publicystyka: Cześć dla ikon

Cześć dla ikon

tłum. Gabriel Szymczak, 13 grudnia 2019

W 1991 roku siedziałem w pokoju na Uniwersytecie Duke'a z Geoffreyem Wainwrightem, Stanley’em Hauerwasem i Susan O’Keefe. Celem była obrona mojej pracy „Ikona jako teologia”. Byłem kapłanem episkopalnym, który zamieniał pracę doktorską z teologii systematycznej w magisterium i wracał do życia parafialnego (to długa historia). Obrona była przyjazna, dokładna, z kilkoma niespodziankami. Główna niespodzianka przyszła od Hauerwasa. Jego pytanie zaskoczyło mnie, ponieważ nie było pytaniem akademickim, a bardzo osobistym (to typowe dla niego - nie ma szansy na ukrycie się). Jego pytanie było proste:
„Czy wierzysz, że oddawanie czci ikonom jest niezbędne do zbawienia?”

Pytanie było przez niego postawione celowo. Kapłani anglikańscy składają przysięgę, że „wierzą, iż Pisma Starego i Nowego Testamentu zawierają wszystko, co niezbędne do zbawienia”. W pewnym momencie mojego życia to zostało we mnie wpojone i moja odpowiedź powinna być odruchową powtórką mego ślubowania. Zamiast tego byłem cicho. To, co zrobił, miało sprawić, abym zobaczył coś, co moja dusza odsunęła na dalszy plan. To, co ciekawe i akademickie, nagle okazało się kwestią egzystencjalnej autentyczności. W co wierzyłem?

Po chwili ciszy wyjąkałem odpowiedź:
„Wiem, że moja przysięga złożona podczas święceń mówi, że Pisma Starego i Nowego Testamentu zawierają wszystkie rzeczy niezbędne do zbawienia. Uważam jednak, że kult ikon jest niezbędny do jego pełni.”

To był pierwszy raz, kiedy przyszła mi do głowy ta myśl. Tak naprawdę minęło kilka lat, zanim w pełni zrozumiałem to, co właśnie powiedziałem. Moja odpowiedź była bardziej instynktowna niż przemyślana. Wiedziałem, że to prawda. Nie byłem do końca pewien, jak. Skutek tego dnia nadszedł następnego ranka. Obudziłem się z czystą duszą. Uklęknąłem przy łóżku i modliłem się: „O Boże, uczyń mnie prawosławnym”. Miałem na myśli dwie rzeczy: po pierwsze, chciałem zostać prawosławnym; po drugie, Bóg musiał mnie uczynić. Drugi punkt wynikał po prostu z mojej świadomości własnego tchórzostwa i dwulicowości mojej duszy. Nie był to akt odwagi ani szlachetnego nawrócenia. To była zgoda w obliczu tego, co teraz uważałem za prawdę. Przynajmniej połowa mnie wolałaby, aby tak nie było. Reszta mnie była gotowa zostać wciągnięta do Królestwa Bożego. Wypełnienie tej modlitwy zajęło siedem lat. Na całej długości ścieżki były ślady moich stóp.

Oto kilka dojrzałych refleksji na temat aktu czci:

Żadna aktywność duchowa nie przenika prawosławia tak bardzo jak cześć dla ikon. Nieprawosławni często mylą ją z kultem. Całujemy ikony; śpiewamy hymny na cześć świętych; wołamy: „Najświętsza Bogurodzico, zbaw nas!” A wszystko wygląda skandalicznie w oczach nieprawosławnych, którzy myślą, że wpadliśmy w jakąś zatoczkę pogańskiego chrześcijaństwa. Nie jest niczym niezwykłym spotkanie prawosławnych, którzy mniej lub bardziej przepraszają za te czyny i starają się je zminimalizować. „Próbujemy jedynie oddawać cześć świętym, itp.” Zbyt często brakuje nam żywego wyjaśnienia oddawania czci i jego centralnego miejsca w życiu chrześcijańskim.

Normalny tryb „widzenia” w naszym codziennym świecie można nazwać „obiektywnym”. Widzimy rzeczy jako przedmioty i nic więcej. W rzeczy samej, widzimy większość ludzi jako przedmioty, chyba że mamy powód, aby czynić inaczej. Czasami widzimy ludzi jako przedmioty, aby nie widzieć ich inaczej. Ale takie obiektywne postrzeganie jest niezwykle ograniczonym i ograniczającym sposobem widzenia czegokolwiek. Oddawanie czci prowadzi nas do innej formy widzenia.

W relacjach o zmartwychwstaniu Chrystusa dokładnie zaznaczono, że początkowo nie jest on rozpoznawany i to niejednokrotnie. Maria Magdalena myli Go z ogrodnikiem. Uczniowie w drodze do Emaus idąc rozmawiają z Nim, ale nie rozpoznają Go aż do chwili, gdy On znika. Uczniowie, którzy łowią ryby, nie rozpoznają Go, dopóki nie złapią cudownie dużo ryb.

Najgłupsze wyjaśnienia tej niemożności rozpoznania to te, które próbują przypisać to żałobie. Historie wyraźnie mają na myśli coś innego. To „coś innego” ujawnia się szczególnie w spotkaniu Chrystusa z Marią Magdaleną. Ona myśli, że On jest ogrodnikiem i chce wiedzieć, gdzie przeniesiono ciało Jezusa. Ale nagle ten „ogrodnik” nazywa ją po imieniu, „Mario” i ona rozpoznaje Go.

Nastąpiła zmiana z widzenia obiektywnego na osobiste. Jedynie w sferze bycia osobą doświadczamy komunii. Nie obcujemy i nie możemy obcować z „zwykłymi” przedmiotami. Zmartwychwstanie reprezentuje między innymi triumf tego, co osobiste nad tym, co obiektywne. Zmartwychwstałego Chrystusa nie można postrzegać w sposób obiektywny, a przynajmniej nie można w taki sposób zobaczyć, Kim jest. Bardziej trafne lub pomocne byłoby powiedzenie, że jest On rozpoznawany lub postrzegany, a nie tylko widziany. Zarówno „rozpoznawany”, jak i „postrzegany” sugerują, że w obserwującym jest coś więcej niż zwykłe widzenie. (W rzeczywistości „widzenie” powinno być czymś więcej niż „zwykłym widzeniem”. W języku greckim czasownik „wiedzieć” wywodzi się z pierwotnego znaczenia „widzieć”.)

Oddawanie czci jest czymś więcej niż tylko kłanianiem się, całowaniem, czynieniem znaku krzyża, okadzaniem czy zapalaniem świec. To wszystko staje się oddawaniem czci, gdy jest ofiarowane osobie, która jest obecna w ikonie. Ikona, która staje się przedmiotem, przestaje być prawdziwą ikoną i staje się zwykłą sztuką lub, co gorsza, fetyszem. Ojcowie nauczali, że „ikona uobecnia to, co reprezentuje”. Cześć dla ikony to spotkanie z osobą.

Warto zauważyć, że w jednym z lepszych podejść do teologii ikon - święci są zazwyczaj malowani „twarzą w twarz”, a nie z profilu. Z drugiej strony Judasz i demony są często przedstawiane z profilu. Istnieją wyjątki od tej zasady, niektóre pochodzą z rąk bardzo kompetentnych ikonografów. Niemniej jednak ogólne podejście pozostaje ważne. Spotykamy postaci jako osoby, twarzą w twarz. Bezosobowe, obiektywne traktowanie innej osoby jest aktem zawstydzenia i z natury ukrywa przed nią naszą twarz.

W pewnym momencie użycie ikonografii przez Kościół uległo zniekształceniu i stało się użyciem sztuki przez Kościół. Sztuka jest interesująca i służy ukazaniu piękna (jeśli jest dobrze wykonana). Ale ten rozwój w Kościele (przede wszystkim na Zachodzie, a niekiedy także na Wschodzie, ponieważ niektóre style zostały skopiowane) stanowi odwrócenie się od ikony jako spotkania i uprzedmiotowienie istot ludzkich i przyrody. Jest to jeden z wielu poważnych kroków, które doprowadziły do stworzenia pojęcia zsekularyzowanego świata.

Jezus jako przedmiot artystyczny jest jednakowo dostępny dla wszystkich. Jego użycie w sztuce czyni Go przedmiotem. Rzeczywiście, często wykorzystuje się Jezusa, aby „wypowiedzieć się”. Ale to jest anty-ikona, zdrada Osoby, która dała nam się poznać w Zmartwychwstaniu. Chrystus staje się częścią historii, zaledwie jednym z wielu, który należy przeanalizować i omówić.

Oczywiście chrześcijanie są wolni. Możemy udekorować nasze życie sztuką według własnego wyboru, o ile nie pomylimy sztuki z ikonografią ani sentymentu religijnego ze spotkaniem duchowym. Ale nasze zaangażowanie w sztukę może z łatwością przewyższyć nasze doświadczenie ikon. Nasza kultura wie, jak „widzieć” sztukę, ale ikony pozostają nieprzejrzyste. Tylko prawdziwy akt czci ujawnia, co jest obecne w ikonie.

Pamiętam swoje pierwsze doświadczenie z ikoną. Kupiłem obrazek od Świętego Włodzimierza i powiesiłem go. Miałem go przed sobą podczas modlitwy. Patrzyłem i myślałem, i patrzyłem jeszcze mocniej. Myślę, że spodziewałem się „zobaczyć” coś lub doświadczyć choć śladu myśli, zainspirowanej moim patrzeniem. Ale nie było niczego. Byłem wtedy młodym anglikaninem w wieku studenckim i nie miałem pojęcia, jak znaleźć drogę do świata ikony.

Kilka dekad później, napisawszy pracę magisterską na temat teologii ikon, stałem się prawosławny i je zrozumiałem. Latem po mojej konwersji po raz pierwszy odwiedziłem Seminarium św. Włodzimierza. Byłem zaskoczony, gdy wszedłem do kaplicy i zobaczyłem, że ikona Matki Bożej na ikonostasie była oryginałem małego obrazka, z którym rozpocząłem swoją podróż. A teraz mogłem ją zobaczyć. Cała podróż wydawała się bardzo osobista, bez wypadku i kaprysu. Ona przyprowadziła mnie do domu!

Jest to coś, co cześć dla ikon zaczyna nam objawiać. Nie myślimy o świętych ani ich sobie nie wyobrażamy. Poprzez ikony i naszą cześć poznajemy ich. Widzimy ich twarzą w twarz, a nawet uczymy się rozpoznawać ich, ich pracę i modlitwy w naszym codziennym życiu. Świat to nie przypadek i kaprys. Jest głęboko intencjonalny i osobisty, i spiskuje, abyśmy zostali zbawieni
.
„Obiekty” w naszym życiu nie są niczym podobnym. Tylko mroczna i bezduszna obiektywność współczesnego serca ma tak pozbawioną złudzeń rzeczywistość. Wyobrażamy sobie, że jesteśmy jedynymi czującymi istotami uwięzionymi na małej, niebieskiej planecie w kosmosie. Zastanawiamy się, czy jest tam gdzieś „życie”, jakby gdziekolwiek było coś jeszcze.

Świat jest ikoną i sakramentem. Ale nie można tego poznać, dopóki nie zobaczymy go twarzą w twarz. I nie zobaczysz niczego twarzą w twarz, dopóki nie oddasz temu czci. Cześć jest słowem, które opisuje właściwe podejście do całego stworzenia. Posłuchaj tych słodkich słów św. Jana z Damaszku (VII wiek):

Czczę i szanuję również całą resztę materii, która zdobyła dla mnie zbawienie, jako że była pełna świętych mocy i łask. Czyż może nie jest materią drzewo krzyża, po trzykroć błogosławionego? Czy nie była też materią dostojna i święta góra – miejsce czaszki? I czy nie była materią życiodajna skała, Święty Grób, źródło naszego zmartwychwstania? A czyż najświętsza księga Ewangelii nie jest materią? Czyż zbawczy ołtarz, który rozdziela nam Chleb Życia, nie jest materią? Czy złoto i srebro, z których wykonane są krzyże, ołtarz i kielichy, nie są materią? A przed wszystkim innym czyż nie są materią ciało i krew naszego Pana? Albo powinienem obalić święty charakter tego wszystkiego, albo powinienem zgodzić się z tradycją Kościoła, aby oddawać cześć obrazom Boga i przyjaciół Boga, które zostały uświęcone imieniem, które noszą i z tego powodu mieszka w nich łaska Ducha Świętego. Nie gardźcie więc materią: nie zasługuje ona na wzgardę, gdyż nic z tego, co Bóg uczynił, nie zasługuje na wzgardę, bo nie można jej pogardzać. Tylko to, co nie pochodzi od Boga, jest godne pogardy - nasz wynalazek, spontaniczna decyzja o lekceważeniu prawa natury ludzkiej, tj. grzechu.

o. Stephen Freeman

za: Glory to God for All Things

Fotografia: Marta