publicystyka: Czym jest życie duchowe - cz. 1

Czym jest życie duchowe - cz. 1

tłum. Joachim Jelisiejew, 02 marca 2020

Wszyscy dążymy do życia duchowego, lecz szukamy go nie w tym i nie tam, gdzie należałoby. Nieraz wydaje nam się, że życie duchowe zawiera się w różnych przeżyciach, które odczuwamy podczas modlitwy, na nabożeństwach, słysząc śpiew chórów, widząc piękno ikon itd. Dążąc do takich wyżyn przeżywania i myśli, omijamy to, co jest prawdziwym życiem duchowym.

Życie duchowe to nie wzniosłe myśli i silne przeżycia — to może pochodzić i z innych źródeł. Życie duchowe całkowicie zależy od działania Ducha Świętego; od Siły Bożej i Łaski, która stopniowo nas przemienia i czyni coraz podobniejszymi do Chrystusa, tzn. na obraz i podobieństwo Boże.

Święty Teofan Rekluz w jednym z listów podaje trzy warunki, które należy spełnić przystępując do modlitwy. Powinniśmy się modlić z całą uwagą, gorliwością, stałością, na jakie nas stać. Należy modlić się z całą bojaźnią i czcią, na jakie stać nas przy naszej, czasem niewielkiej, wrażliwości: musimy rozumieć, że stajemy przed Bogiem. Wreszcie, powinniśmy się modlić nie o to, żeby dane nam było to, do czego dążymy, o czym marzymy, a modlić się o to, by wola Boża zadziałała względem nas bez przeszkód, jakakolwiek by ona była.

Modląc się, nie powinniśmy szukać tych czy innych uczuć i myśli, bo szukać umiemy tylko tego, o czym mamy już jakieś pojęcie. Natomiast powinniśmy być otwarci na wszystko, czego Bóg dokona w nas i nam da. Centrum i źródło życia duchowego to Bóg, a nie człowiek.

Gdy mówimy o życiu duchowym, powinniśmy po pierwsze zastanowić się, co wiemy od Chrystusa o Duchu Świętym: Kim jest On w naszym życiu? Zarówno w Ewangelii, jak i w modlitwie „Królu Niebiański”, Duch Święty jest nazywamy Pocieszycielem. Słowo to pochodzi z greki, gdzie ma nawet szersze znaczenie: Duch Święty to rzeczywiście Ten, Który przynosi pociechę, ale to również Ten, który daje siłę oraz radość.

Rozważmy słowo „pocieszenie”. By zostać pocieszonym, trzeba tego potrzebować, być smutnym lub w potrzebie duchowej, w osamotnieniu. Jakie pocieszenie może nam dać Duch Święty i tylko On? On może pocieszyć nas w kwestii, o której najmniej myślimy, a z powodu której nieustannie smucili się święci. Apostoł Paweł mówi: Dla mnie bowiem życie to Chrystus, a umrzeć to zysk, bo dopóki żyję w ciele, jestem rozłączony z Chrystusem.

Gdybyśmy płonęli miłością do Boga tak, jak apostoł Paweł i święci, to potrzebowalibyśmy tej pociechy: jesteśmy osamotnieni, będąc widzialnie rozłączeni z Chrystusem. Tak, Chrystus jest pośród nas, ale nie widzimy Go. Tak, On działa w nas w sakramentach, ale niekiedy ledwo to odczuwamy. Jesteśmy oślepieni i ogłuszeni przez otaczający nas świat. Niewidzialne jest dla nas całkowicie przykryte przez świat widzialny. Nie słyszymy cichego głosu Chrystusa, bo ogłusza nas szum dookoła. Nie czujemy swego osamotnienia, bo wokół nas są przecież ludzie, rzeczy, powietrze: nie potrzebujemy pocieszenia. I dlatego nie prosimy Świętego Ducha o pocieszenie, które mógłby On nam dać: przecież jesteśmy już pokrzepieni.

A jednak w Kazaniu na Górze Chrystus mówi Błogosławieni płaczący, błogosławieni łaknący i pragnący, błogosławieni ubodzy. Jesteśmy ubodzy: nie ma z nami Oblubieńca, Który ociera wszystkie łzy i napełnia nas radością; ale my nie czekamy na przyjście Pana. Kto z nas może szczerze powiedzieć, że tak tęskni do Boga, że może modlić się: Przyjdź, Panie Jezu, i przyjdź szybko!. Ilu z nas powiedziałoby to, rozumiejąc, że przyjście Pana oznacza koniec czasów, koniec wszystkiego tego, co cenimy i kochamy, czym zajmujemy się na tym świecie? Czy naprawdę chcemy, żeby ten świat przeminął i pozostała tylko wieczność, w której staniemy twarzą w twarz z Chrystusem i poznamy Boga tak, jak On nas poznał, gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkim? Jeśli nie chcemy, to naszemu życiu duchowemu brakuje fundamentu: pragnienia spotkania Chrystusa, pragnienia bycia nierozłącznym z Nim, pragnienia, żeby nie pozostało nic, co nie jest Chrystusowe.

Ten brak unaocznia się w każdym momencie naszego życia duchowego. Słyszymy i czytamy słowa Ewangelii: słowa, które wygłosił sam Chrystus, ale one nie dochodzą do nas. Niekiedy zachwycamy się, niekiedy rozrzewniamy się, a niekiedy mówimy „A tak, to już słyszałem i czytałem, to ten długi fragment, który dobrze pamiętam”. Właśnie, pamiętam, ale nie mam go w mojej duszy. Czy żyjemy tym, co słyszymy w Ewangelii? Czy słowa Chrystusa na tyle głęboko w nas zapadają, że zmienia się nasze życie duchowe, a z nim i zewnętrzne życie? Czy nasz rozum otwiera się na nie tak, że zyskujemy rozum Chrystusowy, o którym mówi apostoł Paweł? Czy nasza dusza otwiera się tak, że swobodnie działa w niej Duch Święty? Nie. Nawet w tym jesteśmy dalecy, a co dopiero mówić o tajemnych słowach, które wymawia Chrystus w głębinach naszej duszy. Czy słyszymy je? Czy martwimy się naszym osamotnieniem? Oczywiście, martwimy się i szukamy w innych ludziach oparcia, pomocy, oderwania się od swojej samotności. Pozostawać w samotności z Bogiem, z Chrystusem, zdaje się nam nie do zniesienia. Gdy mamy spędzić tylko z Nim choć parę godzin w modlitwie, czy podczas nabożeństw, czy choćby w chorobie i samotności, to czy tych parę godzin nie wydaje nam się nieskończenie długimi? Przebywać z Chrystusem jest dla nas ciężarem. Jakie to straszne! Jak więc mamy szukać pocieszenia u Świętego Ducha, gdy samo nasze życie odrzuca Jego pocieszenie, a wręcz samą potrzebę takiego pocieszenia?

Duch Święty jako Pocieszyciel jest nam obcy. A jednak, gdy na Niego nie czekamy, jakby nie bronimy się przed Jego nadejściem, gdy nie boimy się, że On przyjdzie i wszystko nam zabierze i zostawi nam tylko Boga, wtedy nagle czujemy Jego dotyk i nasze wnętrze staje się jasne, ciche i spokojne. Wtedy poznajemy, czym jest dotknięcie Pana.

Ale znowu: my tylko cieszymy się tym dotknięciem, a nie wyciągamy wniosków. Cieszymy się tym, jak wszystkim innym na ziemi, ale nie czujemy, że to niezwykły cud, niezasłużony dar, że to zdarzenie, po którym całe życie można byłoby poświęcić Bogu z wdzięczności, że On podszedł i dotknął mojej duszy, która zadźwięczała wszystkimi strunami jak harfa.

Nie przynosimy też owoców tego spotkania. Gdy tylko zakończy się ono, zaczynamy smucić się i skarżymy się Bogu, że opuścił nas ten cudowny stan. Tak jakbyśmy mieli do tego stanu prawo, jakby należał się nam. Powinniśmy zrozumieć, że był to cud nad cudami, po którym nie można żyć tak, jak żyliśmy przedtem. Zobaczywszy, nie można znowu oślepnąć. Usłyszawszy, nie można znowu ogłuchnąć. Ożywszy, wszedłszy w nowe życie, nie można powrócić do starego.

Pocieszyciel to Ten, który może ziemię zmienić w niebo, dać spokój podczas burzy, ciszę wśród zamętu świata. To Ten, który dał męczennikom możliwość radowania się całą duszą wtedy, gdy cierpieli całym ciałem. Nawet nie możemy zrozumieć, jak to się dokonywało: przecież ich cierpienie było rzeczywiste, straszne, a jednak jednocześnie mieli oni rzeczywisty spokój, modlitwę i radość Pańską.

Duch Święty to także Ten, Który daje nam siłę. Nie siłę materialną dla osiągnięcia ziemskich celów, choć to Jego siła porusza ziemię i całe stworzenie. Świętym męczennikom dana była siła, której żadne skupienie, żadne przeżywania, żaden akt woli nie mógł dać. Innym świętym dana była mądrość, innym możliwość wejrzenia w ścieżki Boże i umiejętność wcielania ich w życie.

Siła Boża i pokora ludzka są nierozerwalnie związane. Pokora kojarzy nam się zwykle z upokarzaniem się, z mówieniem o sobie głupot jednocześnie wiedząc, że mówimy nieprawdę. W rzeczywistości pokora jest stanem człowieka, który całkowicie zapomniał o sobie i oddał się w ręce Boże. W łacinie i w językach romańskich odpowiednikiem słowa pokora jest humilitas i jego pochodne. Mają one rdzeń humus, oznaczający żyzną glebę. Pokorny człowiek jest podobny do takiej gleby. O glebie nikt nie myśli, wszyscy chodzą po niej, a ona milczy. Rzucają w nią wszystko: i ziarno, i wszelkie odpadki, a ona nie bruka się, a przynosi plon. Trwa ona pod niebem, deptana stopami ludzkimi, otwarta na wszystko i przynosząca plon.

Siła Boża dokonuje się właśnie w takiej pokorze. I o takiej pokorze mówił apostoł Paweł, który pomodliwszy się do Boga o siłę, usłyszał odpowiedź: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali. I nagle zrozumiawszy, apostoł wykrzykuje: Tak! Od teraz będę się cieszyć tylko moją słabością, aby we wszystkim była siła Pańska!.

Nie chodzi tu o słabość jako brak siły, jako lenistwo. Chodzi o inną słabość. Można ją ukazać kilkoma obrazami. Gdy dziecko uczy się pisać, matka bierze jego rękę w swoją i prowadzi ołówek po kartce, a dziecko ze zdziwieniem patrzy, jak ukazują się piękne i harmonijne linie. A nagle dziecko odkrywa, że to dzieje się za pomocą jego ręki. Wtedy myśli, że zrozumiało i — jak mu się wydaje — zaczyna pomagać, i ciąga matczyną rękę i ołówek, a pismo staje się bezładną plątaniną. Tak bywa i z nami: dopóki po prostu oddajemy się woli Bożej, dopóki nie tylko słuchamy i wprowadzamy w życie to, co zrozumieliśmy, ale dajemy Bogu działać w nas, wtedy wszystko jest w porządku: nasza słabość jest twórcza i przynosi plon. W innych dziedzinach nazwalibyśmy ją natchnieniem, a w życiu duchowym mówimy o uduchowieniu. Inny przykład: rękawiczka chirurga jest delikatna, tak łatwo ją przerwać, ale właśnie dlatego ręka chirurga może przez nią działać swobodnie. I jeszcze jeden przykład: żagiel statku to najdelikatniejsza jego część, ale dobrze ustawiony żagiel łapie wiatr i prowadzi statek do celu. W starożytnych językach wiatr i duch oznaczane były tym samym słowem, więc z przykładu o statku wynika jasno, że powinniśmy mieć w sobie taką delikatność i elastyczność, żeby móc złapać oddech Ducha, po czym On poprowadzi nas do celu, którym jest Chrystus Zbawiciel: Życie, Radość i Siła.

Postawmy sobie jeszcze raz pytanie: co o tym wszystkim wiemy? Czy nie powtarzamy sobie nieustannie, że nie mamy sił do życia, do wypełniania przykazań Chrystusowych, do kochania, do modlenia się, do trwania mimo przeciwności; nie mamy sił do czegokolwiek. Jesteśmy unoszeni wiatrem jak liść. Czy nie mówimy na każdej spowiedzi: „Zabrakło mi sił”, „Nie mam siły”, „Skąd wziąć siły? Jestem tak słaby”. Ciało i dusza, rozum i serce, wola, wszystko jest sparaliżowane. Ale jest przecież Duch Święty, Który działa, jak chce, Który jest w stanie wypełnić każdy żagiel i przeprowadzić łódź przez każde morze. Jest u steru Chrystus; siła Boża jest z nami. Apostoł Paweł był podobnym nam, słabym człowiekiem, a jednak tyle dokonał, tyle przeciwności pokonał. A gdy odkrył, że żadną ludzką siłą nie zdoła wypełnić swego posłannictwa, gdyż miał dokonać dzieła Bożego, a nie ludzkiego, powiedział: Moc Boża w słabości się doskonali, Wszystko mogę w umacniającym mnie Panie Jezusie Chrystusie.

Wszystko jest możliwe dla każdego. W różnym stopniu, ale nikt nie powinien opuszczać rąk. Oczywiście, jeśli uznamy, że życie duchowe to pasmo wysokich myśli, cudownych przeżyć, to na samym początku jesteśmy na złej drodze. Natomiast jeśli myślimy o życiu duchowym jako o wypełnieniu w nas przez Samego Boga tego, co On zamyślił, tego, do czego jesteśmy wezwani, wtedy możemy spokojnie pozostawić Mu pole działania, a siła Boża dokona się nad nami.

I na koniec: Duch Święty jest radością. Radością wolności, radością z tego, że dzięki sile Bożej rośniemy i przybliżamy się do bycia prawdziwie ludzkimi na obraz Chrystusa: ludźmi o czystym sercu, którzy mogą zobaczyć Boga; ludźmi o silnej woli skierowanej ku Bogu i natchnionej miłością do Niego; ludźmi o oczyszczonym ciele, z pełnym światła rozumem; ludźmi, którzy tu, na ziemi, są obecnością samego Boga przez swoje słowa, działania, czystość, wiarę w człowieka, nadzieję zwyciężającą wszystkie wahania i miłość, która utrzymuje wszystko. Święty Serafin z Sarowa mówił, że gdy tylko ktoś pozna Boga, będzie gotowy dziesiątki tysięcy lat męczyć się, aby jeszcze raz doznać Jego dotknięcia. Ale my tego nie szukamy. Gdy spłynie na nas Łaska, gdy przyjdzie Chrystus i dotkniemy skraju Jego szaty, gdy Duch Święty natchnie naszą duszę, która zaśpiewa i zapłacze, wtedy staramy się utrzymać ten moment jakby należał do nas, jak gdyby był on naszą własnością, jakbyśmy mieli do niego jakieś prawa. I tracimy ten moment. Tracimy, bo nie można go zatrzymać w sobie, tak jak nie można zatrzymać miłości, pieszczoty, zachodu słońca. Nie sposób utrzymać niczego z tego inaczej, jak złożywszy to w głębiny swojej duszy niczym nowy skarb.
 
metropolita Antoni Bloom
30.12.1978

tekst źródłowy:
Azbyka

fotografia: jarek11 /orthphoto.net/