publicystyka: Radość życia w Chrystusie

Radość życia w Chrystusie

tłum. Gabriel Szymczak, 03 listopada 2019

Kiedy mówimy o sprawach duchowych lub religijnych, zbyt często używamy słów, których znaczenie nie do końca rozumiemy. Mówimy na przykład o miłości, ale ile osób zastanawia się, co to właściwie jest? Jako kapłani powtarzamy naszym parafianom przykazania Chrystusa niczym mantrę: „Kochajcie Boga, kochajcie bliźniego i kochajcie swoich wrogów”. A nasi parafianie otrzymują wskazówkę; wracają do nas podczas spowiedzi i wyznają grzech braku wystarczającej miłości. Ilu kapłanów i parafian zastanawia się, jak wydobyć z siebie więcej miłości? Będąc „miłym” (cokolwiek to oznacza)? Nie, to nie jest miłość, to po prostu bycie „miłym”. Będąc życzliwym? Nie, życzliwość jest bardzo dobra, ale różni się od miłości. Będąc uprzejmym? Ta bardzo przydatna cecha wydaje się być jeszcze dalej od natury miłości niż dobroć. Być może pomagając innym? To także nie jest miłość jako taka. Co to za przykazanie - kochać - kiedy wydaje się, że nie istnieje dobry sposób, aby je wypełnić, nie mówiąc już o „słodkim i lekkim” (por. Mt 11, 30)?

Miłość jest czymś dziwnym, irracjonalnym i nielogicznym. Kocham bliskiego krewnego, którego niekoniecznie lubię, wobec którego nie jestem ani szczególnie uprzejmy, ani grzeczny i wobec którego nawet nie staram się być „miły”. A jednak go kocham. Kolejny jest mój sąsiad. On jest miłym facetem; staram się być zarówno „miły”, jak i grzeczny - a nawet uprzejmy, biorąc pod uwagę okazję - i na pewno bym mu pomógł, gdyby kiedykolwiek potrzebował mojej pomocy. Ale go nie kocham. I nie jest nawet moim wrogiem!

A teraz o kochaniu moich wrogów ... Po dostatecznym zgłębieniu teologii myślę, że wiem, co to przykazanie naprawdę oznacza - kochać własnego wroga. Mogę nawet wyjaśnić to innym ludziom. Ile jednak osób myśli o tym, co to znaczy? I tak wracają raz po raz, wyznając jednym tchem grzechy przypadkowego (?!) jedzenia sera podczas Wielkiego Postu i braku wystarczająco dużo miłości dla swoich wrogów lub kogokolwiek innego, bez zrozumienia, co to oznacza lub jak poprawić sytuację.

Radość może być kolejnym z tych słów, których używamy, ale rzadko je rozumiemy. Czym jest radość? Czy to uczucie, gdy ktoś chce skakać, tańczyć, śmiać się, śpiewać, przytulić wszystkich i wymachiwać rękami w powietrzu, jakby właśnie wygrał na loterii? Być może jest to jej część, ale w takim razie dlaczego większość naszych świętych nie jest znana z tego rodzaju zachowań? W rzeczywistości, z pozoru ich odczucia mogą się wydawać dokładnym przeciwieństwem tego, co sprawia, że ktoś skacze, śmieje się, śpiewa itd. Czy więc powinniśmy być radośni czy smutni? W końcu ci, którzy płaczą, są błogosławieni. A jednak radość jest jednym z owoców Ducha, tak jak miłość (Gal 5, 22); stan, w jakim znajdą się sprawiedliwi, nazywany jest „radością Pana” (Mat 25, 21); a smutek uczniów Chrystusa żyjących na świecie ma przerodzić się w radość (J 16, 20). Czym jest ta radość? Czy możemy zrozumieć to bardziej niż tylko jako „to uczucie, gdy ktoś chce skakać”?

Naturalna radość
Jednym z najprostszych przykładów tego, co nazywamy „radością”, jest w rzeczywistości „to uczucie”. Jest to uczucie bardzo podstawowego podniecenia emocjonalnego, które można łatwo pomylić ze stanem duchowym. Śpiewając podczas Paschy „Chrystus zmartwychwstał” można dostać gęsiej skórki i założyć, że to uczucie jest duchową radością – to założenie, które może być tak samo fałszywe, jak to, które nadaje duchowe znaczenie łzom w oczach podczas „ pogrzebu Chrystusa ”w Wielki Piątek. Emocje są częścią naszej ludzkiej natury i nie powinniśmy myśleć o nich jako o czymś złym, ale nie powinniśmy też ich postrzegać jako wskazujących na coś duchowego.

Emocjonalna reakcja na hymny cerkiewne jest tak naturalna, jak ta wywoływana przez symfonię Czajkowskiego „1812” lub piękny wschód słońca. Nasze emocje powinny być uświęcone przez naszą wiarę i życie Kościoła, wraz z naszymi umysłami, ciałami, wolą itp. Jednak emocje są ulotne, ciągle się zmieniają, łatwo mogą nimi manipulować inni ludzie, a podejrzewam, że nawet jeszcze atwiej mogą to czynić „niewidzialni wrogowie”. To sprawia, że nasze radosne emocje są mało prawdopodobnym kandydatem do pełnego znaczenia radości płynącej z komunii z Chrystusem.

Radość zbawienia
Innym rodzajem radości jest radość osoby zbawionej. Wyobraź sobie kogoś tonącego. Gdyby ktoś rzucił mu linę i krzyknął: „Poczekaj! Wyciągnę cię! ”- człowiek ten prawdopodobnie odczuje radość. Nie ma nic szczególnie pięknego ani przyjemnego w sznurze, osoba w tarapatach i jej ratownik nie mają ze sobą związku, a nawet nie znają się nawzajem, jednak tonący będzie bardzo zadowolony widząc zarówno ratownika, jak i linę. Podobne uczucie radości może odczuwać pacjent, który ma śmiertelną chorobę i potrzebuje skomplikowanej i ryzykownej operacji. Jeśli po przebudzeniu ze znieczulenia słyszy, jak lekarz mówi: „Wszystko poszło dobrze. Wyzdrowiejesz ”, poczuje wielką radość.

To samo dotyczy naszej relacji z Chrystusem. Jeśli widzimy siebie w stanie, którym naprawdę jesteśmy strapieni, jeśli uświadamiamy sobie, że giniemy w naszej grzeszności, jeśli rozumiemy, że toniemy w namiętnościach i czujemy, że śmiertelna choroba rozprzestrzenia się w naszym istnieniu; innymi słowy, jeśli naprawdę zrozumiemy naszą bezradność i beznadziejność w obliczu zepsucia, które nęka naszą naturę - wtedy Ewangelia stanie się dla nas Dobrą Nowiną, wtedy doświadczymy radości, gdy spotkamy naszego Zbawiciela. W rzeczywistości tylko wtedy jesteśmy w stanie przyjąć Chrystusa jako naszego Zbawiciela. Jeśli nie widzimy u siebie potrzeby zbawienia, nie możemy przyjąć Chrystusa jako Zbawiciela, nawet jeśli to wypowiemy. Jeśli wiem, że mam raka, onkolog zostaje moim lekarzem. Jeśli nie wiem, że mam raka, to lekarz to tylko jakiś lekarz, ale nie mój lekarz. To prowadzi nas do jeszcze jednego źródła radości. Radość z ocalenia jest niezbędnym elementem życia w Chrystusie, ale ta radość jest niedoskonała; to radość z desperacji; radość, która nie jest wolna. Jest jeszcze jedno, bardziej intymne, doskonalsze źródło radości - wolna radość zakochanego serca.

Radość z komunii
Kiedy jesteśmy zakochani, odczuwamy radość, gdy jesteśmy z osobą, którą kochamy. Czujemy radość nawet gdy tylko myślimy o osobie, którą kochamy, kiedy nam ona mignie, kiedy oczekujemy, że o nas pomyśli, spojrzy na nas, dotknie. To doskonała radość: radość z przebywania z Chrystusem nie dlatego, że „jest dobry do zjedzenia, jest rozkoszą dla oczu i czyni mnie mądrym”, ale dlatego, że Go kocham; nie dlatego, że rzucił mi linę, ale dlatego, że Go kocham; i nie dlatego, że jest – a jest - onkologiem, który ratuje mnie przed śmiertelnym rakiem ale dlatego, że go kocham, i z radością oraz ochoczo oddaję życie wiecznie wolne od raka za jedną minutę z Nim, w Jego obecności. Ta radość jest owocem miłości, irracjonalnej, bezwarunkowej miłości - miłości, która jest „cierpliwa i łaskawa; nie zazdrości, nie szuka poklasku; nie unosi się pychą, nie dopuszcza bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma”.

Kiedy Adam i Ewa zgrzeszyli w Ogrodzie, wstydzili się być nadzy i przykryli się liśćmi. To dość dziwne: byli jedynymi ludźmi na planecie, powiedziano im, aby byli płodni i rozmnażali się, byli przedtem nadzy i wcale się nie wstydzili - bo dlaczego mieliby się wstydzić? Nikt nie wstydzi się kogoś, z kim łączy go intymny związek. Ale ten związek został zerwany; Adam i Ewa nagle poczuli się samotni, odcięci, rozdzieleni; i teraz dla Adama Ewa stała się Innym, i podobnie dla Ewy Adam stał się Innym. Jeszcze bardziej druzgocące jest to, że dla nich Bóg stał się Innym - nie był już głosem w sercu Adama, ale kimś oddalonym, z dala od którego Adam i Ewa postanowili ukryć się między drzewami. Zostali odcięci, oddzieleni od Boga, „zabili” Jego obecność w swoich sercach w taki sam sposób, jak syn marnotrawny „zabił” ojca, zabrał jego dziedzictwo i odszedł, aby „ukryć się wśród drzew”.

Przywrócenie zerwanej komunii dwóch kochających się serc, powrót marnotrawnego syna, jest źródłem radości zarówno dla syna, jak i ojca, człowieka i Boga: „Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go… I zaczęli się bawić”. Syn nie oczekiwał niczego, nawet nie myślał, że zostanie zaakceptowany ponownie jako syn; ojciec niczego nie żądał. Po prostu cieszyli się, że znów się widzą. Doskonała miłość rodzi doskonałą radość.

Radość liturgii
Kiedy gromadzimy się dla sakramentu Eucharystii, nie jest to jeszcze święto w domu Ojca, nie jest to jeszcze spełnienie wszystkiego. Dlatego modlimy się podczas liturgii, abyśmy mogli uczestniczyć w Bogu „pełniej w nie zachodzącym dniu” Jego królestwa, ale nie jesteśmy już też ze świniami w odległej krainie. Liturgia to chwila, w której z daleka widzimy Ojca, On nas widzi, a nasze serce jest pełne radości i niepokoju, i nie wiemy, czy przyjmie nas nawet jako najemnego sługę, ale jesteśmy radośni będąc w domu i widząc Ojca, nawet z daleka.

A Ojciec, widząc nas z daleka, biegnie, aby nas powitać i objąć. Nie weszliśmy jeszcze do sali świątecznej, ale już dzielimy się uściskiem, połączeniem, komunią; już odczuwamy radość z bycia razem, tworzenia ponownie jednej rodziny.

Połączenie i miłość, których doświadczamy z członkami naszej rodziny, są tajemnicą w każdym znaczeniu tego słowa. Nie zawsze traktujemy członków naszej rodziny dobrze i nie zawsze ich lubimy, ale kochamy ich, czujemy, że jesteśmy jednym - jedną rodziną. Z drugiej strony nie kochamy naszych wrogów, nawet jeśli staramy się traktować ich dobrze, a nawet jeśli naprawdę ich lubimy. Łatwo to zilustrować. Ktoś, kogo kochamy, ktoś z naszej rodziny, może wygrać na loterii lub uzyskać awans i czujemy radość, jakbyśmy sami wygrali na loterii. Ale jeśli wróg otrzyma awans, nie odczuwamy żadnej radości. Jesteśmy wystarczająco szczęśliwi, że możemy spełnić nasz chrześcijański obowiązek pomagania wrogowi, gdy jest on w potrzebie, a nawet życzenia mu dobrze - aczkolwiek hipotetycznie. Ale kiedy ma się naprawdę dobrze, nie jesteśmy przytłoczeni radością. Jest to zatem test miłości - kochać mojego wroga nie wtedy, gdy jest on przygnębiony, ale kiedy ma się dobrze. Jedynym sposobem na posiadanie tej miłości jest dostrzeżenie podstawowego związku między wszystkimi ludźmi jako członkami jednej ludzkiej rodziny, aby zobaczyć ich nie jako Innych, ale jako Nas. Przywrócenie rodzinnej jedności ludzi i jedności człowieka z Bogiem może być jedynym źródłem prawdziwej miłości i prawdziwej radości. „Módlcie się w ten sposób: Ojcze nasz…” „Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami…” Jedna rodzina. Jeden żywy organizm. Samo rozpoznanie osoby stojącej przede mną jako ukochanego członka rodziny daje radość. „Moja radości!” - święty Serafin z Sarowa witał tak przybywających do niego. „Moja radości!” Liturgia jest drogą do tej miłości i tej radości, jeśli tylko zwracamy na to uwagę. Każda liturgia jest „małą” Paschą, a formuła miłości w jedności jest słyszana w stichirze paschalnej: „… obejmijmy jeden drugiego; powiedzmy „bracia” do nienawidzących nas…” To chrześcijański pogląd na wrogów: powiedzmy „bracia” nawet do tych, którzy nas nienawidzą – nie „pomóżmy im, gdy są w potrzebie” lub „bądźmy dla nich mili”, ale bądźmy z nimi jednością, jedną rodziną. Źródłem radości życia w Chrystusie jest to, że życie w Chrystusie jest niczym innym jak połączeniem dawno zagubionych marnotrawnych ponownie w jedną rodzinę, w domu Ojca.

Alexander Schmemann
Skupiając się na liturgii jako podstawowej i najważniejszej zasadzie życia chrześcijańskiego, ojciec Alexander Schmemann mógł wyrazić swoje głęboko osobiste doświadczenie. W swojej podstawowej pracy zatytułowanej Eucharystia. Misterium Królestwa, Schmemann napisał:
Ponad trzydzieści lat służyłem Kościołowi jako duchowny, nauczyciel teologii, duszpasterz i wykładowca. I oto nigdy w ciągu tych trzydziestu lat nie opuściło mnie fundamentalne pytanie w kwestii Eucharystii: o jej miejsce w Kościele? Pytanie, tak właśnie dosłownie sprecyzowane w czasach młodości, a potem radością wypełniające całe moje życie…

I to nie był nieostrożny komentarz, na który można przymknąć oko. W swoim wykładzie o liturgii i eschatologii z 1982 r., wygłoszonym w Oksfordzie, Schmemann stawia pytanie o radość w samym centrum zadań teologii:
Radość Królestwa: zawsze martwi mnie, że w wielotomowych systemach teologii dogmatycznej, które odziedziczyliśmy, wyjaśniony i omówiony został prawie każdy termin, z wyjątkiem jednego słowa, którym chrześcijańska Ewangelia otwiera się i zamyka. „Oto zwiastuję wam radość wielką” (Łk 2, 10) - tak zaczyna się Ewangelia, przesłaniem aniołów. „Oni zaś oddali Mu pokłon i z wielką radością wrócili do Jerozolimy” (Łk 24, 52) - tak Ewangelia się kończy. W rzeczywistości nie ma teologicznej definicji radości. Nie możemy bowiem zdefiniować tego poczucia radości, którego nikt nie może nam odebrać, w tym przypadku wszystkie definicje milczą. Jednak tylko wtedy, gdy doświadczenie radości Królestwa w całej jego pełni ponownie znajdzie się w centrum teologii, możliwe staje się, aby teologia ponownie zajęła się stworzeniem w jego prawdziwych kosmicznych wymiarach, z historyczną rzeczywistością walki między Królestwem Bożym i królestwem księcia tego świata, a wreszcie wraz z odkupieniem jako pełnią, zwycięstwem i obecnością Boga, który staje się wszystkim we wszystkim.

Zatem dla Schmemanna radość jest owocem osobistego doświadczenia Królestwa Bożego, bezpośredniej obecności Boga. Miłość, jedność i wynikająca z nich radość, według Schmemanna, znajdują się w liturgii Kościoła:
Chleb na paterze i wino w kielichu mają nam przypominać o wcieleniu Syna Bożego, o krzyżu i śmierci. I oto właśnie radość z Królestwa sprawia, że pamiętamy o świecie i modlimy się za niego. To właśnie komunia z Duchem Świętym pozwala nam kochać świat miłością Chrystusa. Eucharystia jest sakramentem jedności i chwilą prawdy: tutaj widzimy świat w Chrystusie takim, jakim jest naprawdę, a nie z naszego szczególnego, a zatem ograniczonego i częściowego punktu widzenia. (Za życie świata: sakramenty i prawosławie)

Radość, zdaniem Schmemanna, jest samą naturą liturgii eucharystycznej:
Jeszcze raz należy podkreślić radosny charakter zgromadzenia eucharystycznego. … Liturgia jest przede wszystkim radosnym zgromadzeniem tych, którzy mają spotkać zmartwychwstałego Pana i wejść z Nim do sali weselnej. I właśnie ta radość oczekiwania i ta oczekiwana radość wyrażane są się w śpiewie i rytuale, w szatach i w kadzidle, w tym całym „pięknie” liturgii, które tak często było potępiane jako niepotrzebne, a nawet grzeszne. (Za życie świata)

Rzeczywistość sytuacji w naszych parafiach wydaje się jednak nieco inna. Oczywiście, mówimy o radości, a niektórzy ludzie mogą działać w sposób, który wydaje się radosny, szczególnie podczas Paschy. Ale z dnia na dzień nasze obawy związane z rytuałem nabożeństwa wydają się przytłaczać radość spotkania ze zmartwychwstałym Panem. W najlepszym razie czujemy emocjonalną radość wywołaną pięknem śpiewu lub byciem częścią podekscytowanego tłumu ludzi. Ale radość z intymnej komunii z Chrystusem nie tyle dzieje się, gdy chór śpiewa głośno „Chrystus zmartwychwstał”, ale w tych momentach, które są ciche.

Święty Serafin z Sarowa uczestniczył w komunii świętej w cerkwi, ale zachowywał radość z tej komunii zarówno w drodze powrotnej do swojej pustelni, jak i podczas powitania pielgrzymów, którzy przybywali do niego w każdy dzień tygodnia i roku. Święty Jan z Kronsztadu pisał w swoich pamiętnikach o radości z przeżycia liturgicznego, którą odczuwał zupełnie poza rytuałem liturgii. Był czas w początkowej historii Kościoła, kiedy chrześcijanie otrzymywali część Świętych Darów i zanosili je do swoich domów. Już tego nie robimy. Być może ta tradycja powinna zostać wskrzeszona i przekształcona w przyjęcie radości Pana do naszych serc i przeniesienie jej z powrotem do naszych domów i reszty naszego życia.

O. Siergiej Swiesznikow

za: pravmir.com

Fragment książki o. Alexandra Schmemanna „Eucharystia. Misterium Królestwa” w przekładzie Andrzeja Turczyńskiego, Orthdruk, 1997

fotografia: pastaljon /orthphoto.net/