publicystyka: Prawosławny koniec świata

Prawosławny koniec świata

tłum. Gabriel Szymczak, 14 sierpnia 2019

W dzisiejszych czasach istnieje wielki niepokój o koniec świata. I nie ma znaczenia, czy jesteś osobą religijną, czy nie.

Wielu chrześcijan (spoza Kościoła prawosławnego) myśli o „końcu” jako o strasznym okresie Pochwycenia, Ucisku i Bitwy Armagedonu. Nawet świeccy, niereligijni ludzie mają własny obraz ponurej eschatologii „czasów ostatecznych”. Są przekonani o równie przerażających wizjach, jak przeludnienie, przegrzanie ziemi, wybuchy wulkanów, asteroidy uderzające w ziemię, katastrofalne epidemie wirusowe, a nawet przejęcie ludzkiej cywilizacji przez sztuczną inteligencję.

Nie przesadzam tutaj, ani nie żartuję z żadnej z tych zbyt dużych grup ludzi. Myślę, że słusznie martwimy się niektórymi z tych problemów.
Ale nie mamy racji, aż tak się bojąc. I nikt nie ma prawa być handlarzem strachu, wzniecającym przerażenie, niezależnie od tego, czy jest ono religijne, czy naukowe. Ludzie mogą nauczyć się być lepszymi użytkownikami Ziemi z jej florą i fauną, bez straszenia ich widmami upadku środowiska. Zbyt często niepokój wywołują zapierające dech w piersiach prognozy dotyczące przeludnienia i zmian demograficznych - dodam, że prognozy często opierają się na dość kiepskiej analizie statystyk. Te prognozy z kolei są często wykorzystywane do celów politycznych, w tym legalnej aborcji i politycznie uzasadnionych sporów etnicznych.

W odniesieniu do straszydła „sztucznej inteligencji” powinniśmy pamiętać, że istnieje nieskończona różnica między obliczeniami elektronicznymi a ludzką świadomością: nawet superkwantowy komputer, taki jak IBM Q System One, nigdy nie zbliży się do świadomości mojego teriera, nie mówiąc już o jakimkolwiek człowieku. Powinniśmy także myślowo „podążać za pieniędzmi”: za każdym schematem „sztucznej inteligencji” i „dużych zbiorów danych” stoi grupa programistów, którzy są ludźmi opłacanymi przez ukrytą grupę tych, którzy z ‘dużych danych’ robią dużo olbrzymich (i często niegodziwych) pieniędzy.

Obecnie obserwuje się znaczny wzrost przypadków depresji i ostrych lęków - wzrost, który w dużej mierze wynika z obaw przed przyszłością i końcem świata (lub naszym amerykańskim stylem życia). Podobnie, zbyt wielu chrześcijan (może nawet niektórzy prawosławni) boi się przyszłości i wpada w miażdżący strach przed Ostatnim Dniem (nie wspominając nawet o strachu przed pozagrobową zapłatą...).
Ale zbawienie - a raczej theosis (przebóstwienie) - powinno wiązać się z miłością, a nie z terrorem… z zaproszeniem od Pasterza, a nie zobowiązaniem wobec tyrana.
Rozumiem, że taki sposób myślenia może być odrzucany jako zwykłe sentymenty, głównie przez ludzi, którzy nie wierzą ani w Pismo, ani w Wyznanie Wiary. To jednak nie jest mój przypadek. Rozumiem również, że było wielu Ojców Świętej Tradycji, którzy nalegali, aby wznosić te przerażające eschatologiczne widma w kazaniach (i ogólnie w retoryce kościelnej), aby zachęcać wiernych do cnoty. Wielu fundamentalistycznych kaznodziejów w społeczności protestanckiej ma takie samo zdanie. Jest to rodzaj „instrumentalizacji” eschatologii. Ale mam tutaj wątpliwości. Nie jest dla mnie jasne, czy terror eschatologiczny w ogóle wytwarza prawdziwą cnotę. Bardziej prawdopodobne jest wywołanie rozpaczy, jeśli nie spowodowanie apostazji czy ateizmu. Nie bez powodu Evdokimov zasugerował, że jedną z głównych przyczyn europejskiego ateizmu była spuścizna kalwinistycznego nauczania o podwójnym przeznaczeniu (predestynacji) oraz teologia woluntaryzmu, która miała więcej wspólnego z islamem niż trynitarną teologią Świętej Tradycji. Jest zatem kilka rzeczy, o których powinniśmy pamiętać – i które są nawet ważniejsze niż „świeckie” obawy powyżej.

Po pierwsze, Teoria Pochwycenia (koncepcja, wg której przy ponownym przyjściu Chrystusa wszyscy żyjący wierni i tylko oni "zostaną porwani w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana", po czym na ziemi nastąpi okres ucisku - przyp. tłum.) jest najnowszym wynalazkiem (z połowy XIX wieku) jednego z segmentów ruchu protestanckiego. Nie trzeba dodawać, że ta nauka o „Pochwyceniu” jest w najlepszym razie heterodoksyjna, a w najgorszym - heretycka, jeśli nie pogańska. My, prawosławni, nigdy nie powinniśmy się martwić, że będziemy „pozostawieni”, po prostu dlatego, że nie ma czegoś takiego jak „Pochwycenie”.
Dobrze to przeczytałeś. Kiedy Jezus powróci podczas Drugiego Przyjścia, będzie to jednocześnie Dzień Ostatni, Wielki Sąd, Ogólne Zmartwychwstanie i Powszechna Przemiana Stworzenia przez Ducha Świętego. Wydarzenia te nie zostaną podzielone na osobne wydarzenia chronologiczne.
Oto, co rozumiemy przez naszą wiarę w Credo Nicejskim: „… i Jego Królestwu nie będzie końca”. To oświadczenie zostało dodane na Drugim Soborze Ekumenicznym po to, aby przezwyciężyć tendencję do narzucania chronologicznej sekwencji na wydarzenia z Paruzji.
Nie będzie zatem oddzielenia, dyskretnych przedziałów chronologicznych, żadnych luk.

Po drugie, Księga Objawienia (lub lepiej Apokalipsa św. Jana Teologa) jest szczególnym rodzajem biblijnej literatury, którą nazywamy „apokaliptyczną”. Oznacza to, że bardzo często nie może być prostego, „bezpośredniego” rozumienia tekstu. Odnosi się to do wszystkich fragmentów biblijnych, które mówią o czasach ostatecznych i zaświatach, w tym do słów Jezusa o czasach ostatecznych, zapisanych w Ewangelii Mateusza 24, 4-36 (i podobnie Marka 13, 3-37 i Łukasza 21, 8-36), opisu zaświatów w przypowieści o bogatym człowieku i Łazarzu (Łk 16, 19-31) i odpowiedzi Jezusa danej saduceuszom, a dotyczącej małżeństwa w niebie (Mt 22, 29-30).

Jeśli czasy ostateczne (i „życie po śmierci”) są omówione w Biblii (i przez Ojców), wówczas należy bardzo ostrożnie starać się zrozumieć te fragmenty. W szczególności Apokalipsa św. Jana wymaga dogłębnej znajomości nie tylko starotestamentowej apokaliptyki Daniela i Ezechiela, ale także podobnych tekstów w księgach Machabejskich i Ezdrasza, a nawet niekanonicznych tekstów Jubileuszów i Henocha. Istnieje wiele trudnych symboli, które należy interpretować z wielką modlitwą, głęboką mądrością i ciężką pracą naukową. Proste studia biblijne z gatunku „co to dla ciebie znaczy”, czy też szkółki niedzielne, mogą i przynoszą katastrofalne skutki, gdy zapuszczają się w tajemniczą przestrzeń Objawienia.

I jest jeszcze jedna ważna rzecz. W Cerkwi Prawosławnej nie ma ani jednego dogmatycznego, obowiązkowego doktrynalnego oświadczenia o czasach ostatecznych, oprócz „… a On powróci z chwałą, aby sądzić żywych i umarłych, a Jego królestwo nie będzie miało końca”. Jest wiele patrystycznych nauk o czasach ostatecznych, które są bardziej szczegółowe - ale te konkretne interpretacje nie są na poziomie prawosławnego dogmatu.

Jednak fragmenty dzieł Ojców i Pisma Świętego dotyczące Czasów Ostatecznych jasno opisują, że trwa w nich nieustanna walka z duchem Antychrysta. Żyjemy w okresie między Zesłaniem Ducha Świętego i Ostatnim Dniem. Czasami praca tej złej mocy wydaje się przytłaczająca. Czasami walczymy z Antychrystem w naszych własnych społecznościach, a nawet w naszej własnej świadomości. Wiele razy dochodziło do prześladowań z zewnątrz, powodujących niewyobrażalne cierpienia i męczeństwo. Nigdy nie doszło do „Pochwycenia”, ponieważ Ciało Chrystusa jest powołane, aby cierpieć z ludzkością i światem, a nie pragnąć ucieczki od cierpienia.
Zawsze istniała jednak stała duchowa obecność Jezusa Chrystusa - dar Pięćdziesiątnicy.

Przez to wszystko Święta Tradycja Prawosławia świadczy i celebruje jeszcze większą moc Ciała Chrystusa. Chrystus króluje po Prawicy Boga Ojca i nawet teraz Ojciec przekazuje Królestwo Swojemu Synowi - urzeczywistniając chwałę Chrystusa przez Ducha Świętego: „Siądź po prawicy mojej, aż położę nieprzyjaciół Twoich podnóżkiem stóp Twoich” (Św. Piotr w Dz 2, 34-35, cytując Psalm 109,1).

Nowe Jeruzalem już zstępuje (Obj 21, 2), a Królestwo Niebieskie jest już blisko (np. Mt 4, 17). Naszym zadaniem jako Kościoła jest współpraca z Bogiem w rzeczywistym zstępowaniu pięknego miasta, które zakończy się w Dniu Ostatnim.

Jeśli człowieka ogarnia strach i popada w rozpacz z powodu Czasów Ostatecznych - bez względu na to, czy jest chrześcijaninem, czy niewierzącym - wtedy nie myśli o Dniu Ostatnim w prawosławny, zdrowy sposób. Dzień ten bowiem powinien napełnić nas nadzieją: jeśli nie ma nadziei, to musieliśmy dostroić się do niewłaściwej stacji nadawczej (lub patrzeć na święte, ale straszliwe strony internetowe).

W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk”. Św. Jan napisał to w swoim pierwszym liście (4, 18). Wczesna społeczność chrześcijańska dobrze o tym wiedziała. Kiedy myśleli o końcu świata, ich postawa drastycznie różniła się od modernistycznej paniki i przerażenia.
Wiedzieli ponad wszelką wątpliwość, że Ostatni Dzień będzie powrotem Jezusa Chrystusa w chwale. W przeciwieństwie do Jego pierwszego przyjścia na świat w Betlejem, to drugie przyjście będzie oczywiste dla wszystkich. Cały świat rozpozna Go od razu jako kochającego Boga, wyraźnie pięknego, potężnego ale miłosiernego Księcia Pokoju.
W tym momencie cały wszechświat będzie skąpany w chwale i pełni Boskiej miłości.

Oczywiście będą tacy, których całe życie opierało się na przemocy i nienawiści, a ich doświadczenie chwały Ostatniego Dnia będzie przerażające. Według doktryny prawosławnej, ta okropna, alergiczna wręcz reakcja na Boską Miłość, jest dokładnie tym, czym jest piekło. Diabeł jest najgorszym, najbardziej szalonym przypadkiem tego rodzaju egzystencjalnego „szoku anafilaktycznego”.

Ale dla tych, którzy żyją dla miłości, którzy oddychają w pokoju, oddają swoje życie w miłosierdziu i służbie, którzy oczekują piękna i dobroci, którzy pragną zostać ubóstwieni w Ciele Chrystusa - dla nich Ostatni Dzień, kiedy Jezus powróci na tę ziemię, będzie dniem nieograniczonej radości.

Pierwsi chrześcijanie patrzyli na Dzień Ostateczny z nadzieją. Mieli motto: „Marana Tha!”, co oznacza (w języku aramejskim): „Przyjdź szybko, Panie!”. Chcieli zobaczyć w swoim życiu Pana, który nazywa nas wszystkich swoimi „przyjaciółmi” (J 15, 15). Nie wrogami czy niewolnikami losu; nie przedmiotami deterministycznej manipulacji, urodzonymi jedynie po to, aby się smucić; nie istotami przywiązanymi do Niego jedynie strachem. Ale przyjaciółmi.

Koniec świata naprawdę polega na powrocie Przyjaciela, nieskończonego Miłośnika ludzkości. Jest to coś, na co można mieć nadzieję i na co można oczekiwać z zapartym tchem.

O. Jonathan Tobias

za: Second Terrace