publicystyka: Nie mam człowieka

Nie mam człowieka

o. Konstanty Bondaruk , 17 maja 2019

W Piśmie Świętym wiele razy wspomina się o ludzkiej solidarności w biedzie, gdy modlitwa jednych przyczyniła się do uzdrowienia innych. Oto na przykład, w 5 rozdziale Ewangelii według Jana (J 5,1-15) czytamy o uzdrowieniu przez Chrystusa paralityka przy Owczej sadzawce. Raz w roku woda nabywała ozdrowieńczą moc i każdy, kto pierwszy zanurzył się w niej, otrzymywał uzdrowienie. Pewien człowiek niedomagał już przez 38 lat, jednak nie było komu pomóc mu w porę zanurzyć go w wodę: zawsze ktoś go wyprzedzał. Gdyby spróbować wczuć się w sytuację tego nieszczęśnika, to z pewnością było w nim wiele poczucia krzywdy, bezradności, narzekania na swój los i pewnie rozpaczy wraz ze stratą wszelkiej nadziei. W pierwszym okresie choroby przeważnie jest jeszcze odrobina optymizmu, nadzieja i czekanie na cud, ale później, po przeszło 30 latach, może przyjść zwątpienie, poczucie opuszczenia przez Boga i ludzi. W tej przykrej sytuacji Jezus Chrystus przejmuje inicjatywę. Pośrodku tłumu "chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych" (J 5, 3), zbliża się do tego, który wydaje Mu się najbardziej potrzebujący: bo inni potrafią jakoś sobie radzić, a ten jeden jest aż tak zrezygnowany, że przestał już się o siebie troszczyć

"Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną"- z głębokim smutkiem oznajmił paralityk. Jezus zaczyna od rozbudzenia w nim płomyka nadziei: Czy chcesz stać się zdrowym? Jakże miałby nie chcieć? Jest tym kto sam nie może zatroszczyć się o siebie, jest skazany na swą chorobę, na niemożność uczynienia tej właściwie prostej rzeczy, która mogłaby go wybawić od dojmującego cierpienia. Chodzi o sytuację rzeczywiście paradoksalną: materialnie zbawienie w postaci ozdrowieńczej wody jest blisko, ale człowiek ten jest tak bardzo chory, że nie może zrobić tego jednego kroku; jest to więc sytuacja całkowitego pozbawienia inicjatywy. Co czyni Jezus? Zbliża się do niego z miłością, daje mu poznać jego bezsilność, każe mu ją wyznać, a następnie, władczo, z wielką mocą uzdrawia go, mówiąc: Wstań, weź swoje łoże i chodź». Natychmiast wyzdrowiał ten człowiek, wziął swoje łoże i chodził (J 5, 8). Tak oto paralityk otrzymuje więcej niźli oczekiwał; nie tylko sam się podnosi, ale i bierze swoje posłanie. Teraz może żyć, pracować, działać w całej pełni. Jezus uzdrawia go mocą swojej przyjaźni: wskazuje na nią Jego zbliżenie się, serdeczne, dyskretne. Jest to wybór najbardziej potrzebującego człowieka i stopniowe wyprowadzanie go z cierpienia, w taki sposób, by zrozumiał on, czego pragnie; wreszcie ofiaruje mu Jezus ten wielkoduszny dar. Jednakże czyni to wszystko zmierzając do pełnego uzdrowienia, czyli również serca paralityka. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło (J 5,14). Jest jasne, że Pan nasz chciał dopełnić dzieła całkowitego uzdrowienia tego człowieka, czyli wyzwolenia z niewiary w zbawienie. Chory odchodzi zewnętrznie uzdrowiony, ale nie całkowicie odnowiony. Nie wie, kto go uzdrowił; a bez wiedzy o tym, bez poznania Jezusa, nie ma prawdziwego zbawienia, nie ma życia wiecznego. Brak zbawienia jest brakiem poznania Jezusa Chrystusa. Wszelkie ziemskie dary są jedynie znakami obiecanego zbawienia. Gdyby paralityk zrozumiał, kim jest Jezus, byłby nie tylko zdrowy, ale zyskałby zbawienie: poznać Jezusa to otrzymać życie wieczne. Ów człowiek nie pojął jednak znaku; wręcz przeciwnie, w pewnym sensie staje się on nawet pierwszym zdrajcą Jezusa, bo jeśli Żydzi zaczynają prześladować Jezusa, bo sam uzdrowiony powiedział Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa , że to uczynił w szabat (J 5, 15-16). Od wielkiego dobrodziejstwa zaczyna się otwarta wrogość Żydów, która doprowadzi Chrystusa na Golgotę. Pierwsza wzmianka o zamiarze zabicia Jezusa znajduje się właśnie tutaj, przy opisie uzdrowienia przy sadzawce Betezda.

Z drugiej strony można zrozumieć także innych chorych, którzy też pragnęli uzdrowienia i pierwsi wchodzili do wody. Uprzedzali oni paralityka tak jak obecnie nas również w czymś zawsze ktoś wyprzedza. Na okrzyk „pożar”, ludzie zgromadzeni w wielkich audytoriach w panice rzucają się do wyjścia, myśląc wyłącznie o sobie i przy okazji zadeptując innych na śmierć. Jednakże zwróćmy uwagę na to, ile słusznej i gorzkiej prawdy było w tych słowach paralityka: nie mam człowieka. To dziwne i bardzo smutne, że w ciągu aż 38 lat nie znalazł się nikt, kto wyciągnąłby do tego nieszczęśnika pomocną dłoń i dopomógłby mu przejść tych parę decydujących kroków.


Znaczenie posiadania przyjaciół

Któż z nas nie odczuł w swym życiu pilnej potrzeby przynajmniej drobnej przysługi, słowa pociechy, porady ze strony innej osoby? Kto nie przekonał się,  na ile kosztownym podarunkiem może być dla niego inny człowiek? W życiu bywają chwile, gdy okazujemy się bezradni jak małe dzieci. W takich przypadkach zawsze prawdziwe okazuje się być rosyjskie przysłowie: „Nie imiej sto rublej, no sto druziej”. O wiele korzystniej jest mieć wielu życzliwych sobie ludzi niż wiele pieniędzy. Wszystkie zasoby kiedyś się kończą. Na przyjaciołach można bardziej polegać niż na własnych środkach, za które zresztą nie można kupić nawet prawdziwej przyjaźni, co najwyżej zgraję pochlebców.

W istocie nie ma u nas zupełnie obcych ludzi; należymy do siebie nawzajem i mamy prawo jeden do drugiego. „Tak jak fala nie może istnieć sama dla siebie, lecz współuczestniczy w falowaniu oceanu, tak również my nie możemy strawić życia wyłącznie dla siebie, lecz zawsze przeżywając je wespół z innymi” - pisał Albert Schweitzer. Ten laureat Nagrody Nobla, teolog i lekarz, starał się praktycznie realizować zasadę poszanowania życia, zawartą w twierdzeniu: „Jestem życiem, które pragnie żyć, pośród życia, które pragnie żyć”. Konsekwencją tego programu etycznego jest obowiązek ratowania życia i łagodzenia cierpienia. Głosił, że cześć dla życia wymaga od człowieka szacunku nie tylko wobec ludzi, ale także wobec zwierząt, a nawet roślin, zakazując ich bezmyślnego niszczenia. Oczywiście łatwiej zgodzić się z tym, gdy sami czegoś potrzebujemy, bo dobrze pamiętamy, co się nam należy, natomiast zapominamy o swoich obowiązkach. Sporadyczny, pojedynczy dobry uczynek niczego nie dowodzi. W ten sposób można tylko uspokoić swe wyrzuty sumienia, zachwycić się swą dobrocią. Właśnie takim był faryzeusz, który mówił: Dziękuję Ci, Boże, że jestem porządnym człowiekiem, nie takim jak inni ludzie. Prawdziwa przysługa jest czegoś warta tylko wtedy, gdy jest w nas szczere pragnienie przyjścia komuś z pomocą i świadomość wielkiego długu wobec Boga i bliźnich. Wszystkie nasze zdolności i możliwości należy postrzegać jako niespłacony dług.

Nie jesteśmy ani najszczęśliwsi, ani najbardziej nieszczęśliwi
Nam może się wydawać, że los nas skrzywdził, że „Bóg obdziela nierówno”, ale to jest błędne przeświadczenie. „Jest mnóstwo ludzi, którzy mają mniej niż ty, lecz mimo to są oni zadowoleni ze swego losu i szczęśliwsi od tysięcy innych, którzy mają więcej aniżeli ty. Nie pragnijmy nadmiaru: zadowalajmy się małym, wówczas zawsze będziemy bogaci” - pisał św. Jan Złotousty. Kiedy uważamy się za biednych, warto pamiętać o tych, którzy w ogóle nie mają co włożyć do garnka; jeśli dopadnie nas choroba winniśmy pamiętać, że niektórzy, jak ten ewangeliczny paralityk, całymi latami są przykuci do łóżka lub wózka inwalidzkiego. Subiektywnie możemy czuć się nieszczęśliwi, ale obiektywnie zawsze będą ludzie szczęśliwsi i jeszcze bardziej od nas nieszczęśliwi. Doskonale wiedząc o ludzkim egoizmie i deficycie miłości, Apostoł Paweł pisał i apelował: Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich! (Flp 2,4). Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe (Ga 6,2). Miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie! (Ga 5,13).

Miłość, zgodnie z Ewangelią, nie powinna ograniczać się do uroczystych deklaracji i wzniosłych porywów duszy. Miłość nie szuka swego. Ten, kto szuka swego, jest człowiekiem samolubnym, wyobcowanym, skoncentrowanym na sobie. Nawet zawiązując nowe znajomości, nie czyni tego z czystej przyjaźni, lecz biegnąc myślą naprzód, w czym dana osoba może okazać się mu przydatna. Cudza potrzeba, niebezpieczeństwo lub śmierć jego nie dotyczy, więc i nie obchodzi. Gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał (1 Kor 13,3) - pisał Apostoł w swym wspaniałym Hymnie miłości. Miłość szuka swego uzewnętrznienia w praktycznym życiu i posłudze względem konkretnej osoby. Ci konkretni nieszczęśliwcy nie leżą wyłącznie przy Owczej sadzawce. Oni są dosłownie obok nas. Dostrzeżmy ich. A z drugiej strony wszak nieprzypadkowo Święci Ojcowie Cerkwi uważali się za zapomnianych przez Boga, kiedy długo nie nawiedzały ich nieszczęścia. Apostoł Paweł pisał, że chlubimy się nie tylko tym, że przez wiarę otrzymaliśmy usprawiedliwienie i nadzieję na przyszłe życie, ale chlubimy się także z ucisków, wiedząc, że ucisk wyrabia wytrwałość, a wytrwałość - wypróbowaną cnotę, wypróbowana cnota zaś - nadzieję. A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany (Rz 5,3-5).

Choroby, niedołężność i przykrości to nasi najlepsi nauczyciele i smutna prawidłowość ludzkiego losu. Uczą one nas cierpliwości, doświadczenia i wprawy. Doświadczenie zaś to niezwykle ważna rzecz w życiu, ponieważ uskrzydla ono człowieka pewnością sukcesu. Apostoł Jakub radził: bądźcie cierpliwi i umacniajcie serca wasze (Jk 5,8). Zawierzmy swoje życie woli Bożej. Uwierzmy, że Bóg najlepiej wie, kiedy i w jakich okolicznościach wejrzeć na kogo.

My zaś winniśmy się kierować zaleceniem Apostoła Pawła z 1 Listu do Tesaloniczan. Prosimy was, bracia, upominajcie niekarnych, pocieszajcie małodusznych, przygarniajcie słabych, a dla wszystkich bądźcie cierpliwi! Uważajcie, aby nikt nie odpłacał złem za złe, zawsze usiłujcie czynić dobrze sobie nawzajem i wobec wszystkich! Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was. Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie! Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie! Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła. Sam Bóg pokoju niech was całkowicie uświęca, aby nienaruszony duch wasz, dusza i ciało bez zarzutu zachowały się na przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa (1 Tes 5,14-23).