publicystyka: Smutek z wyboru

Smutek z wyboru

o. Konstanty Bondaruk, 16 grudnia 2018

W ewangelicznym czytaniu bieżącej niedzieli (Łk 18,18-27) słyszymy opowieść o rozmowie Chrystusa z bogatym młodzieńcem. Zwrócił się on do Chrystusa z pytaniem: „Nauczycielu! Co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?”. Jezus poradził mu przestrzegać przykazań. Nie wyliczał przy tym wszystkich dobrych uczynków, nie mówił o czymś niezwykłym, tylko zwrócił uwagę na 5 przykazań, które odnoszą się wyłącznie do relacji człowieka z innymi ludźmi. Kiedy ktoś zechce ich w pełni przestrzegać, tego będzie już niemało. Gdy młodzieniec stwierdził, że wszystkich tamtych przykazań przestrzega on już od najmłodszych lat, i dopytywał się – czego jeszcze mu brakuje, Chrystus odrzekł: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”. Na te słowa młodzieniec zmarkotniał i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.

Gorsi niż bogaty młodzieniec

Z odpowiedzi bogatego młodzieńca wynika, że był on pobożnym człowiekiem, skoro myślał o życiu wiecznym i zadał akurat takie pytanie. Chrystus też nie powiedział mu, że młody bogacz kłamie, że nie przestrzega nawet podstawowych przykazań, ale wręcz odniósł się do niego z sympatią. Przy tym wskazał mu jednak jego inny, nieuświadomiony, słaby punkt: przywiązanie do wygodnego, dostatniego życia. Jezus zaproponował młodzieńcowi rezygnację z tego smakowania życia i właśnie to wymaganie okazało się dla młodzieńca zbyt wygórowanym. Odszedł więc zasmucony i przygnębiony. Młody bogacz okazał się w gruncie rzeczy egoistą i chłodnym pragmatykiem, który woli to, co namacalne, od niewidzialnych skarbów nieba. Otrzymał on unikalną szansę zmienić swoje życie, lecz nie skorzystał z niej. Pozostał w granicach przeciętności, swej podstawowej przyzwoitości; zadowolony z tego, że przynajmniej nie kradnie, nie cudzołoży, że szanuje rodziców. Słowem wykonuje to, czego wymaga życie wedle Prawa. Natomiast na więcej okazał się on niezdolny.

Powołanie i samopoświęcenie

Ewangeliczny bogacz nie zauważył i nie uświadomił sobie pewnej ważnej rzeczy: powołania. Bóg chciał, aby ten dobrze wychowany i dobrze ułożony człowiek stał się Jego świadkiem i apostołem. Chrystusowe wezwanie: „Przyjdź i idź za Mną” trzeba rozumieć szerzej niż tylko rozdanie swego majątku biednym. Tu chodzi o samopoświęcenie. Tym, co powinienem rozdać innym, jestem ja sam. Drogi ludzkiego powołania są różne, ale wszystkie one mogą prowadzić do zbawienia. Można także odrzucić zaproszenie do życia ściśle według Bożego planu i realizować swoje plany. Kiedy są one w miarę zgodne z przykazaniami Bożymi, to również doprowadzą do zbawienia. Jednak możliwy jest i ten smutek, który przeżył ewangeliczny młodzieniec. Bóg najlepiej wie, jak najmądrzej przeżyć nasze życie, jak wykorzystać dane nam przez Boga talenty, udoskonalając się i wielbiąc Go, podporządkowując się Jego woli według zasady: „Bądź wola Twoja!”.

Nie być przeciętnym


Ambitny chrześcijanin, nawet przestrzegając wszystkich przykazań, nie zadowala się tym. Zawsze przeżywa i trapi się tym, że czegoś mu brakuje, że mógłby być lepszy. Wychodząc naprzeciw tym szlachetnym pobudkom niektórych ludzi, Chrystus daje nam zrozumieć, że tylko przeciętny chrześcijanin ogranicza się moralnością 10 przykazań. Jezus nawołuje do większego wysiłku, do maksymalnej doskonałości, i mówi bogatemu młodzieńcowi: „sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj biednym”. Wierzącego człowieka taki wymóg nie powinien dziwić. Jeden z wielkich współczesnych teologów (G. Meuller) powiedział tak: „Nie wypada słudze starać się być bogatym, wielkim i poważanym w świecie, kiedy jego Pan był biedny, skromny i wzgardzony”.

Ktoś może powiedzieć: mnie ta przypowieść ani trochę nie dotyczy, bo w czymże ja jestem bogaty? W rzeczy samej, w jak wiele rzeczy my jesteśmy bogaci. Ilu rzeczy kurczowo się trzymamy, ile rzeczy traktujemy jako swoją własność? Weźmy dla przykładu samo nasze życie, zdrowie, intelekt albo wysoką pozycję w społeczeństwie. Tak więc i nam Chrystus mówi jak ewangelicznemu bogaczowi: pozbądź się swoich samolubnych ambicji i oczekiwań, zrezygnuj z nadmiernych żądań, wyzbądź się daremnych żalów, małodusznych pretensji, niepotrzebnych i niebezpiecznych skłonności. Św. Bazyli Wielki pisał: „Odsuwając od siebie smutek z powodu tego, czego nie mamy, nauczmy się dziękować za to, co jest nam dane”.

Rozejrzyjmy się choćby po własnym mieszkaniu. Często jesteśmy wręcz zawaleni drobnymi, marnymi rzeczami, którymi upchane są nasze domy, szafy i biurka. Jak chomik gromadzimy je ot tak, na wszelki wypadek, że może kiedyś się przydadzą, ale bardzo często nie przydają się ani nam, ani nikomu innemu. I w taki oto sposób rośnie ten wielbłądzi garb, który nie pozwala wielbłądowi nie tylko przejść przez ucho igielne, ale nawet przez ciasną bramę.

Do pełnego nie nalejesz

Utkwiła mi w pamięci pewna scena z książki Luise Rienser „Brat-ogień”. Mowa tam jest o pewnym młodym dziennikarzu, który przybył do Asyżu, aby zebrać materiały o życiu św. Franciszka z Asyżu, słusznie przyrównywanego do naszego św. Serafina z Sarowa.
– Czy słyszał Pan opowiadanie o bogatym młodzieńcu? – zapytał go pewien stary mnich.
– Co nieco słyszałem – odpowiedział dziennikarz – Pamiętam, że do Chrystusa przyszedł pewien młody człowiek i udowadniał – jaki to on jest dobry. Nie wiem, czego on chciał, ale Chrystus poradził mu rozdać swój majątek biednym, jednak tamten się nie zgodził i odszedł. Zdaje się, że tak było.
– Mniej więcej tak – odrzekł zakonnik – ale czy wie pan, dlaczego Chrystus radził bogaczowi, aby stał się biednym?
– Nie wiem, nie mam pojęcia – odrzekł dziennikarz – Wiem tylko, że na świecie jest mnóstwo biedaków, a my usiłujemy im jakoś pomóc. Ojcze, pochodzę z biednej rodziny; wiem, co to znaczy być głodnym i mogę Cię zapewnić, że ubóstwo to nic przyjemnego.
– Zgadzam się z Panem – odrzekł mnich – Moi rodzice też byli biedni.
– Więc może Chrystusowi chodziło o to, aby każdy przekonał się, co to znaczy być biednym – dalej pytał przybysz.
– Tak, o to również – przyznał zakonnik.
– Więc o co jeszcze? – dopytywał się dziennikarz.
– Czy widzi Pan ten kubek? Gdy jest pełny, niczego już do niego nie można wlać. Gdyby w kubku był piasek, a ja chciałbym nalać do niego wina, to co musiałbym zrobić?
– Oczywiście wpierw wysypać piasek.
– Bogactwo jest tym piaskiem – odpowiedział stary kapłan.
– Czymże w takim razie jest to wino? – zapytał go współrozmówca.
– Ja to nazywam duchem miłości – odpowiedział mnich („Brat-ogień”, 1978 r. str.77-78).

„Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem, abyście szli i przynieśli bogaty plon” – rzekł Jezus do apostołów. Uczniowie Chrystusa pozostawili swe łodzie, sieci, ryby, swe domy i nawet rodziny i poszli za nim. Człowiek może pójść własną drogą, rozminąć się ze swym powołaniem, ale wówczas rozpłynie się w morzu przeciętności jak ewangeliczny bogacz i nikt już więcej o nim nie będzie ani wiedział, ani nie będzie wspominał. Co wybrać? Oto pytanie, które stawia przed nami ewangeliczne czytanie tej niedzieli.