publicystyka: Twarzą w twarz z rzeczywistością

Twarzą w twarz z rzeczywistością

tłum. Gabriel Szymczak, 25 lutego 2019

Wyobraź sobie, że nigdy nie widziałeś lustra, a tym bardziej nie zrobiłeś sobie zdjęcia ani nie pokazałeś swojego wizerunku w mediach społecznościowych. Wyobraź sobie także, że nigdy nie korzystałeś ze spokojnej tafli wody, aby podziwiać wygląd swojej twarzy. Skąd miałbyś więc wiedzieć, jak wyglądasz? W naszej nowoczesnej kulturze zagubieniu uległ fakt, że twarz nie jest stworzona dla jej właściciela. Przez wieki ludzie dowiadywali się, jak wyglądają dopiero wtedy, gdy ktoś im o tym powiedział. To było po prostu oczywiste.

Nic nie jest bardziej „osobiste” niż twarz. W języku greckim słowo „osoba” („prosopon”) oznacza „twarz”. To, co rozumiemy przez słowo „osoba”, jest metaforycznym przedłużeniem twarzy. Na twarzy mamy wypisane to, „kim jesteśmy”. Jednak ta rzeczywistość uległa zniekształceniu przez współczesną fascynację naszą własną twarzą. A w twarzy najważniejsze jest nie to, jak ja wyglądam, ale jak my patrzymy na siebie, jak widzimy się twarzą w twarz.

Kiedy teolodzy analizują szczegóły pojęcia "osobowości", szybko mówią nam, że jest ona "relacyjna". Moja twarz objawia się jako moja twarz, jedynie wtedy, gdy widzi ją inna twarz. Lub, bardziej poprawnie, gdy patrząc na inną twarz jest przez nią widziana. Znamy samych siebie tylko wtedy, gdy widzimy siebie w twarzach innych.

W kulturze, która coraz częściej istnieje jako lustro (selfie i tym podobne), osiągnięcie prawdziwej samowiedzy jest trudniejsze. W pewnym sensie patrzenie do wewnątrz lustra to niewłaściwy kierunek, choć nasze psychologizujące społeczeństwo kieruje naszą uwagę właśnie ku samym sobie. „Ja zajmuję się pewną sprawą” - zwykliśmy mówić. Jednak jeśli wiara jest prawdą, a miłość jest tym, co naprawdę nas leczy, wówczas odpowiedź nie znajduje się w mojej własnej twarzy (oglądanej w lustrze), ale w spotkaniu z innymi.

Od czasu do czasu zdarza mi się pisać na temat wstydu. To emocja, która może być całkowicie wyniszczająca. Jak na ironię, jest to coś, czego nie można wyleczyć samemu. Pewien psycholog definiuje wstyd jako „to, w jaki sposób jaźń widzi siebie – czyli jak człowiek widzi samego siebie”. Wstyd obawia się bycia widocznym. Ale tylko w ujawnianiu wstydu w kontekście miłości i bezpieczeństwa (choć ranionego przez wstyd), można go zidentyfikować i uzdrowić. Oczywiście jest to bardzo głęboka rana w naszej „osobie”, ponieważ wstyd tworzy mur między nami a innymi. I, co nie dziwi, podstawowym wyrazem wstydu jest odwracanie wzroku lub patrzenie w dół. Wstyd nie chce patrzeć twarzą w twarz.

Ale moje myśli w tym artykule dotyczą osobowości - tego, co to znaczy istnieć "osobiście". Pomyślmy o tym w kontekście „kim jestem – jak ja widzę - i jak ja jestem widziany”. Spójrzmy na to jak na całość, niepodzielną i następującą jednocześnie. Chrystus powiedział nam: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8). Boga można zobaczyć tylko twarzą w twarz, ponieważ On jest Osobą. Luterański teolog, Robert Jenson, powiedział kiedyś: „Ojciec zna Siebie tylko tak, jak widzi Siebie w Synu”. To prawda. Pokazują to już same Imiona, którymi Bóg się objawił. Termin „Ojciec” nie ma znaczenia w izolacji. „Ojciec kogo?” - musimy zapytać. „Syn” - podobnie. Gdybyśmy rozumieli słowo oznaczające „Ducha”, wiedzielibyśmy, że jest to "oddech". „Czyj oddech?” W każdym przypadku w Trójcy istnieje tylko bycie w Trójcy i w odniesieniu do Pozostałych Dwóch Osób.

Dla wygody stworzyliśmy fałszywą świadomość, w której osoby w relacji są rozdzielone i omawiane tak, jakby były odosobnione i bez odniesienia do siebie. W ten sposób wyobrażamy sobie nasze ludzkie istnienie, choć nigdy nie jest to prawdą. Nie takie jest nasze istnienie. Wszystko w stworzonym porządku ma tę samą charakterystykę. Nic nie istnieje poza wszystkim, co istnieje. Ale jest to trudny sposób myślenia (choć o wiele łatwiej o tym mówić). I tak uciekamy się (dla wygody) do skróconej wersji egzystencji, szybko zapominając, że jest to jedynie skrót, i mylimy go z tym, co rzeczywiste i prawdziwe.

To prowadzi do nonsensu mowy ateistycznej. Jeśli powiem: „Jestem” (co muszę powiedzieć, zanim dalej będę coś mówić o sobie), już wezwałem Boga, który jest naszym istnieniem. Nic nie ma istnienia samo w sobie, z wyjątkiem Boga. On jest „autorem naszego istnienia”. On jest „Tym-w-Którym-My-Istniejemy”. Jest on zatem częścią każdej rozmowy, niezależnie od tego, czy jest uznawany, czy nie. Mówimy Bogiem. On jest Logosem, Tym-Który-Jest-Porządkiem-Wszystkiego. Podczas mówienia nie wydajemy przypadkowych dźwięków, ale przywołujemy porządek i gramatykę, znaczenie i sens, z których żadne nie istnieje poza Logosem.

Najbardziej odkrywczą rzeczą w ludzkiej historii jest pojawienie się Jezusa Chrystusa pośród nas. W tym Wchodzącym pomiędzy nas widzimy twarz Boga. Ta twarz może nam powiedzieć, kim naprawdę jesteśmy. Mogę poznać samego siebie jedynie wtedy, gdy widzę siebie w Nim. On jest twarzą Boga i twarzą człowieka. Ja nie istnieję poza Jego obliczem, tak jak Chrystus, jako człowiek, nie istnieje poza nami. Przestajemy istnieć lub zaczynamy wykonywać ruch w tym kierunku wtedy, gdy odwracamy od Niego nasze twarze lub jeszcze gorzej, fascynujemy się fałszywymi zwierciadłami, które stworzyliśmy. W tym ruchu i w jego zniekształconym lustrze, pełnia i obfitość wszystkich rzeczy są pochłonięte szaleństwem solipsyzmu (poglądu filozoficznego, głoszącego, że istnieje tylko jednostkowy podmiot poznający, a cała rzeczywistość jest jedynie zbiorem jego subiektywnych wrażeń; wszystkie obiekty, ludzie, itd. są tylko częściami umysłu jednostki).

Nic nie ma sensu samo w sobie, przez siebie i dla siebie. W ten sposób niczego tak naprawdę nie można zobaczyć.

My jednak mamy większą nadzieję.
Nic godnego klątwy już /odtąd/ nie będzie. I będzie w nim tron Boga i Baranka, a słudzy Jego będą Mu cześć oddawali. I będą oglądać Jego oblicze, a imię Jego - na ich czołach.
(Ap 22, 3-4)

O. Stephen Freeman

za: pravmir.com

Fot. Antoni Topołow