publicystyka: Pokuta i wierność

Pokuta i wierność

tłum. Gabriel Szymczak, 18 lipca 2019

Tekst ten jest prezentowany podczas sesji dotyczącej prześladowań, a dotyczy pokuty - co może wydawać się pozbawione sensu. Czyżby zasadniczy temat to jeszcze było za mało zmartwień?
Jednak jest tu pewien związek. Jeśli nasza wiara będzie coraz bardziej wyśmiewana i odrzucana, wpłynie to negatywnie na naszą zdolność mówienia o niej publicznie. To, co powiemy, będzie zniekształcane lub wyśmiewane. Komunikacja będzie trudna. Będziemy więc musieli położyć większy nacisk na budowanie indywidualnych relacji z ludźmi. Nie tylko musimy uczyć się, jak mądrze mówić o naszej wierze, ale w rzeczywistości żyć nią w sposób widoczny dla innych. Pierwsi chrześcijanie żyli tak podczas prześladowań rzymskich; żyli inaczej niż ich sąsiedzi, a Kościół rósł. Podobnie jak oni, będziemy musieli pozwolić świecić w nas światłu Chrystusa.

Obecnie amerykańscy chrześcijanie nie lśnią szczególnym blaskiem. Nasze życie nie odróżnia się od reszty świata. Cóż, nie wydaje się, że w ogóle warto próbować się odróżniać. Skoro każdemu zabrania się wyrażania opinii o kimkolwiek innym, po co zawracać sobie głowę czymkolwiek moralnie trudnym? Reklama katechizuje nas, 24 godziny na dobę, że priorytetem jest wygoda i rozrywka, i namawia nas, byśmy widzieli nasze błędy jako wybaczalne małe słabości, na które powinniśmy sobie pozwolić. Przyjmując te poglądy, odstępujemy od tradycji życia chrześcijańskiego.

Mówiąc o pokucie, musimy mówić o grzechu, a ja chciałabym zaproponować nieco inne spojrzenie, wynikające z mojej tradycji prawosławnej. Nie postrzegamy grzechu jako łamania reguły. Jest bardziej organiczny i bardziej wspólnotowy. Grzech jest chorobą. Chociaż urodziliśmy się niewinni, mamy jednak słabość genetyczną i z czasem łapiemy infekcję. A kiedy dorastamy, dodajemy własne grzechy do nieszczęść świata.

Grzech jest więc infekcją, a nie wykroczeniem. To jak zanieczyszczenie powietrza: coś, do czego wszyscy się przyczyniamy i wszyscy przez to cierpimy. Dlatego opieranie się grzechowi jest ważne i pilne. Nasze grzechy zatruwają nas i tych, których kochamy, i przyczyniają się do dysfunkcji świata. Jednak można im się oprzeć. Dzięki praktyce, ćwiczeniu, możesz osiągnąć zwycięstwo nad grzechem, jednym za drugim. Jest to proces trwający całe życie, ale w miarę upływu czasu wyniki są coraz bardziej widoczne. Podobnie jak fizykoterapia, jest to wyzwanie, czasem bolesne - ale sprawia, że stajesz się silniejszy.

Nasze życie na ziemi ma cel; nie czekamy tylko na to, aby iść do nieba. Zostaliśmy stworzeni, aby wypełnić się obecnością Boga - tak jak Krzew Gorejący był pełen ognia, tak jak Chrystus na Górze Przemienienia był pełen światła.
Ponieważ jednak jesteśmy uszkodzeni i zaciemnieni przez grzech, nie świecimy tym światłem bardzo wyraźnie. Jesteśmy jak grudki węgla, pozbawione szczególnego piękna. Ale węgiel może zrobić jedną rzecz: może się palić. Bóg stworzył nas zdolnymi znieść Jego ognistą obecność. Pokuta jest procesem wydobywania zanieczyszczeń z węgla, pozbywania się wszystkiego, co się nie pali.

Tak więc to jest nasz punkt wyjścia. Pokuta nie jest nienawiścią do samego siebie; to wcale nie jest też emocja. Pokuta jest po prostu uczciwością - zmierzeniem się z prawdą o samym sobie i z koniecznością podjęcia wyzwania zmiany. Można powiedzieć: „Każdy chce zostać przemieniony, ale nikt nie chce się zmieniać”.
Przemiana brzmi cudownie i istnieją formy duchowości, które żywią się narcyzmem. Jednak to podejście wymaga uczciwości, pokory i ciężkiej pracy - i daje widoczne rezultaty. Greckie słowo określające pokutę to metanoia, złożenie przedrostka meta i słowa nous, co zwykle tłumaczy się jako „umysł”. Św. Paweł mówi: „My właśnie mamy umysł Chrystusowy” (1 Kor 2, 16). Ale nous został uszkodzony Upadkiem, jak wszystko inne. Nie działa zbyt dobrze, nie jest dokładny. Musi zostać uzdrowiony. „Meta-morfoza” to transformacja morphe, kształtu; „Meta-noia” to przemiana nous, umysłu. Jest to trwający całe życie proces uzdrawiania, a Bóg jest jak chirurg. On wie, co jest z nami nie tak, dużo lepiej niż my. On nas lepiej rozumie. Wie dokładnie, że co trzeba zrobić, aby przywrócić nam Swój obraz i podobieństwo. Bóg jest chirurgiem, a naszym zadaniem jest po prostu wejść na stół operacyjny.

Czynimy to, ufając. Wciąż ćwiczymy „procedury treningowe”, których naucza Pismo: indywidualną modlitwę i studium biblijne, modlitwę wspólnotową, post, troskę o ubogich. Jednym ze spostrzeżeń wschodniego chrześcijaństwa jest to, że grzech zaczyna się od myśli (Jk 1, 14-15). Grzech zaczyna się od myśli, a nawyki takie jak starożytna modlitwa Jezusowa uczą nas, jak rozpoznać niechcianą myśl - czy to przyjemną, rozpaczliwą, czy pełną lęku - i odwrócić ją. Nie walczysz z nią -  to mogłoby po prostu przynieść odwrotny skutek. Ale stojąc obok Pana przy wejściu do twojego umysłu, możesz rozpoznać myśl i ją odrzucić.

Tak więc metanoia czyli transformacja twojego nous - umysłu. Św. Paweł powiedział: „Przemieniajcie się przez odnowę umysłu waszego” (Rz 12, 2). Jest to złożony proces terapeutyczny, który wydarzy się w takiej kolejności, którą Bóg zna najlepiej - co może nie być kolejnością, której my byśmy oczekiwali. Grzechy tworzą wewnętrznie powiązaną strukturę w naszych słabych i niemądrych jaźniach, a struktura ta musi zostać rozmontowana we właściwej kolejności. Grzech, którego szczególnie chcemy się pozbyć, może być utrzymywany przez inny grzech, który musi zostać usunięty jako pierwszy, nawet jeśli my nie widzimy powiązania między nimi.

Proces jest jak ostrożne zdejmowanie warstw cebuli. Musisz poradzić sobie z warstwą, którą widzisz, nawet jeśli chciałbyś pójść już dalej. Jezus wie, co jesteśmy w stanie wytrzymać w konkretnym momencie. Powiedział: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz /jeszcze/ znieść nie możecie” (J 16, 12).
Św. Paweł powiedział, że powinniśmy być jak zawodnicy walczący o nagrodę (1 Kor 9, 24), a jeśli wiernie będziesz trzymać się rutyny ćwiczeń, będziesz zdumiony tym, co Bóg może z tobą zrobić – i to w taki naturalny sposób, w którym każdy krok jest dość oczywisty i nigdy nie wymaga więcej, niż możesz znieść. Bóg jest lekarzem, a my pacjentem, mamy jednak wybór, czy chcemy być pacjentem współpracującym. Musisz się pokazać i musisz wejść na stół operacyjny.

A co to ma wspólnego z czasami prześladowań?
 
Nazywa się to Graffiti Aleksamenosa - zostało narysowane na murze szkoły z internatem w Pałacu Cezarów na rzymskim Palatynie, około roku 200. Jest to najwcześniejszy obraz Ukrzyżowania, jaki kiedykolwiek znaleziono. Napis mówi: „Aleksamenos czci swojego boga”, a jak widać ukrzyżowany Chrystus ma głowę osła. Chrześcijanin był wyśmiewany przez kolegę z klasy. Ten najwcześniejszy obraz Ukrzyżowania ośmiesza Krzyż.





Bycie wiernym w pokucie na pewno cię zmieni. Zmiany jednak mogą nie uczynić cię bardziej popularnym. Co jest podziwiane w naszych czasach? Co jest na afiszach filmowych? Mściwość, sarkazm, czarny humor, seks i chciwość. Zamiast tego Chrystus uczyni cię bardziej pokornym, mniej sprytnym, prostszym. On uczyni cię bardziej podobnym do Siebie. A świat nie zawsze kocha Chrystusa.



To jest zniekształcona ikona w kościele w Göreme, w dzisiejszej Turcji. Została namalowana w XI wieku. Kiedy najeźdźcy opanowali Kapadocję i natrafili na sztukę chrześcijańską, wydrapali oczy postaci.

Jeżeli świat was nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi ”(J 15, 18-19).






Kolejny przykład z Colossi w Grecji, XV wiek.

Możemy czytać w historii i w codziennych wiadomościach, że prześladowania chrześcijan mogą osiągnąć krwawe skrajności. Nie wiemy, co każe nam znieść Bóg. Być może tylko kpinę, pogardę i straty finansowe, a nie fizyczne zagrożenie. „Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi”, mówi list do Hebrajczyków (12, 4).
Ale wszystko jest możliwe. Ukrzyżowali naszego Pana, a potem szydzili z tych, którzy czcili ukrzyżowanego Boga.


 
 


Göreme w Turcji, X wiek.

Nawet Jego obraz rozwścieczył ich; nawet na obrazie ukazującym wielkość miłości Chrystusa, wydrapali Mu oczy.

A jednak my musimy kochać ich tak bardzo, jak On. I niektórzy z nich też Go pokochają.









Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Chrystusa Synajskiego, pomyślałam: „Coś jest nie tak z oczami”. Potem zdałam sobie sprawę, że to, co zrobił tutaj artysta, to przedstawienie dwóch różnych wyrazów twarzy obok siebie.








Prawa strona to oko chirurga; to oko diagnostyczne, poszukujące. To spojrzenie nie daje komfortu. Ale jest w nim też trochę humoru - w zakrzywieniu brwi i małym uniesieniu kącika ust. Jest to przedstawienie, które mówi: „Och, przejrzałem cię...” Jest to oko, które patrzy wprost przez ciebie, wprost przez twoją ciemność i chce wypełnić ją światłem.








Druga strona to oko współczujące. Wszystkie cienie znikają, a twarz jest pełna spokojnego światła. To oko spokoju, oko słuchające; ma dla ciebie czas, którego potrzebujesz. To dobra wiadomość, ponieważ proces leczenia potrwa długo, prawdopodobnie całe twoje pozostałe na ziemi życie.








Wyobraź sobie tarczę zegara, jakby reprezentowała bieg historii. Na godzinie 12.00 umieśćmy czas, który był bardzo przyjazny chrześcijanom, powiedzmy w latach pięćdziesiątych XX wieku. Na dole tarczy, o 6.00, umieśćmy czas, kiedy chrześcijanie cierpieli za wiarę, jak za dni pierwszych męczenników.
Więc lata pięćdziesiąte są w południe, rzymskie prześladowania o 6:00, a gdzie jesteśmy teraz? To godzina 9:00, czy 3:00? Wznosimy się czy upadamy? Nie wiem.

Ale który czas był właściwie zły? Chrześcijanie strasznie cierpieli we wczesnych prześladowaniach, lecz także wspięli się na wyżyny. Ich życie promieniowało światłem Chrystusa, a nawet bezsilni i cierpiący przyciągnęli wielu do wiary. Nadal poruszają nas do głębi ich historie.
Z drugiej strony, lata pięćdziesiąte widziały wiele powierzchownego, mdłego chrześcijaństwa. Łatwo było być chrześcijaninem i nie znaczyło to zbyt wiele. Było to trudne dla tych, którzy czuli, że Chrystus rzuca im wezwanie do świętego i pokornego życia. Lata pięćdziesiąte nie były też tak doskonałym czasem na wychowanie dzieci; zobaczmy, co się stało, gdy te dzieci weszły w lata sześćdziesiąte.

Historia będzie się toczyć wokół tej tarczy. Ale Bóg zawsze jest w jej centrum. Zawsze jest w pełni obecny dla każdego chrześcijanina w każdym wieku. Bez względu na to, czy spotykamy się z aprobatą czy pogardą dla naszej kultury, Bóg umieścił nas w czasie, który Jego zdaniem jesteśmy w stanie znieść.

Pierwsi chrześcijanie nie byli w stanie zrobić publicznie nic, oprócz poniesienia śmierci. Ale czynili to z taką łaską, że przyciągnęli cały świat do Chrystusa. Jeśli będziemy ich naśladować, wszystko będzie dobrze.


Fredericka Mathewes-Green

za: fredericka.com