publicystyka: Czym jest życie duchowe - cz. 2

Czym jest życie duchowe - cz. 2

tłum. Joachim Jelisiejew, 03 marca 2020

Poprzednim razem mówiłem o trzech imionach Świętego Ducha, zawartych w słowie „Pocieszyciel”. Chrystus mówi też, że Duch Święty jest Duchem Prawdy i że wszystko, co nam mówi, bierze od Chrystusa, objaśniając nam Jego słowa. Duchowość zatem cechuje się jednością naszej wiary i życia z nauczaniem i życiem Jezusa Chrystusa. Chrystus jest samą Prawdą, Która przyszła na świat. Prawdziwe życie duchowe nie może opierać się na czymkolwiek innym niż na Jego objawieniu.

Wreszcie, jeśli zastanawiamy się nad kryteriami, które mogłyby pokazać nam i innym, że nasze życie jest osadzone w Bogu, w Duchu Świętym, możemy spojrzeć w kilka miejsc Pisma Świętego. Prócz Błogosławieństw, o których już mówiłem, ważny jest trzeci rozdział listu do Kolosan. Apostoł Paweł mówi w nim o darach, które charakteryzują żyjących w Duchu Świętym: Jako więc wybrańcy Boży - święci i umiłowani - obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! Na to zaś wszystko przyobleczcie miłość, która jest więzią doskonałości. A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy, do którego też zostaliście wezwani w jednym Ciele. I bądźcie wdzięczni! Słowo Chrystusa niech w was przebywa z całym swym bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach. I wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko czyńcie w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego.

Mówiłem już, że jedna z cech prawdziwego, zdrowego życia duchowego to trzeźwość. Wiemy dobrze, czym różni się trzeźwość od upojenia alkoholowego. Ale upić można się nie tylko winem: wszystko, co tak nas zajmuje, że nie umiemy już przypomnieć sobie ani o Bogu, ani o sobie, ani o najważniejszych rzeczach w życiu, jest takim upiciem się. Niekoniecznie chodzi tu o rzeczy niezwiązane z cerkwią. Można się także całkowicie pogrążyć w rzeczach cerkiewnych; jest to nawet groźniejsze, bo wypacza wartości duchowe, czyniąc je idolami, fałszywymi bożkami, którym się kłaniamy. Upojenie nie ma nic wspólnego z natchnieniem, o którym mówiłem wcześniej. Dane od Boga natchnienie pozwala uczonemu czy artyście widzieć za zewnętrzną powłoką głębszy sens. Jeśli jednak pod wpływem piękna czy wiedzy zapomnimy o sensie, który one nam odkrywają i zamiast je kontemplować, upajamy się nimi, tracimy trzeźwość. Bardzo często bywa — a jest to niszczące — że wierni przychodzą na nabożeństwo dla śpiewu cerkiewnego, dla emocji wywołanych dostojeństwem i tajemniczością; gdy już nie Bóg jest w centrum wszystkiego, a przeżycia, które są przecież tylko plonem Jego obecności. Trzeźwość natomiast czyni punktem odniesienia nie siebie, a Boga.

Czasami jest to prawie straszne. Gdy sprawuję nabożeństwo podczas pogrzebu, zwykle długo, długo zwlekam przez wygłoszeniem pierwszych słów liturgii, modląc się za tych, którzy usłyszą je, a którzy utracili właśnie bliskiego człowieka. Są bowiem słowa, które można znieść tylko dzięki wierze, a nawet tylko dzięki sile Bożej. Są słowa, które mogą udźwignąć nas, ale których my udźwignąć nie możemy. W jaki sposób stojąc przed trumną można zacząć modlitwę słowami Błogosławiony Bóg nasz!. Ile potrzeba wiary, zaufania, czci wobec Boga, przyjęcia Jego woli i pokory (lub chociaż próby postępowania zgodnie z nimi) żeby błogosławić Boga w chwili, gdy wszystko, co najdroższe jest nam odbierane. Jest to moment granicznej, najwyższej trzeźwości w prawosławnym nabożeństwie: błogosław Pana, gdyż to On jest centrum, a nie ty, a nawet nie ten ukochany człowiek, który teraz leży martwy przed Tobą. Ten człowiek zebrał nas tutaj nie tyle ze względu na swoją śmierć, co na swoje życie, abyśmy pokłonili się Bogu, Który nawet w tych strasznych chwilach pozostaje Bogiem Miłości.

Problem trzeźwości staje przed nami także za każdym razem, gdy modlimy się. Modlitwy poranne i wieczorne rozpoczynają się zwykle słowami W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego!. A więc staję do modlitwy ze względu na Boga, a nie na siebie. Nie dlatego, że znajduję się w palącej potrzebie, a dlatego, że Bóg jest Tym, Któremu kłaniam się; jest On punktem centralnym i sensem życia. To jednak nie znaczy, że modlitwa jest czymś całkowicie oderwanym od nas. Wola Boża to przecież nasze zbawienie! Jego wolą jest, żebyśmy i my włączyli się w życie wieczne i weszli w wieczną chwałę. Ale na drodze do tego powinniśmy myśleć o Nim.

Przypominam sobie chłopaczka, który przeżywszy spotkanie z wielkością Boga i jego bliskością, skłonił się do ziemi i powiedział „Panie, jeśli dla Twojego zwycięstwa i chwały potrzeba mojej zguby, niech tak się stanie.” Oczywiście, to o tyle bezsensowne słowa, że chwałą Bożą jest zbawienie człowieka: według słów Ireneusza z Lyonu chwała Boża to człowiek, który osiągnął pełnię swojego powołania. Ale chodzi o to, że powinniśmy przejawiać gotowość, by służyć Bogu niezależnie od ceny. Taka gotowość rozpoczyna się od modlitwy o to, by Bóg przemienił nas w najgłębszy, decydujący sposób, aby zajaśniał w nas tak, by, wedle słów Ewangelii, ludzie widzieli nasze dobre uczynki i chwalili Ojca naszego, który jest w niebie. Potrzebne jest tutaj olbrzymie, surowe, ascetyczne skupienie. Ojcowie Kościoła, asceci, mówią nam: „Niezależnie od tego, w jakiej jesteś sytuacji, jaki masz nastrój i stan ciała i duszy, nie zwracaj na nie żadnej uwagi: stój przed Bogiem i módl się, czyń wolę Bożą, nie zwracając uwagi na konsekwencje.” Gdy modlimy się, aby napełnił nas Duch Święty, powinniśmy modlić się o triumf Boga, wiedząc, że Jego triumf jest w naszym zbawieniu, ale myśląc o Nim jak o ukochanym człowieku i dążąc do tego, by nasze życie było Jego chwałą i zwycięstwem.

Patrząc w ten sposób nigdy nie mielibyśmy problemu z modlitwą. Nie mówilibyśmy, że jesteśmy zmęczeni, znużeni, że nie mamy nastroju, że coś innego nas zajmuje, a przeciwnie: uważalibyśmy te niedogodności za powód by modlić się jeszcze wytrwalej i żarliwiej. Zaiste, one pokazują, że nasza dusza i ciało znajdują się w niewoli: ten fragment wszechświata, moje „ja” psycho-fizyczne, które Bóg dał mi, abym je poświęcił i przerobił na miejsce Boże, należy uwolnić, wzywając na pomoc świętych i Matkę Bożą, Anioła Stróża, wszystkie siły niebiańskie i Samego Zbawiciela Chrystusa i Ducha Świętego. W tym znaczeniu modlitwa to walka o to, by na ziemię, a konkretniej na ten mały fragment, którym jestem ja, zszedł ogień Świętego Ducha i zapalił wszystko wiecznym płomieniem, zmieniając uschłe gałęzie w Gorejący Krzew. Zatem nie wolno szukać usprawiedliwienia w tym, że te czy inne sprawy przeszkadzają mi modlić się: właśnie ze względu na nie modlimy się.

Tu rozpoczyna się trzeźwa i surowa droga ascezy, wierności Bogu i szacunku do Niego, miłości do Niego i gotowości służenia Mu. Apostoł Paweł nazywa chrześcijan rycerzami. Rycerz nie kryje się za swoim dowódcą i władcą, a idzie do przodu i oddaje swoje siły, czasami swoje życie, w służbie. Tak samo i my powinniśmy w trzeźwości i surowo podążać swoją ścieżką duchową. Chyba widać, że tego nie robimy. Jasne, modlimy się radośnie, gdy Bóg wleje w nasze serca modlitwę, i wznosimy tę modlitwę jak, wedle tekstu liturgii, to co Twoje od Twoich. Ale co robimy dla Boga, gdy jesteśmy ogarnięci niemocą, niechęcią do służenia Mu, gdy odrzucamy Jego Wolę? Właśnie wtedy powinniśmy się modlić.

Temat trzeźwości przewija się przez całą literaturę ascetyczną, w żywotach świętych, ale my mało myślimy o tym słowie. Nie nam Panie, nie nam, ale Twemu imieniu daj chwałę! woła prorok Dawid w jednym ze swych psalmów (Ps 113,9/115,1 — przyp. tłum.). Wspominałem już słowa apostoła Pawła Dla mnie bowiem żyć to Chrystus, a umrzeć to zysk. W innym miejscu Apostoł mówi: Dla mnie śmierć nie jest stratą życia, ale lecz przywdzianiem nowego wiecznego życia. To nowe życie to właśnie życie duchowe, życie, które powinno się rozpocząć teraz, a nie kiedyś w przyszłości. Pamiętam studenta moskiewskiego seminarium, który w pierwszych słowach swego kazania ukazał tę kwestię w całej sile i głębi, mówiąc: „Przyszłego życia nie ma, jest tylko życie wieczne”. Jeśli myśleć o życiu wiecznym jako o czymś, co nastąpi kiedyś, a na razie nie ma z nami żadnego związku, jako o przyszłej nadziei, a nie naszym udziale już teraz, to może zdarzyć się, że całe życie przeżyjemy poza Bogiem. Życie wieczne to nie nieskończenie dłużące się życie po śmierci, a zjednoczenie z Bożą wiecznością, Bożym Życiem.

To zjednoczenie powinno się rozpocząć już teraz. Symeon Nowy Teolog, w charakterystycznym dla siebie radykalnym stylu mówi coś strasznego: „Jeśli ktoś nie poznał już na ziemi Zmartwychwstania, ten i w wieczności go nie pozna”. Oczywiście, nikt przed śmiercią nie zaznaje zmartwychwstania w pełni tego słowa, ale każdy chrześcijanin może ożyć duchowo, w pewnym stopniu zaznać życia wiecznego i zaiste w jakimś stopniu każdy to poznaje.

Gdy poszukujemy życia duchowego, powinniśmy spojrzeć w twarz śmierci. Dopóki boimy się jej i usiłujemy jak najdalej odsunąć chwilę naszego odejścia, nie możemy razem z apostołem Pawłem i wczesnym Kościołem wołać: Przyjdź Panie Jezu i przyjdź szybko!. Możemy tutaj zobaczyć jak dalecy jesteśmy od wiary. Ojcowie Cerki mówiąc „Pamiętaj o śmierci” nie mieli na myśli „Lękaj się śmierci”, ale „Tylko gdy będziesz pamiętać, że w każdym momencie może nastąpić śmierć, życie ujawni pełnię swojej głębi i barw, tylko wtedy każda chwila stanie się decydująca”. Ostatnie słowo i czyn bywa jakby podsumowaniem całego życia. Jak porządnie, trzeźwo, bogobojnie, odpowiedzialnie i z miłością żylibyśmy, gdybyśmy wiedzieli, że śmierć jest tuż przy nas; gdybyśmy bez strachu i otwarcie oczekiwali jej, jak ukochany czeka na ukochaną. A dopóki ona nie nadchodzi, wzrastalibyśmy tak, by po śmierci ukazała nam się perspektywa życia wiecznego, Którym jest Sam Zbawiciel. Rozumielibyśmy wtedy, że staniemy przed Jego obliczem i być może powiedzielibyśmy jak apostoł Paweł: umrzeć to zysk. Obyśmy tylko nie powiedzieli „Co za okropność! Już za późno!”. Nie za późno być kochanym i otrzymać wybaczenie, ale za późno pokazać Bogu swoją miłość, zmiłować się nad ludźmi i już na ziemi wejść w rytm wiecznego życia.

Na drodze do życia wiecznego mamy wiele danych przez Boga pomocy. Po pierwsze, Bóg dał nam wiedzę o sobie. Miliony ludzi na ziemi żyją będąc pustymi i chętnie oddaliby dziesiątki lat życia, by spotkać Boga, a nawet by poczuć, że On jest. A my wiemy to, żyjemy tym od urodzenia. I jakby nic z tego nie wynika… Czy można nas odróżnić od innych ludzi? Czy nie przypominamy ich wszystkim: słowami, duchem, czynami? Kilka lat temu młodzież zajmowała się pytaniem: „Gdyby w czasie prześladowań aresztowano Cię i oskarżono o bycie chrześcijaninem, czy można byłoby to udowodnić?”. Kto z nas może powiedzieć: „Tak, z mojego życia jasno wynika, że jestem chrześcijaninem”?

Po drugie, Bóg dał nam Swoje słowa: naucza nas, jak żyć, ukazuje nam zarówno najprostsze, jak i najwznioślejsze ścieżki do Siebie. Dał nam modlitwę. Dał nam również sakrament spowiedzi. I dał nam sakrament Eucharystii, włączył nas w Cerkiew, w miejsce, gdzie Bóg i człowiek są już jednością. W życiu osobistym Bóg daje nam poznać Siebie w sakramencie małżeństwa, które jest podążaniem za Chrystusem po odrzuceniu wszystkiego innego. Ileż jest dróg do życia duchowego!

Dziś [podczas rekolekcji -- przyp. tłum.] będziemy modlić się i przynosić skruchę za nasze grzechy, czyli za czyny nie dające się pogodzić z godnością człowieka i miłością Boga. Ale skrucha nie zawiera się tylko w wyznaniu grzechów, a również w następującej po wyznaniu ciągłej naprawie swojego życia, na ciągłym poszukiwaniu zagubionej lub pogardzanej przez nas ścieżki. Każdy powinien zastanowić się nad sobą, bo wszyscy jesteśmy grzeszni, ale każdy z nas jest oddzielony od Boga i bliźniego w unikatowy sposób. Każdy z nas grzeszy „po swojemu”. Każdy ma szczególne słabości. Dlatego niech każdy z nas, teraz przed spowiedzią, zastanowi się nad sobą: co oddziela mnie od Boga? Co oddziela mnie od bliźniego? Co sprawia, że moje życie jest tak płytkie i puste?

Grzeszymy również jako wspólnota chrześcijańska: jesteśmy tak niepodobni do Chrystusa, apostołów i świętych... Nie można usprawiedliwiać się tym, że nie każdy może być świętym, czy upodobnić się do Chrystusa. Nie wiemy, co możemy osiągnąć. Za to czasami wiemy aż za dobrze, co moglibyśmy zrobić, ale nie podejmujemy trudu, bo łatwiej żałować niż się zmienić; łatwiej rozpłakać się, niż zmienić swoje życie.
 
metropolita Antoni Bloom
30.12.1978

tekst źródłowy:
Azbyka

fotografia: Jarek Charkiewicz /orthphoto.net/