publicystyka: Św. Amfilochiusz z Patmos - Całe nasze życie jest niebem

Św. Amfilochiusz z Patmos - Całe nasze życie jest niebem

tłum. Justyna Pikutin, 13 września 2019

Mniszka Chrystonimfia, ihumenia monasteru Zwiastowania Najświętszej Marii Panny - „Zobaczyłam, jak starzec uniósł się na wysokość metra nad podłogę”

- Świętej pamięci starzec Amfilochiusz był jednym z praktyków modlitwy Jezusowej. Jego modlitwa osiągnęła poziom duchowej dojrzałości, a jego umysł często szybował w czasie modlitwy. Widział takie niebiańskie objawienia i tajemnice, których „rozum nie widywał” i o których „ucho nie słyszało”. W ciszy i modlitwie żył on każdego dnia, spożywając owoce Ducha Świętego. Te stany, przeżywane przez naszego starca, odbijały się w delikatnym wyrazie jego twarzy i wewnętrznym blasku, który rozprzestrzeniał wokół siebie. Wiele wydarzeń świadczyło o jego wewnętrznych działaniach i świętości.

Oto jeden z takich przypadków: byłam 13-letnią dziewczynką, kiedy pewnego razu po obiedzie, a jeszcze nie rozbrzmiał dzwon na modlitwę, starzec wezwał mnie do siebie, bym mu pomogła. Poszłam z wielką chęcią. Kiedy wykonałam polecone przez niego zadanie i już chciałam wychodzić (tym bardziej, że przyszła siostra, która zamierzała zwoływać wszystkich na modlitwę i musiała poprosić o błogosławieństwo), ku mojemu zdziwieniu starzec nie pozwolił mi odejść i powiedział: „Zostań ze mną, moje dziecko, dziś wieczorem pomodlimy się razem”.

Zostałam i by nie przeszkadzać starcowi, odeszłam i stanęłam na kolana w tylnej części pokoju. W ogromnym zawstydzeniu skłoniłam głowę do samej podłogi. On wziął swoją laskę, stanął przed ikonami i modlił się. Minęło dość dużo czasu, kiedy totalna cisza i spokój królujące w pokoju mnie zainteresowały. Z ciekawości delikatnie podniosłam głowę - by zobaczyć co robi starzec. I zobaczyłam coś zadziwiającego - ojciec Amfilochiusz unosił się ok. metra nad podłogą, a jego twarz jaśniała tak, że nie mogłam na niego patrzeć.

Przestraszyłam się tego niezwykłego widoku i krzyknęłam. Wtedy starzec oprzytomniał, podszedł do mnie i powiedział: „Co się stało, dziecinko? Przestraszyłaś się? Nie bój się. To od złego, to minie”. I starał się mnie uspokoić. „Tylko mam do ciebie jedną prośbę: obiecaj, że kiedy zejdziesz z wieży (na której mieszkał), nic nie powiesz siostrom”. To był jeszcze jeden dowód jego wielkiej pokory i prawdziwej świętości.

Starzec szczególnie praktykował bezustanną modlitwę, którą miał w sobie z wielkiej miłości do Boga. Jego dusza tęskniła za Bogiem i dążyła ku Niemu z wielką gorliwością. W cerkwi nigdy nie siadał. Często pouczał nas i mówił: „Człowiek, który bardzo kocha Boga, ofiarowuje Mu siebie”. I jeszcze: „Kiedy lubisz człowieka, pragniesz bezustannie myśleć o nim i z nim rozmawiać. Tak i dusza, kochająca Boga, powinna bezustannie dniem i nocą myśleć o Bogu. Modlitwa - to najlepsze działanie i oręż mnicha”. Siostra, która lubiła modlitwę, zajmowała szczególne miejsce w duszy starca. On bezustannie przebywał w blasku nieziemskiej światłości. Jego twarz jaśniała od bezustannej modlitwy.
Pewnego razu zapytałam go: „Nauczycielu, co robisz kiedy przychodzi do ciebie oburzony człowiek i obraża cię najgorszymi słowami?” Odpowiedział: „Kiedy siedzę na wysokiej skale modlitwy, to jakie by fale nie zbliżały się do mnie, nie zrobią mi krzywdy. Ale jeżeli zastaną mnie na dole, to wciągną do morza. Modlitwa serca wiąże i uświęca, moje dziecko. Kiedy w duszy rozpala się płomień modlitwy, wszystko, co suche, zapala się i znika”. „Modlitwa serca - mówił on nam - jest fundamentem doskonałości. Pierwszym stopniem duchowego wzrostu jest modlitwa serca. Na początku modlitwy odczuwasz wielką radość, potem przychodzi słodycz, a na końcu jak owoc pojawiają się łzy, dlatego, że dusza odczuwa w sobie obecność Boga”.

Opowiem wam jeszcze jedną historię z życia starca, świadczącą o jego darze jasnowidzenia. Kiedy miałam 23 lata, starzec postanowił udzielić mi postrzyżyn mniszych. Powiedział mi, żebym poinformowała o tym mamę (mój tata zmarł niewiele wcześniej), by przyjechała na moje postrzyżyny. Wiedząc o sprzeciwie mojej mamy, odmówiłam informowania jej, tłumacząc starcowi, że jeśli przyjedzie, to bardzo prawdopodobne, że nie wyrazi zgody na moje postrzyżyny. Zaproponowałam, by powiedzieć jej o wszystkim już po fakcie oraz że wezmę na siebie całą odpowiedzialności. Starzec ustąpił moim prośbom i tak się stało. Odbyły się postrzyżyny, a potem przyjechała mama. Była bardzo zmartwiona i zła, głównie na starca - za to, że udzielił mi postrzyżyn mniszych. Starzec wezwał ją do siebie i z ogromną miłością i delikatnością powiedział: „Pani Angeliko, proszę się nie martwić i nie płakać, dlatego, że widzę, że wolą Bożą jest, by była mniszką”. Mama nieco oprzytomniała, jakby wybudzona ze snu, uspokoiła się burza w jej sercu i po raz pierwszy opowiedziała starcowi o sytuacji, która miała miejsce podczas modlitwy, kiedy miałam 3 latka.

W żywocie któregoś ze świętych mama przeczytała, że mnisi wstają o 3 w nocy i modlą się. Tą regułę ona starała się wykonywać, kiedy ojca nie było w domu. Pewnego razu, nocą, kiedy stała na kolanach i modliła się ze łzami w pokoju, w którym spaliśmy, otworzyło się okno, centralne z trzech okien, i pojawiła się piękna kobieta w czerni, a jej twarz jaśniała. Zwróciła się ona do mojej mamy: „Co się stało, Angeliko, dlaczego płaczesz? Coś cię martwi?” Mama odpowiedziała jej: „Nie, nic takiego, po porostu modlę się i proszę Boga, o pomoc, by moje dzieci stały się dobrymi ludźmi, potrzebnymi innym”. Wtedy Bogarodzica odpowiedziała jej: „Nie martw się, moje dziecko, wszystko będzie w porządku z twoimi dziećmi. A jedno z nich przyjdzie do Mego domu i zostanie oblubienicą Chrystusową”.

Moja mama zapytała: „Które z dzieci przyjdzie do Twego domu?” A Matka Boża odpowiedziała: „Tego nie mogę ci powiedzieć. Kiedy dziecko podrośnie, sama zobaczysz”. I rzeczywiście, po kilku latach podrosłam i poszłam do monasteru.

Bogarodzica po tych słowach zniknęła, a moja mama zaczęła rozmyślać, które z jej dzieci miała na myśli Matka Boża. Nawet nie mogła przypuszczać, że to ja zostanę mniszką. Miałam wtedy 3 latka, i pomyślała, ze słowa Bogarodzicy oznaczają, że mogę umrzeć i tak znaleźć się w Jej domu. Dlatego żyła w strachu.

Kiedy przyjęłam postrzyżyny, mama przypomniała sobie o tym objawieniu i opowiedziała o nim starcowi, a starzec odpowiedział: „W ten sposób twoja córka weszła do domu Przenajświętszej Bogarodzicy! Dlaczego więc jesteś smutna? Wypełniła się wola Boża!” W rzeczy samej, starzec nie wiedział o objawieniu mojej mamy i udzielił mi postrzyżyn nadając mi imię Chrystonimfija (co w przekładzie z greckiego oznacza „Oblubienica Chrystusowa”). Po czym ojciec Amfilochiusz dodał: „A teraz powiem ci coś innego o tymm co się wydarzy, nie dziw się! Kiedy odejdę na niebiosa, to i ty przyjdziesz do tego monasteru i zostaniesz mniszką”. Mama zaczęła się sprzeciwiać: „ Co ty mówisz, ojcze! Mam rodzinę, dzieci… nie mogę pójść do monasteru”. „Spokojnie, Angeliko - powiedział jej - będzie tak, jak mówię”. I tak się stało.


Archimandryta Paweł (Nikitaras): „Paschę będziesz świętował na niebiosach”

Na przestrzeni całego swojego życia starzec cierpiał na wiele chorób, był podatny na przeziębienia i co roku przechodził grypę… W końcu marca 1970 roku miał zapalenie płuc. Był Wielki Post i z trudem zgodził się na przyjmowanie niewielkich ilości mleka. Wszystkim zdążył powiedzieć to, czego każdy potrzebował. Poprosił swoje duchowe dzieci, które starały się choć na kilka dni zatrzymać go na tym świecie: „Pozwólcie mi odejść, ukochane moje dzieci. Nadszedł mój czas”. „Dlaczego, nauczycielu, nie zostaniesz z nami do Paschy?” - zapytałem go. Początkowo bał się mi odpowiedzieć, ale kiedy zapytałem go ponownie i jeszcze raz o to, skąd wie, że niedługo odejdzie, niechętnie odpowiedział: „Błogosławiony Pawle, niedawno widziałem Przenajświętszą i Teologa, i prosiłem ich, by pozwolili mi zostać z moimi dziećmi do Paschy, ale odpowiedzieli: „Nie uda się. Decyzja zapadła - Paschę będziesz świętował z nami na niebiosach”. Wyznaję ci to jak na spowiedzi, dlatego, że mnie do tego zmuszasz, ale nie przekazuj tego innym”.

Odszedł z tego świata, poświęcając w całości swoje życie innym. Dobry pracownik Bożej winnicy, trudził się i zdał celująco egzamin na stadionie duchowych zawodów. Dobry chrześcijanin i Grek, który we wszystkich przejawach swojej duszy służył Cerkwi i Ojczyźnie. Zasnął w Panu 16 kwietnia 1970 roku w pełnej jasności umysłu i uczuć.

Trzeba opowiedzieć pewien przypadek… Pewnego razu starzec Amfilochiusz znajdował się w swojej celi w monasterze na wyspie Patmos. Wnet słyszy on, jak pewna Helena z wyspy Ikaria wzywa go, by przybył jej z pomocą. Nie tracąc czasu, schodzi do portu - i nieprawdopodobnie, ale fakt - widzi żaglówkę odpływającą do Ikarii. Po wzburzonym od sztormu morzu dociera na Ikarię i gdy tylko schodzi na brzeg, sprawdza, czy nie ma tu wdowy o imieniu Helena. Mówią mu, że jest i że niedawno odbył się pogrzeb jej męża. Starzec zainteresował się, jak dostać się do domu tej kobiety (pyta, gdzie może odpocząć, ale bezzwłocznie udaje się do domu Heleny - martwi go usłyszane wołanie o pomoc). Po drodze spotyka biegnącą kobietę, oszalałą z rozpaczy. Starzec woła ją po imieniu i mówi: „Heleno! Ty dokąd? Przyjechałem ze względu na ciebie!” Przybita nieszczęściem kobieta odzyskuje świadomość, patrzy na ojca duchowego, zamyśla się nad tym, co chciała zrobić i spowiada się, że w tej chwili szła by utopić się w morzu. W ten sposób starzec uratował tę kobietę - wydarzył się cud, o którym ona sama mi opowiedziała.


Aleksandra Nikiforowa

za: pravoslavie.ru

Fotografia: Sheep1389 / orthphoto.net /