publicystyka: Od buddyzmu i luteranizmu do prawosławia: duchowa droga mnicha Cyryla Karthausa

Od buddyzmu i luteranizmu do prawosławia: duchowa droga mnicha Cyryla Karthausa

tłum. Michał Diemianiuk, 18 września 2019

Niesprawiedliwy Bóg

Dziewczynka miała tylko 8 lat. On pamięta to wyraźnie, jak to, co zdarzyło się wczoraj. Ona od urodzenia była zarażona AIDS, jak to często bywa w Indiach, gdzie ponad 2 miliony dorosłych cierpi na tę chorobę. Ona musiała umrzeć, tak jak umarli jej rodzice. Ona wiedziała, co ją czeka, wiedziały także mniszki, opiekujące się nią, i wolontariusze, pracujący w przytułku. Oni wiedzieli, że nijak nie mogą jej pomóc, ponieważ ta choroba nie oszczędza nikogo. Nawet dzieci. A ośmioletnia dziewczynka, nie bacząc na swoje cierpienia i ubóstwo, była szczęśliwa i beztroska, chociaż wszyscy chorzy dookoła upadali z rozpaczy.

- Pewnego razu zebraliśmy się przy jej łóżeczku i płakaliśmy. A ona spokojnie popatrzyła na nas i powiedziała: “Nie płaczcie, przecież ja idę do domu!” I wtedy poczułem, że z bólu zaraz pęknie mi serce w piersi. Te słowa mnie poraziły! Byłem wtedy 18-letnim chłopakiem, oczarowanym buddyzmem, a to spotkanie nagle zderzyło mnie twarzą w twarz z horrorem ludzkiego cierpienia. Z żalu nie znajdowałem sobie miejsca. “Dlaczego w świecie jest tyle cierpienia? - pytałem siebie - Dlaczego Bóg dopuszcza aby niewinna dziewczynka umierała na nieuleczalną chorobę? Czym ona zawiniła?”

Od tej pory przestałem zadowalać się odpowiedzią buddystów: być może ta dziewczynka w poprzednim życiu popełniła jakieś zło i teraz otrzymuje karę według praw karmy. Wydało mi się, że bóg, kierujący się tylko prawami karmy, jest bezlitosny. I zacząłem odchodzić od buddyzmu i hinduizmu i znowu czytać Biblię. Tylko w chrześcijaństwie, a konkretnie w prawosławnym chrześcijaństwie, dowiedziałem się, że Bóg przebacza, że On jest samą miłością.

Ta sytuacja z dziewczynką, która koniec końców umarła tam, w tym indyjskim przytułku, stała się punktem zwrotnym w moim życiu.

 
Dom, zamieniony w świątynię

“Hare Kryszna, Hare Kryszna,
Kryszna, Kryszna, Hare, Hare,
Hare Rama, Hare Rama,
Rama, Rama, Hare, Hare!”

Słońce jeszcze nie zdążyło podnieść się nad horyzontem, jak dom pana Karthausa ze wsi Argestorf blisko Hanoweru zamieniał się w mały buddyjski modlitewny dacan. Rytuał zaczynał się o 5 rano. Pan Karthaus powtarzał Maha Mantrę, starając się przy pomocy medytacji zlać się z Kryszną.

Mały Niman (świeckie imię ojca Cyryla) dorastał w takiej atmosferze. Matka, pobożna protestantka, czytała Biblię i biła pokłony przed Ukrzyżowaniem i figurą Bogurodzicy, a ojciec, który jeszcze za młodu nawrócił się na hinduizm i dołączył do ruchu Hare Kryszna, czytał Bhagawadgitę i śpiewał mantry od samego rana.

- Dorosłem w Argestorfie, moi rodzice do tej pory tam żyją. To mała wieś niedaleko Hanoweru. Miałem wspaniałe dzieciństwo, dużo bawiłem się na łonie natury, bardzo dużo czasu spędzałem w lesie. Zawsze czułem Boga obok siebie. Rozmawiałem z Nim od samego dzieciństwa, mówiłem Mu wszystko, jak przyjacielowi. Dla mnie był On bardzo realny, pamiętam tylko, że w duszy miałem zawsze jakiś niepokój. Chciałem poznać Go lepiej...

Wyobraźcie sobie: w naszym domu stały figury Buddy, Kryszny i Przenajświętszej Bogurodzicy.

Mama przed posiłkiem czytała chrześcijańską modlitwę, a tata co rano modlił się do Kryszny. Dlatego ja już wtedy zadawałem pytanie: która wiara jest prawdziwa? Z tym pytaniem przyglądałem się wszystkim wielkim religiom, ale nie czułem, że znalazłem prawdę.

 
Indie

Kiedy Niman skończył 16 lat, ojciec zabrał go ze sobą do Indii. On niczego mu nigdy nie narzucał, nie żądał, aby wybrał jedną konkretną religię, a starał się pomóc mu lepiej je poznać. Razem chodzili do aszram, bywali w świątyniach, kłaniali się wszystkim hinduistycznym bóstwom, tańczyli przed nimi, medytowali, modlili się. Ale Niman nie czuł satysfakcji. Indie z ich barwami, aromatami, i życiem przepełnionym drżeniem, oczarowały go, ale mimo wszystko nie zawładnęły nim.

W końcu przybyli do Dharamsali w północno-zachodnich Indiach, gdzie żyje tybetańska diaspora i spotkali się tam z samym Dalaj-lamą.

- Przyjąłem od niego błogosławieństwo, ale nie zadałem ani jednego pytania. Czułem, że buddyzm mnie pociąga, i postanowiłem, że kiedy stanę się wystarczająco dorosły, odejdę do klasztoru, żeby podążać drogą Siakjamuni. Ale po dwóch latach pojawiła się u mnie możliwość zajmowania się socjalnym wolontariatem w samych Indiach. I z radością zgodziłem się, myśląc, że będę mógł głębiej poznać buddyzm.

Miałem 18 lat i chciałem robić coś konkretnego dla innych, pomagać. Ja, w swojej naiwności, nawet myślałem, że będę mógł zmienić świat, przemienić go w coś lepszego, piękniejszego. Ale wtedy nastąpiła ta sytuacja z tą dziewczynką, chorą na AIDS, o której wam mówiłem, i już nie byłem taki pewny, że chcę zostać buddyjskim mnichem. Tak więc znowu zacząłem zwracać się ku chrześcijaństwu, czytać Biblię i modlić się. Jednakże w pełni zmieniłem się dzięki prawosławiu, a konkretnie - dzięki rumuńskiemu prawosławiu.

 
Pieśń o Jezusie

Wszystko zaczęło się od tego, że Jezus pewnego razu zwrócił się do niego w niezwykłej pieśni. Zaśpiewali mu ją we Francji dwaj Rumuni. To było wieczorem, w pewnym centrum, gdzie młodzież zechciała zaznajomić zebranych z tym krajem, z którego przyjechali. Wszyscy zebrani tam byli aktywistami społecznymi.

Rumuni wybrali w tym celu cerkiewną pieśń, pragnąc z jej pomocą przekazać ducha swojej wiekowej tradycji, rumuńskiej wiary. Niman słuchał tej pieśni jak zauroczony. Nigdy niczego podobnego nie słyszał. Muzyka była taka wzruszająca i głęboka.

To była jego pierwsza znajomość z prawosławiem. On od razu postanowił pojechać do Rumunii, urządzić się w Bukareszcie jako wolontariusz w jakimkolwiek socjalnym centrum, który zajmowałby się sierotami. Tak znalazł się na nabożeństwie w monasterze Radu Vodă, gdzie jego dusza przylgnęła do piękna Chrystusa, wchodzącego w świat poprzez ikony, pieśni, szaty i dawne bizantyjskie nabożeństwa.

- Pierwszym nabożeństwem, na które trafiłem, była wieczernia. Ani słowa nie rozumiałem po rumuńsku, ale byłem pod wielkim wrażeniem. Zapytałem siebie: “A może to jest prawda? Może wreszcie zakończyłem swoje poszukiwania?”

Teraz, kiedy opowiadam w Niemczech, że prawosławne monasterskie nabożeństwo, szczególnie podczas postu, może trwać 5-6 godzin, oni są porażeni i nie rozumieją, jak my wytrzymujemy tyle czasu. Ale mi nie wydaje się to trudne, ponieważ ja czuję, że prawosławne nabożeństwo jest bardzo dynamiczne, nie jest statyczne. W czasie luterańskiego lub katolickiego nabożeństwa siedzę na swojej ławeczce, jak w teatrze, przychodzę, aby po prostu być obecnym - podczas gdy u prawosławnych jest to szczególne przeżywanie, w nim jest bardzo dużo życia! Nie patrzymy na nabożeństwo z zewnątrz, my w nim uczestniczymy. Ponieważ to, koniec końców, jest Cerkiew - to nie tylko kapłan, lub tylko mnisi, lub tylko kliros, który śpiewa. Nie, my wszyscy tworzymy Cerkiew i uczestniczymy w nabożeństwie swoją modlitwą, pokłonami, a czasami także śpiewem.

Stworzeniu tej atmosfery bardzo sprzyjają bizantyjskie ikony. W katolickich kościołach ikony przedstawiają sobą raczej dzieła sztuki, brakuje w nich duchowej strony, a u luteran ikony w ogóle zostały usunięte z kościołów podczas Reformacji. U prawosławnych zaś ikona jest obecna zawsze, jak okno ku Bogu, pomagające nam rozmawiać z Nim. Przecież człowiek potrzebuje czegoś namacalnego, i kiedy rozmawiamy o Bogu jako o czymś abstrakcyjnym, wierzącym bardzo trudno to zrozumieć. A kiedy jest przede mną ikona, ona pomaga mi myśleć o Bogu, rozmawiać z nim osobiście, mieć konkretną więź z Nim.

Myślę, w ostatnich czasach dlatego właśnie zaczęły pojawiać się prawosławne ikony w luterańskich i katolickich kościołach. Ludzie tam też mają pragnienie autentyczności, realności, poszukują cerkiewnych początków, przecież ikony istniały od pierwszych wieków chrześcijaństwa.
 
Modlitwa serca

- Czy był taki przypadek, taki szczególny moment, po którym postanowiłeś wybrać prawosławie?

- Po nabożeństwie wieczerni, o którym wam opowiadałem, pojawiło się u mnie pragnienie porozmawiania z jakimkolwiek kapłanem, dowiedzenia się więcej o prawosławiu. I spotkałem tu ojca Polikarpa, rozmawiałem z nim, a on mną kierował w moich poszukiwaniach. Powróciwszy do Niemiec, zacząłem czytać to, co poradził mi batiuszka. Wtedy odkryłem dla siebie świętego Sylwana Atoskiego, on jest przetłumaczony na niemiecki, i jego miłość do całego świata głęboko mnie dotknęła.

Ale najważniejszy był ten moment, kiedy przeczytałem książkę “Rosyjski pielgrzym” o bezimiennym rosyjskim mnichu, uczącym się czynić modlitwę umysłu. Ona wywarła na mnie silny wpływ. Byłem porażony tą modlitwą Jezusową i zacząłem ją odmawiać. Wtedy w rzeczy samej zetknąłem się z głębią prawosławia. Tego, czego doświadczyłem wtedy, nigdy więcej nie poczułem. Ta słodycz modlitwy umysłu, nieskończona radość spotkania z Chrystusem w głębi mojego serca, osobista relacja  z Bogiem, której nie ma nigdzie poza prawosławiem, szczególnie poprzez modlitwę Jezusową - to wszystko upewniło mnie, że ja rzeczywiście doszedłem do końca moich poszukiwań.

Tak więc postanowiłem wrócić do Rumunii, żeby przyjąć prawosławny chrzest i wgłębić się w tę modlitwę. Ojciec Polikarp z Radu Vodă powiedział, żebym jeszcze poczekał, przygotował się, przeczytał określone książki. Pozostawałem z nim w kontakcie, i w pewnym momencie on powiedział, żebym przyjechał na Boże Narodzenie, jeśli podjąłem decyzję. Tak to się odbyło! Przyjechałem na ferie świąteczne i przyjąłem prawosławny chrzest w monasterze Radu Vodă, wprost na Boże Narodzenie. Odrodziłem się duchowo w tym dniu, kiedy Bóg narodził się na ziemi! Potem przyjąłem postrzyżyny w tymże monasterze.
 
“Rumuni - pokorny naród”

- Ojcze Cyryle, a dlaczego z tylu prawosławnych krajów wybraliście Rumunię? Przecież mogliście udać się na Atos - do ojczyzny prawosławnych mnichów.

- Często zadają mi to pytanie - dlaczego wybrałem rumuńskie prawosławie, a nie greckie czy rosyjskie, które są silnie obecne w Niemczech, dlaczego osiedliłem się w bukaresztańskim monasterze Radu Vodă, a nie w atoskich ławrach. Zawsze odpowiadam, że dla mnie to było naturalne. Moja pierwsza znajomość z prawosławiem nawiązała się dzięki Rumunom, tutaj, w Bukareszcie, w Radu Vodă, przyjąłem chrzest. W ten sposób u mnie powstała silna więź z Rumunią jako krajem i z Rumunami jako z narodem.

I wydaje mi się, że w rumuńskim prawosławiu jest coś bardzo pokornego, bardzo autentycznego. Rumuńskie cerkiewki - takie maleńkie, skromne - dalekie od jakiej by to nie było megalomanii. Nie chcę krytykować innych świątyń, ale tam jest inny duch, a mi podoba się ten pokorny duch, który można znaleźć tu, w Rumunii.

Rumuńskiego narodu nie można oddzielić od Cerkwi, ponieważ i Cerkiew jest niczym bez narodu. A tu nie tylko budynki, ale i naród jest bardzo pokorny. Nawet kiedy badasz historię Rumunii, to rozumiesz, że masz do czynienia z pokornym narodem. A pokora, to wie każdy, to najważniejsza chrześcijańska cnota, na niej opierają się wszystkie pozostałe cnoty, które wypełniają się w miłości.

Ptak lecący ku Bogu

- Teraz przygotowujemy się do Zmartwychwstania Zbawiciela [wywiad przeprowadzono przed Wielkanocą]. Czy możecie porównać przygotowania do Paschy u was, w protestanckich kościołach Niemiec, i przygotowania, które czujecie tutaj? Czym się różnią?

- W Kościele luterańskim nie było szczególnego przygotowania do Paschy Pańskiej, przynajmniej w mojej wspólnocie. Być może, gdzieś w katolickiej Bawarii była, ale inaczej. Na Zachodzie w ogóle nie ma postu, a u protestantów usunięto także spowiedź - wszystko, co pomaga nam przygotować się do Zmartwychwstania Pańskiego. Niemcy są teraz świeckim państwem, i Pascha Pańska pojmowana jest raczej jako powód do ferii - ludzie wyjeżdżają na łono przyrody, chodzą spacerować.

W Rumunii, przeciwnie, czuję, że cały naród razem wstępuje do tego wydarzenia Zmartwychwstania. W monasterze Radu Vodă podczas postu cerkiew jest pełna ludzi, ludzie przychodzą do spowiedzi, na rekolekcje, żeby pościć, i cały czas pytają nas, jak stać się lepszymi, jak stać się bliższymi Bogu. I młodzież, i starcy, różni ludzie przychodzą tu i czują tę potrzebę zbliżania się do Boga.

Potem, podczas postu, są takie nabożeństwa, które wydają mi się najpiękniejszymi w ciągu roku. One dają nam możliwość odczuć swój stan grzeszności, ale nie zatrzymują nas na tym, a pokazują, jak się podnieść, jak stać się lepszymi, i mi to się bardzo podoba. My, mnisi, w tym okresie staramy się więcej pościć, więcej się modlić, mniej mówić, co stwarza w monasterze atmosferę oczekiwania Paschy, duchowego napięcia, wspaniałą atmosferę.

- W oczekiwaniu Paschy mnisi mają zwyczaj zachowywać “czarny post” [pełne powstrzymywanie się nie tylko od jedzenia, ale i picia]. Nie wydaje się to wam zbyt trudne? Przecież Rumuni przyuczają się do niego już w dzieciństwie.

- To fantastyczne doświadczenie, którego nie znałem, póki nie zostałem prawosławnym. Wydaje mi się, że kiedy pościsz, to zrzucasz z siebie cały ten bezużyteczny ładunek, który targasz ze sobą, i czujesz się lecącym ptakiem, stajesz się o wiele lżejszy. Wtedy o wiele łatwiej wznieść umysł ku Bogu, przecież na ciebie już nic nie naciska. Ponieważ w rzeczy samej, my po to odchodzimy do monasteru, żeby mieć możliwość skupienia się tylko na swoich relacjach z Bogiem.

Ale należy mieć na uwadze, że my nie jesteśmy stworzeni dla postu, a post jest stworzony dla nas, żeby nam pomagać. To znaczy my nie pościmy po to, żeby pościć, a pościmy, żeby to pomagało nam na tej drodze przybliżania się i spotkania twarzą w twarz z Chrystusem. To jak oręż walki, który dał nam Bóg, żebyśmy zwyciężali w tej walce z namiętnościami.

- Ojcze Cyrylu, na zakończenie naszej rozmowy chciałbym się dowiedzieć, czy znaleźliście w prawosławiu odpowiedź na pytanie, które was poruszało: dlaczego na świecie są cierpienia?

- Myślę, że cierpienia istnieją dlatego, że największy dar, dany przez Boga dla człowieka - to swoboda. Ale my nie wykorzystujemy naszej swobody po to, żeby lepiej poznać Boga, my ją wykorzystujemy, żeby podsycać nasze namiętności. A Bóg nie chce naruszać naszej swobody. I jeśli wybieramy nie być z Bogiem, to On szanuje naszą decyzję. Tak więc zło istnieje w świecie dlatego, że my je sami wybieramy i rozprzestrzeniamy. 

Co zaś się tyczy tej niewinnej dziewczynki z Indii - nie wiem, ja do tej pory nie znalazłem odpowiedzi na pytanie: dlaczego Bóg dopuścił, żeby ona tak wiele cierpiała i zmarła. Ale wiem jedno ze swojego doświadczenia - że Chrystus, chrześcijański Bóg, pokonuje sprawiedliwość miłością, i to mi wydaje się zachwycającym. I chociaż nie mogę zrozumieć, dlaczego ta dziewczynka musiała umrzeć, to niemniej jednak absolutnie wierzę w miłość Bożą do niej i do wszystkich ludzi, ponieważ odczułem tę miłość w swoim sercu.

za: pravoslavie.ru