publicystyka: Zwolnić dla tego, co niezbędne

Zwolnić dla tego, co niezbędne

tłum. Gabriel Szymczak, 22 grudnia 2019

Co tydzień odwiedzam dom opieki, oddalony o około godzinę drogi. Jedna z moich drogich parafianek przebywa w tym miejscu już od prawie ośmiu lat. Nasze rozmowy koncentrują się wokół minionego tygodnia, jej i mojego życia, z okazjonalnymi wypadami w rozważanie głębszych spraw.
Jedną z trudności życia w domu opieki jest podobieństwo: jeden dzień niewiele różni się od drugiego, przez co czas wydaje się stać w miejscu i być nieskończonym. To jak w filmie „Dzień Świstaka”, tylko że ty budzisz się w domu opieki.

Bywam w domach opieki od około czterdziestu lat. To normalna część życia duchownego. Zwykle ci, którzy tam są, znajdują się w dość stałym stanie upadku. Rzadko zdarza się, że ktoś nadal kwitnie po ośmiu latach. Najczęściej służba w takim otoczeniu koncentruje się na kwestiach związanych z końcem życia. To także miejsce głębokiej ascezy.

Co pozostało, gdy wszystkie cele i codzienne obowiązki życiowe zniknęły? Dla wielu ludzi tego rodzaju strata to wejście w depresję, albo i coś gorszego. Wstanie rano z łóżka jest często możliwe dzięki prostemu faktowi, że mamy ku temu powód. Depresja może uwięzić człowieka w łóżku, uczynić go niezdolnym do realizacji wymagań dnia, przytłoczonym i wyobcowanym. Ale kiedy sama natura - czy to przez wiek, czy przez przypadek - usunęła już większość spraw, które sprawiają nam przyjemność, a nawet dają poczucie spełnienia, odepchnięcie depresji i podjęcie codziennego wysiłku życia mogą wymagać najgłębszej ascezy.

Kiedy odwiedzam dom opieki, przebijam się przez rzędy wózków inwalidzkich. Bardzo często siedzą na nich osoby wpatrujące się w przestrzeń lub oglądające powtórki starych programów telewizyjnych. Niektóre z nich są ofiarami demencji, stale wzywającymi coś lub kogoś. To nie jest miejsce sprzyjające medytacji lub refleksji. Od dawna zdaję sobie sprawę, że wiele osób boi się je odwiedzać, tak jak również nie może znieść szpitali. Czasami wydaje mi się, że to wizja naszej śmiertelności tworzy przeszkodę.

Moje własne przypadłości zmusiły mnie do zwolnienia biegu życia. Przygotowuję się do „przejścia na emeryturę” w styczniu, co oznacza, że zostanę nieopłacanym asystentem w parafii z nowym proboszczem. On jest już na miejscu, przekazuję mu obowiązki, co sprawia, że moje codzienne czynności są mniej angażujące (on musi rosnąć, a ja maleć). Będę nadal pisać, podróżować i przemawiać, nawet na emeryturze, nie ma obaw. Ale spowolnienie było poważną zmianą biegów w moim życiu duchowym. Również zmiana tematyki, o której ostatnio pisałem, jest odzwierciedleniem moich codziennych myśli. 

O. Roman Braga, który - jak mówił - nauczył się modlić siedząc dwa lata w izolatce w więzieniu za czasów Ceauşescu, wzywał ludzi do zwolnienia tempa. „Bóg chce z nami rozmawiać” - mawiał.
Z biegiem lat doświadczyłem, że głównym powodem, dla którego nie poświęcałem godziny lub dwóch na „słuchanie” lub modlitwę, było moje własne, celowe unikanie, a nie wymagania codziennej rutyny. W jakiś sposób spotkanie z Bogiem zbyt łatwo schodzi na dalszy plan w zderzeniu z czymś „bardziej palącym” (lub jakąś podobną wymówką). Gdy wszystko się kończy, moje wymówki maleją. Siedzę. Słucham. I słyszę: „Zwolnij. To jest w porządku."

Zawsze wydawało mi się interesujące, że życie pustelnicze jest na ogół ograniczone do starszych, bardziej doświadczonych mnichów: młodym nie wolno zapuszczać się na to terytorium. Święty Jan Klimak powiedział: „Samotność rujnuje niedoświadczonych” (Księga 27 w ‘Drabinie’). Ignacy Brianczaninow w swojej ‘Arenie’ poświęca cały rozdział ostrzeżeniom przed samotnością. Niemniej jednak zdarza się, że natura spiskuje, by popychać nas do samotności. Nic dziwnego, że popadamy w depresję i gorzej. Mimowolna asceza może stać się torturą.

Sam staram się dobrowolnie przygotować na to, co i tak się stanie. Uczenie się znoszenia własnego towarzystwa i dążenie do towarzystwa Bożego są właściwe w tym czasie. Zauważam pewne zmiany. Na przykład ledwo mogę znieść słuchanie radia lub muzyki w samochodzie podczas jazdy – rozpraszają mnie. Wolę się modlić. Niemniej jednak hałas mojego mózgu z ADD (zespół zaburzeń koncentracji – przyp. tłum.) w znacznym stopniu już sam w sobie rozprasza. Co zrobić z tym hałasem - to kwestia ciągłego uczenia się.

Utrata uwagi. Te słowa, co dziwne, opisują większość naszego życia, nawet gdy nasze mózgi są w porządku. Świat żyje w ciągłym stanie rozproszenia, domagając się naszej nieustannej uwagi dla siebie. Nasze życie będzie przeżywane „za minutę”, ale taka minuta wydaje się nigdy nie nadchodzić. Pomimo dołożenia wszelkich starań, historia nie spełnia naszych wymagań, powodując coraz większe rozproszenie, które mówi, że musimy się bardziej starać.

W tradycji ortodoksyjnej istnieje „jedna niezbędna rzecz”.
Wróćmy do słów Chrystusa, reagującego na skargi Marty na jej siostrę. Maria siedzi u stóp Jezusa, słuchając i ignorując prace domowe. Chrystus mówi do Marty: „Potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10, 42). W modlitwie siedzimy u stóp Chrystusa. To jedność z Nim stanowi jedyną niezbędną rzecz. To jest prawdziwe życie, źródło wszystkich błogosławieństw.
To wymaga czasu.

o. Stephen Freeman

za: Glory to God for All Things

fotografia: alik /orthphoto.net/