt się do nich nie zbliżał. Ludzie chcieli ich złapać - zawiadomili policję, która po przybyciu na miejsce podjęła próbę zatrzymania przestępców. Złodzieje wykorzystując chwilę ogólnej paniki, zatrzymali przejeżdżający samochód, by za jego pomocą uciec i skryć się. Ale w samochodzie, który zatrzymali, ojciec wiózł do szkoły swoją małą córeczkę. Ratując ją, ojciec sprzeciwił się złoczyńcom. Złodzieje pobili go oraz dziecko. Na szczęście nikogo nie zabili. Ale dziewczynkę uderzyli prosto w brzuch! Dziecko przetransportowano do szpitala, zagrożenie minęło, ale jakby nie było, dziewczynka przeżyła ogromny szok i przeszła straszne chwile.
Zastanawiam się. Przecież gdyby to dziecko obudziło się rano, płakało i błagało, by zostać w domu słowami: “Nie chcę iść do szkoły dlatego, że szkoła mi się nie podoba, dlatego, że coś przeczuwam. Nie wyspałam się, ciężko mi, nie odrobiłam lekcji” to rodzice odpowiedzieliby: “To wykluczone” zakładając, że jeśli ustąpią, to wyrządzą szkodę sukcesom dziecka. “To wykluczone, byś opuszczała lekcje. Musisz iść do szkoły. Pójdziesz, a jeżeli nie chcesz - to zacznij chcieć. Tak czy inaczej, do szkoły pójdziesz!” Na ich miejscu też bym tak postąpił. Czyż nie? A ty byś tak nie postąpił? Nie robisz tak każdego dnia? Jeśli twoje dziecko jest przeciwne temu, co tobie wydaje się być “dobrym” mówisz, że “to jest dobre. A tym bardziej szkoła, która jest pożyteczna. Nie wolno opuszczać lekcji!” I prowadzisz je do szkoły nie zważając na to, czy ono tego chce, czy nie.
Oczywiście, gdyby ten ojciec wiedział, że tego ranka po drodze do szkoły wydarzy się ten cały koszmar, że złodzieje będą strzelać do niego i jego dziecka... Zapewne powiedziałby: “Gdybym wiedział, za nic na świecie nie powiózłbym swego dziecka do szkoły! Ale skąd miałem wiedzieć! Przecież chodzenie do szkoły jest dobre i obowiązkowe”.
Tak więc wolisz podejmować pewne działania, ale nie masz przy tym pojęcia, do czego one doprowadzą.
Nie wiem czy spotkało cię coś podobnego: zastanawiasz się nad jakimś zakupem, albo wycieczką, albo spotkaniem z tą czy inną osobą, planujesz zachować się w pewien określony sposób, ale nie wiesz, czy coś z tego wyjdzie. Nie masz pewności jak postąpić i co przyniesie ci jutro. Nawet jeśli chodzi o te działania, które na pierwszy rzut oka wydają się właściwe, całkiem dobre, błogosławione i święte. Zgadzasz się? Przecież co może być lepszego niż posłanie dziecka do szkoły? A mimo to tego ranka, gdyby nie poszło ono do szkoły, byłoby o wiele lepiej!
W końcu - co jest lepsze, a co gorsze? Dylematy i pytania, na które odpowiedzi zostaną udzielone - jak zakładam - na skraju naszego życia. A wyczerpującą odpowiedź na wszystkie te dylematy otrzymamy w wieczności. Na tej ziemi to, co nazywamy “dobrym”, może przynieść nam ogromne cierpienie. A to, co wydawałoby się na pierwszy rzut oka przyniesie nam ogromne cierpienie - w efekcie może doprowadzić nas ku czemuś bardzo “dobremu”. I o ile nie możemy tego sami rozróżnić, pozostaje nam tylko jedno. Powiem ci o tym w dalszej części.
Widzę wątpliwości rysujące się na twojej twarzy. Chcesz dowiedzieć się wszystkiego już teraz i powiem ci. Myślę, że pozostaje nam tylko jedno. Nie wiemy, nie mamy pojęcia o tym, pozostajemy w niewiedzy w wielu kwestiach. I często piszesz mi wiadomości, listy, maile i mówisz: “Zastanawiam się, ponieważ chcę tak postąpić. Powiedz mi, czy to dobrze?” Nie wiem. Jedyne, co wiem, to ci powiem. Ale jeszcze chwilę zaczekaj.
Zastanawiam się, o ile wszystko byłoby inaczej, gdybyśmy mieli żywą i wyraźną więź z Bogiem. Bardzo wyraźną więź. To znaczy tak jak w sytuacji, kiedy widzisz człowieka i zwracasz się do niego, a on zwraca się do ciebie i mówi jasno to, co myśli, tak moglibyśmy żywo zwracać się do Stwórcy, naszego Boga i Władcy. I wtedy mówilibyśmy mu: “Boże, a w tej sytuacji jak mam postąpić?” i od razu słyszelibyśmy w odpowiedzi Jego głos: “W tej sytuacji zrób tak. Idź naprzód. To najwłaściwsza droga”. Potem dalej: “Boże, a czy ten ruch jest właściwy?!” A On by ci odpowiadał: “Nie, nie rób tego! To nie doprowadzi cię do niczego dobrego. Nie podążaj w tym kierunku. Zmień swoje plany”. Gdybyśmy mieli tak żywą i wyraźną więź z Nim, nasze życie byłoby piękne.
Ale niestety jest zupełnie inaczej. Przed nami - niezdecydowanie. Nie rozumiemy, czego chce od nas Bóg. Nie wiemy, czego Bóg oczekuje osobiście ode mnie czy od ciebie, gdyż tego, czego oczekuje ode mnie, może nie oczekiwać od ciebie. I odwrotnie. On nie chce od wszystkich tego samego. Każdy ma swoją drogę. I tyle błędów, przynoszących nam ogromne cierpienia, popełniamy na tej drodze. Mijają lata, popełniamy błędy i martwimy się. Idziemy w tę stronę, która jak nam się wydaje przyprowadzi nas do czegoś dobrego, a w efekcie doprowadza nas do nieszczęścia. Oczywiście, jeśli spojrzysz w głąb tego, co się dzieje, zrozumiesz, że nie ma nic “złego”. Wszystko w efekcie końcowym prowadzi do dobrego. Ale przecież cierpimy. Przecież płaczemy. Wszystko to, co się z nami dzieje, odbieramy jako życiowe niepowodzenie. Załamujemy się i rozczarowujemy.
Dlatego wypracowałem następującą taktykę jako pewne wyjście z niektórych sytuacji. Martwi cię jakiś problem. Przez chwilę “pukasz do drzwi” (w związku z tym problemem). Puk-puk - próbujesz. Drzwi się nie otwierają. Próbujesz jeszcze raz: puk-puk. Drzwi nadal się nie otwierają. Oczywiście, jeśli lekko kopniesz je nogą i wywarzysz, to w efekcie zdołasz wejść do środka, ale wtedy będzie to włamanie. Najpiękniejsze drzwi, które otwiera Bóg w naszym życiu, to moim zdaniem te drzwi, które otwierają się lekko i swobodnie. Oczywiście z wysiłkiem i uporem, ale bez egoistycznego nacisku. Tak myślę. Przy tym nasz upór powinien szanować znaki dawane przez Boga i szczególnie nie nalegać, ale przestrzegać wszelkich znaków ostrzegawczych: “Zatrzymaj się”. Wtedy zastanów się: a może to znak od Boga, żebym się zbytnio nie upierał i zmienił kierunek? I jeszcze jedno uściślenie. Wszystko, o czym ci dzisiaj mówię, to nie jest prawda najwyższej instancji. Nie wiem, czy mam rację. A może w rzeczy samej wszystko jest zupełnie inaczej. Ale mówię to, co zrozumiałem w oparciu o to, co przeczytałem, usłyszałem i to, co mi opowiedziałeś.
Oto, dla przykładu, pewien człowiek jedzie na lotnisko. Nie ma biletów i mówią mu: “Wpiszemy pana na listę oczekujących”. I oto czeka on na swoją kolej, z niecierpliwością i modlitwą stara się zdobyć miejsce na ten rejs. Nawet modli się i prosi Boga: “Proszę cię Boże, zrób cokolwiek, żebym dostał się na pokład, zrób to, co powinieneś; to, co będzie dla mnie najlepsze”. Po pewnym czasie wywołują kilka nazwisk, a jego nie. W efekcie zostaje on bez biletu. Samolot odlatuje bez niego. Mężczyzna jest załamany, zasmucony, podenerwowany. To, o czym mówię, spotkało wielu. Wielu z powodu spóźnienia na lotnisko lub z powodu braku miejsc nie dostało się na wybrany rejs. Po upływie kilku minut od startu samolotu wszyscy słyszą straszną wiadomość: samolot rozbił się. I ten człowiek, który dopiero co był przygnębiony i narzekał: “Dlaczego to ja mam tracić ten rejs?!” upada na kolana, całuje ziemię i ze łzami krzyczy: “Zostałem uratowany! Pozostałem żywy! Żyję! Gdybym był w tym samolocie, zginąłbym! A teraz jestem żywy! A przecież tak bardzo chciałem dostać się na ten rejs, tak się upierałem, tak nalegałem na swoje i masz ci los - strach pomyśleć, co by się ze mną stało!”
“Idzie” też jeden spośród tych, którzy się rozbili. Staje przede mną i mówi: “A mi co powiesz? No dobrze, tamten nie dostał się na rejs i został uratowany. A ja? Dlaczego to się stało ze mną?” I wiesz, co wtedy robię? Milczę. Nie wiem, co mu odpowiedzieć. Dlatego, że w rzeczy samej fenomen życia, tajemnica życia przechodzi nasze pojęcie. Jedyne co mogę mu powiedzieć: “Bracie mój, nie pytaj mnie. Zapytaj Tego, Który jest Zarządcą naszego życia. Zapytaj Tego, Który określa, reguluje i wie wszystko. On kieruje okoliczności w tę stronę, w którą kieruje dla każdego z nas. On wie, ile będziemy żyć, kiedy odejdziemy, w jakich okolicznościach zastanie nas koniec. Tylko On jeden wie, jak i dlaczego. On wie wszystko. A ja nie wiem i nie mogę ci odpowiedzieć na to pytanie”.
W rzeczy samej sam jestem zagubiony. Ale wiem, że ten, który przeżył, po czymś takim stanie się bardziej dojrzałym i inaczej będzie patrzył na świat. Zastanowi się: “Spójrz, do czego wszystko może doprowadzić! To znaczy, w życiu nie należy narzekać i mówić tak, jak mówiłem ja wtedy, gdy odleciał mój samolot: “Ach, jak źle się to dla mnie skończyło”. Dlatego, że nie wiesz, co zostało ci przygotowane w przyszłości i co w rzeczy samej jest dla ciebie dobre, a co - złe”.
Pozostaje nam tylko jedno. Teraz ci to powiem. I tak dość długo trzymałem cię w napięciu. Musimy zaufać Bogu! Niektórzy, kiedy usłyszą to zdanie, mówią: “To znaczy, że w ogóle nie muszę nic robić sam? Żadnych ruchów? Tylko siedzieć i czekać z założonymi rękoma?” Oczywiście, musisz działać. Musisz podejmować działania, które są konieczne, musisz planować. Ale następnie musisz zaufać Bożej miłości i powiedzieć: “Boże mój, teraz błogosław moje czyny i ułóż wszystko Sam. Nie wiem, co mi wyjdzie z tego, co zaczynam. Mogą zdarzyć się błędy, niepowodzenia, problemy. Może w ogóle mnie wyrzucą. Zaczynam. Błogosław moje życie”.
Nie zakładam, że wszystko będzie idealnie w znaczeniu “gładko”. Bądźcie uważni! Prawdopodobnie właśnie ten błąd popełniają ludzie w swoim życiu, ty w swoim i ja w swoim. Różni nauczyciele, prorocy i teolodzy - mogę się mylić - od dziecka wychowywali nas i uczyli, że kiedy jesteś z Bogiem, to wszystko będzie w porządku. A przyszło życie i nas rozczarowało. Dlatego, że nigdy nikt nie wyjaśnił nam, co znaczy “w porządku”. Przecież “w porządku” to nie znaczy, że będzie “słodko”, lekko i przyjemnie. Dlatego, że w rzeczywistości przekonaliśmy się, że najczęściej jest odwrotnie. Zrozumieliśmy, że kiedy jesteś z Bogiem, to twoje sprawy bardzo często nie idą zgodnie z planem. Napotykasz zaś wiele nieszczęść, smutków, prześladowań, chorób, potrzeb i niepowodzeń - tyle różnych mało przyjemnych przeżyć. To prawda życia. Jednak za jej pomocą nauczysz się dojrzałości, wewnętrznego wzbogacania i pokory. Twoja dusza, kiedy przejdzie przez te nieszczęścia i problemy, stanie się inteligentna, mądra i oświecona.
Kto powiedział, że człowiek będąc z Bogiem nie napotyka nieprzewidzianych sytuacji? I że nie stanie się z nim to, czego nie oczekiwał i nawet nie wyobrażał sobie, że w ogóle coś podobnego może wydarzyć się w jego życiu! Nie, nawet nie myśl, że razem z Chrystusem, miłując Boga, unikniesz życiowych trudności. Będziesz miał ich bardzo wiele. Z jedną różnicą: będziesz wiedział, jak je przezwyciężać. Zwyciężysz wiele trosk i nauczysz się utrzymywać się ponad falami i nurkować w głębi, by uniknąć ataku. A kiedy ruszy na ciebie fala, by nakryć cię i rozczarować, będziesz zanurzać się w pokorze, miłości, oddaniu woli Bożej - zupełne podporządkowanie. Podporządkujesz się i powiesz: “Boże, nie mogę wyjaśnić mego życia. Ale wiem - i to mi wystarczy - że Ty mnie kochasz”.
Kilka lata temu przyszła do mnie do spowiedzi pewna matka. Pytam ją: “Czy masz rodzinę?” Ona odpowiada: “Tak”. I zobaczyłem łzy w jej oczach - “Czy masz dzieci?” - “Miałam córkę, na siłę wysłałam ją na wycieczkę organizowaną przez jej uczelnię. Zmusiłam ją, by pojechała, żeby nie była odizolowana i odgrodzona od grupy, żeby miała z nimi kontakt i nie była sama, żeby nie zamykała się w sobie. Powiedziałam jej: jedź i ty. Wybrali się za granicę, do Tokio i tam moją córkę, ojcze, zabił piorun!” Rozumiesz? Możesz sobie wyobrazić, co czuje ta matka? Czyż chciała ona czegoś złego? Zaproponowała córce wyjazd, by ta mogła się odprężyć. Pobudzała ją, by ta zaprzyjaźniła się z uniwersytecką grupą. “Jedź - mówi do niej - wyrwij się z domu, rozerwij się trochę, ciesz się. Odpocznij od nieprzerwanych zajęć”. I nawet przez myśl jej nie przeszło coś złego. I oto w balkon, tam, gdzie bezpiecznie siedziała jej córka, uderzył piorun i dziecko zginęło. Wyobraź sobie teraz, jak dzwonią do tej matki z Tokio, żeby poinformować o śmierci córki!
W życiu ma miejsce wiele nieoczekiwanych wydarzeń, bardzo wiele. Czasami kiedy myślisz o tym wszystkim, chce się powiedzieć: lepiej zostanę w domu, nigdzie nie pójdę i nic złego mi się nie stanie. Nic nie wiesz. Jeśli jesteś racjonalistą i nie masz zaufania do Boga, to rzeczywiście tak myślisz. I jest w tym pewna logika. Ale kiedy kochasz Boga i wcielasz Go w swoje życie, mówisz: “W zupełności oddaję w ręce Boga siebie i to, dokąd On mnie zaprowadzi! Nie mogę być niczego pewien. Jednego jestem pewien: On mnie kocha.” “Ale jak On cię kocha? - pyta ktoś inny - Sam mi przed chwilą opowiadałeś o dziecku, do którego strzelali z karabinu; o dziewczynie, która zginęła; o człowieku, który nie zdążył na samolot i wielu innych, z którymi nie wiem co jeszcze się wydarzyło”. Czyż to wszystko jest 'miłość'?”
Posłuchaj. Kilka dni temu pojawił się u mnie problem z zębami. Bardzo mnie rozbolały. Podczas jedzenia poczułem coś twardego i okazało się, że to mój ząb! Złamał się - odłamał się mały kawałek. Poszedłem go leczyć. Dentystka - to moja duchowa córka (przychodzi do mnie do spowiedzi). Kiedy przychodzi do mnie, stoi przede mną w strachu. I oto ja siedzę na fotelu i tak jak ona – dentystka - odczuwa strach przed spowiedzią, tak i ja w tej chwili oddaję siebie w jej ręce, boję się i mówię: “Boże mój, co mnie teraz czeka?” Straszne chwile! Z zasady dla chorego wizyta u dentysty jest co najmniej nieprzyjemna. Jeśli bolał cię ząb, rozumiesz o czym mówię... albo ucho, albo jeśli miałeś migrenę. To straszne momenty. I oto lekarz daje mi znieczulenie - bezskutecznie! Daje większą dawkę znieczulenia - i w środku wszystko drętwieje. Rozległy się dźwięki przyrządów dentystycznych. Czułem silny ból, noga mi drgała, nerwy napięte - nie do wytrzymania. I powiedziałem w myślach: “Ta dentystka tak mocno mnie kocha i tyle bólu mi wyrządza. Jak to możliwe, że ta, która tak mnie kocha - jestem tego pewien - przyniosła mi tyle cierpienia?” I nie zważając na to, że wiedziała, że mnie boli, nie przestawała. Bez żartów - kontynuowała.
Tak więc miłość - to nie zawsze znaczy “głaskać po głowie”. Kochać to znaczy ranić tego, kogo kochasz i nie przestawać, kiedy on krzyczy z bólu lub cierpi, męczy się - jeśli wiesz, że nie ma innego wyjścia. Kto udzieli nam odpowiedzi na pytanie: “Dlaczego nie można inaczej?”? Myślę, że odpowiedzi udziela nam sam Krzyż Chrystusa: “Sie bo pryidie Krestom radost’ wsiemu miru” co znaczy oto bowiem przez krzyż nadeszła radość dla całego świata. Za pośrednictwem cierpienia przychodzi radość, za pośrednictwem mroku trudności przychodzi światłość nadziei. I w efekcie życie staje się życiem. Nie wiem, jak - ta tajemnica przewyższa moje rozumowanie. Ale to, co wiem, to: mogę dzisiaj z wami rozmawiać dlatego, że moja dentystka przedwczoraj mnie nie pożałowała, a wyrządziła mi dużo bólu, męczyła mnie, obezwładniła moje usta, nie rozumiałem, co się za mną dzieje, zdrętwiałem, czułem dysforię. Jednak wszystko to przyniosło mi ozdrowienie (choć w tamtej chwili było mi bardzo źle).
Jaki z tego wniosek? Człowiek oddaje się Bogu. Nie ma innego wyjścia.
archimandryta Andrzej (Konanos)
za: pravoslavie.ru
fotografia: palavos /orthphoto.net/