publicystyka: Ironia codzienności - odnajdując zbawienie w świecie

Ironia codzienności - odnajdując zbawienie w świecie

tłum. Gabriel Szymczak, 20 marca 2019

Jedną z największych przeszkód, z którymi boryka się wielu z nas żyjących w świecie (przez "w świecie" mam na myśli "nie w monasterze") jest to, że prawie wszystkie prawosławne porady duchowe spisane w książkach są pisane przez mnichów dla mnichów. Dlatego wymagana jest pewna doza rozeznania, pewna regulacja, rodzaj ponownego dostrojenia materiału do innego klucza. Ci, którzy odnoszą sukcesy w tym przedsięwzięciu (zwykle z pomocą duchowego ojca lub matki, przynajmniej na samym początku) rozwijają umiejętność rozeznawania, w jaki sposób literatura monastyczna, którą czytają, może znaleźć zastosowanie w ich życiu w świecie. Ci, którzy nie odnoszą sukcesów, popadają w różne kombinacje złudzenia i przygnębienia. I oczywiście pewne jest to, że ci, którzy osiągają sukces w stosowaniu duchowości prawosławnej w świecie, uprzednio przechodzą przez wiele niepowodzeń.

Matka Arsenia rozpoznała tę potrzebę rozeznawania i właściwego stosowania duchowości prawosławnej w różnych kontekstach życia, w których ludzie się znajdują. W liście napisanym między 1885 a 1889 rokiem do osoby świeckiej, matka Arsenia udzieliła porad dotyczących lektury księgi duchowej. Książka była pierwszym tomem św. Ignacego Brianczaninowa, zatytułowanym „Doświadczenie ascezy” - to ta sama książka, którą nazywa się po angielsku „The Arena”. Oto kilka zdań z tego, co napisała matka Arsenia:
Książka, którą czytasz ... została napisana przez mnicha ascetę. W niej, podobnie jak we wszystkich dziełach biskupa Ignacego, udzielone są porady dla ascetów, tych, którzy wyrzekli się świata. Chociaż wszyscy chrześcijanie powinni podążać ścieżką Chrystusowych przykazań, odrzucając swe grzeszne namiętności, istnieje różnica w ich duchowych wysiłkach, w ich stylu życia, jeśli można wyrazić to w ten sposób. Pustelnik, nowicjusz lub świecki - każdy może osiągnąć wyrzeczenie się własnej woli. Ale droga do tego celu będzie odmienna dla każdego z nich. Pustelnik rozpoznaje wolę Bożą i poddaje się jej w świetle słowa Bożego; nowicjusz osiąga to samo poprzez poddanie się woli swego duchowego ojca, podczas gdy laik dokonuje tego w warunkach życia świeckiego. Czystość serca jest możliwa dla wszystkich trzech, ale pierwszy osiąga to poprzez ciągłą modlitwę, drugi poprzez posłuszeństwo i spowiedź swoich myśli, a trzeci poprzez uczciwe wypełnianie obowiązków zawodowych i rodzinnych. Wszyscy osiągają ten sam cel, ale za pomocą różnych środków.

Co więc mówi matka? Mówi, że cel życia duchowego jest taki sam, niezależnie od miejsca, w którym ludzie znajdują się w życiu, czyli niezależnie od ich stylu życia. Celem jest wyrzeczenie się naszej własnej woli, odrzucenie naszych namiętności, abyśmy mogli zostać oczyszczeni w naszych sercach, abyśmy stali się bardziej podobnymi do Chrystusa i zostali przebóstwieni przez łaskę. Ale w jaki sposób się to dzieje? Dzieje się tak, gdy podążamy ścieżkami, które są nam wyznaczone i które będą się różnić w zależności od tego, gdzie jesteśmy w życiu. Mnisi i świeccy mają różne ścieżki, ale nawet w monasterze drogi będą się różnić w zależności od tego, czy jest się początkującym (nowicjuszem), czy bardzo zaawansowanym (pustelnikiem). Zwykle pustelnik spędził dziesięciolecia w formacji monastycznej pod kierunkiem duchowego ojca lub matki, zanim rozpoczął życie pustelnika, zdolnego rozróżnić i poddać się woli Bożej wyłącznie na podstawie słowa Bożego. Z drugiej strony, ścieżka nowicjusza to głównie poddawanie własnej woli duchowemu ojcu lub matce. I oczywiście matka Arsenia podaje jedynie dwa przykłady z życia monastycznego. Każdy mnich, starający się przezwyciężyć namiętności i poddać swoją wolę Bogu, będzie miał swoją własną ścieżkę w zależności od konkretnych okoliczności swego powołania, kontekstu i stanu duchowej dojrzałości.

A jeśli ta mnogość ścieżek dotyczy mnichów, o ileż bardziej musimy zdać sobie sprawę, że istnieje wiele, wiele ścieżek do świętości dla ludzi świeckich, w zależności od wielu czynników, które działają w ich życiu w danym okresie.
Osoby samotne w świecie mogą żyć w niemal monastycznym stylu życia, mimo że są w świecie. Mogą modlić się wiele godzin każdego dnia i pościć tak ciężko, jak im się podoba - tak długo, jak mają wystarczająco dużo siły, aby realizować swoją pracę i spełniać obowiązki rodzinne.
Rodzice małych dzieci mają odmienny sposób ascezy. Wydaje mi się, że to matka Wiktoria (z klasztoru św. Barbary w Santa Paula w Kalifornii) powiedziała, że "mniszki mają dzwony, które je budzą na modlitwę, a matki mają płacz swoich dzieci". To samo ukrzyżowanie własnej woli to, które osiągają mniszki wstające na modlitwę na dźwięk dzwonu, dokonuje się w rodzicach małych dzieci, którzy wstają, by je nakarmić lub pocieszyć, gdy płaczą.

Matka Arsenia wskazuje ponadto, że monastycyzm jest jedynie zewnętrzną formą, kontekstem, w którym dąży się do przestrzegania ewangelicznego przykazania, aby przede wszystkim kochać Boga i kochać bliźniego jak siebie samego. Ale to dążenie do miłowania Boga ponad wszystko i bliźniego jak siebie samego, jest dla każdego chrześcijanina, nie tylko dla mnichów. To prawda, że monastycyzm jest wyższą ścieżką. Jako mnich żyjesz w środowisku, które sprzyja ciszy, modlitwie i ascezie. Mnich zwykle ma o wiele więcej czasu na studiowanie, ciszę, modlitwę i refleksję niż osoba żyjąca w świecie, zwłaszcza osoba w małżeństwie. W związku z tym mnich powinien realizować ścieżkę wyższą niż człowiek w świecie. Jednak osoba świecka również ma swoją ascezę.

Podczas gdy nowicjusz w klasztorze ma jednego duchowego ojca lub matkę, którym musi być posłuszny, ludzie w świecie często mają kilka punktów posłuszeństwa, którym należy nieustannie towarzyszyć, rozpoznawać i poddawać się. Na przykład rodzice mogą być zmuszeni do żonglowania różnymi obowiązkami wobec swoich dzieci, swego małżonka, rodziców, pracodawcy, rządu, szkół, przyjaciół i Cerkwi (i – nie wolno zapominać - swojego zdrowia fizycznego i psychicznego; podczas pobytu w klasztorze duchowy ojciec lub matka zwraca uwagę na zdrowie nowicjuszy, mówiąc im, kiedy potrzebują przerwy bo wszystkiego było za dużo - w świecie ludzie zwykle muszą sami monitorować swoje fizyczne i psychiczne zdrowie, ażeby nie zachorować lub nie wyczerpać swoich sił, a tym samym nie być w stanie opiekować się tymi, za których są odpowiedzialni). Ale to żonglowanie, dążenie do kochania Boga ponad wszystko i bliźniego jak siebie samego w kontekście świata, jest właśnie ścieżką zbawienia dla osoby żyjącej w świecie. Jest to ścieżka, która powoduje wielką pokorę z powodu nieustannych niepowodzeń, których człowiek doświadcza.
A matka Arsenia również się do tego odnosi.

Musimy nieustannie odnawiać naszą determinację, by żyć według przykazań Chrystusa, musimy modlić się o Jego pomoc, musimy się upokorzyć, gdy zbłądzimy, musimy zaakceptować fakt, że jesteśmy słabi i nie ulegać irytacji z powodu samych siebie. Nie jesteśmy w stanie zwyciężyć, więc po co żądać od siebie tego, co tylko Pan może dać? Po co żałować, że nie jesteśmy w stanie wznieść się ponad siebie? Takie żądania duchowej doskonałości ujawniają naszą dumę. Poczekajmy na wszystko od Jedynego Pana i wykorzystajmy nasze niepowodzenia i grzeszność, aby żarliwie się upokorzyć.

Kiedy winimy siebie z powodu wielu porażek, odkrywamy, że wciąż jesteśmy pełni dumy. Ta duma jest z jednej strony źródłem wielkiego przygnębienia, z drugiej zaś – poddania się namiętnościom. Z powodu naszej dumy jesteśmy zdenerwowani, że nie możemy być tak dobrzy, jak myślimy, że powinniśmy być: nie możemy modlić się tak bardzo, jak myślimy, że powinniśmy, nie możemy kontrolować naszego gniewu, tak jak myślimy, że powinniśmy, nie możemy kontrolować naszych pożądliwych myśli, tak jak myślimy, że powinniśmy, nie możemy wykonać tak dużo pracy, jak myślimy, że powinniśmy, nie jesteśmy tak cierpliwi, jak myślimy, że powinniśmy być, a lista może się wydłużać dalej... A ponieważ ciągle zawodzimy we wszystkich tych obszarach, nasza duma jest zraniona - zraniona, ale nie zabita. Zraniona duma jest często matką przygnębienia i namiętnych wybuchów. Jesteśmy przygnębieni, ponieważ nie jesteśmy tak biegli w miłości do Boga i bliźniego, jak poprzez naszą dumę w to wierzyliśmy. Stąd już tylko krok do obwiniania Boga za nadmierne utrudnianie życia, do całkowitego poddania się naszym namiętnym wybuchom (i przynajmniej w jakimś niewielkim stopniu myślimy, że unikniemy zbytniej publicznej krytyki).

Więc co mamy robić? Powinniśmy się ukorzyć, przyznając, że jesteśmy beznadziejni w miłości do Boga i bliźnich. Powinniśmy się ukorzyć, błagając Boga o pomoc, ponieważ pomimo wszystko staramy się z całej siły, aby przede wszystkim kochać Go i naszego bliźniego jak siebie samego. Powinniśmy się ukorzyć, wyznaczając sobie bardzo skromne cele, słuchając rad innych, dając sobie odpoczynek, którego potrzebujemy i zawsze wracając, jak syn marnotrawny, do naszego kochającego Ojca, gdy zawodzimy. Powinniśmy się ukorzyć wiedząc, że Boża miłość do nas się nie zmienia. Bóg nie kocha nas bardziej, gdy odniesiemy sukces lub mniej, kiedy zawiedliśmy. Boża miłość do nas nigdy, nigdy, nigdy się nie zmienia. A to upokorzenie samych siebie skutkować będzie naszym rzeczywistym wzrostem w Chrystusie. To jedna z codziennych ironii prawosławnego życia i wiary chrześcijańskiej. Kiedy jestem słaby, jestem silny. Kiedy jestem niczym, Bóg jest wszystkim. Ludzie będący w życiu monastycznym mają duchowych ojców i matki, którzy pomagają im w uzyskaniu pokory. Nas w świecie upokarza po prostu samo życie w świecie.

Niepowodzenie jest drogą naprzód. Nie porażka tych, którzy nie przejmują się lub nie próbują, ale niepowodzenie tych, którzy gorliwie pragną kochać Boga i bliźniego, tych, którzy walczą, aby przezwyciężyć namiętności, a raz po raz upadają. Jak na ironię, tego rodzaju porażki faktycznie nas ratują. Prowadzą nas do Boga w modlitwie i objawiają wielką miłość Boga do nas: miłość Ojca do syna marnotrawnego, miłość Boga nawet do mnie. Co więcej, niepowodzenia tego rodzaju uczą nas kochać bliźniego, ponieważ gdy jesteśmy już przytłoczeni miłością Boga do nas, nawet w naszej słabości i nędzy, wtedy łatwiej jest kochać innych w ich słabości i nędzy. Jak mówi matka Arsenia: "Gdy dojdziesz do poznania własnych słabości, zrozumiesz słabości swojego bliźniego. Jeśli nie potrafisz pokonać własnych namiętności ... pomimo tego, że pragniesz je pokonać i starasz się to zrobić, jak możesz wymagać od swojego bliźniego tego, co leży poza jego siłą?"

O. Michael Gillis

za: blogs.ancientfaith.com/prayingintherain
Fotografia: Asiral