publicystyka: Cenny czas (I)

Cenny czas (I)

tłum. Joachim Jelisiejew, 05 grudnia 2018

Rekolekcje są okresem wyjętym z codzienności. To czas, w którym powinniśmy zagłębić się w siebie, stanąć przed obliczem swojego sumienia, całego swojego życia i przed obliczem Boga ocenić, osądzić siebie. Ocena niekoniecznie musi wypaść negatywnie we wszystkich aspektach: wiemy, że światłość w ciemności świeci (J 1,5) i ciemność nie jest w stanie jej zgasić. Każdy człowiek ma w sobie światłość i dzięki niej może widzieć siebie, życie, świat i, ostatecznie, w głębinach, w samym sercu swojej istoty, spotkać się z Żywym Bogiem.

Na pewnym poziomie, tą światłością jest nasze sumienie oświetlające nasze czyny, myśli, chęci, porywy serca i ciała. Jego światło bezwzględnie i prawdziwie oświetla wszystko. Dzięki niemu możemy zobaczyć rzeczywistą postać rzeczy, a nie, jak przez większość życia, widzieć je w sposób zamglony albo widzieć w nich to, co chcielibyśmy. Ale często nasze sumienie przyzwyczaja się milczeć, bo je zagłuszamy i ignorujemy, i ono, z początku mówiące wprost i dobitnie, jakby traci nadzieję na bycie usłyszanym i tylko szeptem ostrzega nas.

Na głębszym poziomie niż sumienie słychać w nas głos Chrystusa, docierający do nas poprzez słowa Pisma Świętego. Pismo zawiera słowa i całe życie Chrystusa, i poprzez nie Chrystus jakby mówi nam: oto Człowiek (J 19,5), popatrzcie, co przedstawia sobą człowiek w pełnym tego słowa znaczeniu. Chrystusa widzimy w skrajnie różny sposób w dwóch momentach Ewangelii: w chwale na Górze Przemienienia i całkowitym poniżeniu przed Piłatem, opuszczonego przez uczniów, odrzuconego przez wszystkich, którzy żywili fałszywą nadzieję i otoczonego nienawiścią tych, którzy od początku chcieli i działali na Jego zgubę. Ale i na Górze Przemienienia Chrystus świeci światłem boskości i ukazuje świetność ludzkiej osoby dokładnie wtedy, gdy rozmawia z prorokami Mojżeszem i Eliaszem o Swojej męce. Te skrajności pokazują nam zadziwiającą wielkość człowieka i jego straszny los.

Oprócz tych chwil w Ewangelii widzimy Chrystusa działającego wśród swoich uczniów, wśród różnorodnego, barwnego, otaczającego go tłumu. Każde słowo Chrystusa jest bezpośrednio i trafnie skierowane do sumienia tego czy innego, konkretnego człowieka, a jednocześnie jest skierowane do tych wszystkich, którzy są w stanie je przyjąć. Podczas naszych rekolekcji powinniśmy stanąć przed swoim sumieniem i z modlitwą zwrócić się do Chrystusa. Powinniśmy prosić, aby odkrył On nam te głębie, których nasze sumienie, ściemniałe przez naszą niedbałość, nie oświetla do końca. Powinniśmy prosić, żeby wskazał On swoim władczym słowem to, o czym nasze sumienie nie nauczyło się albo przestało mówić.

Chcę dziś postawić przed nami: przed sobą i przed każdym z zebranych, pytanie. Niedawno, w liście św. apostoła Pawła słyszeliśmy ostrzeżenie i wezwanie: Wykorzystujcie okazje, bo dni są złe (Ef 5,16). „Złe” w tym sensie, że czas jest zwodniczy, jakby rozciąga się przed nami bezgranicznie. W każdej chwili zdaje nam się, że za nią nadejdzie kolejna, że jeszcze dużo czasu. A mimo to Chrystus jasno nas przestrzega (Łk 12,20): głupcze, czy nie wiesz, że jeszcze tej nocy, w której masz nadzieję odpocząć i zapomnieć, twoja dusza będzie ci odebrana: przyjdzie śmierć, nadejdzie koniec czasu. W innym miejscu Chrystus mówi, że należy czynić dzieła światła, dopóki jeszcze jest światło; przyjdzie czas, gdy nie będzie światła dla nas i wtedy nasza droga będzie ciemna (J 9,4). Trzeba czynić dzieła światła, dopóki jest światło, dopóki żyjemy, dopóki mamy czas. W tej chwili, nie w następnej chwili, która może nigdy nie nastać, a teraz, dopóki jeszcze przemawia do nas nasze sumienie, dopóki możemy słuchać słów Zbawiciela, wpatrywać się w Jego oblicze i podążać za przykładem, który nam dał.

Jest bajka o tym, jak mędrcowi zadano trzy pytania: „Kto jest najważniejszym człowiekiem na świecie? Jaki jest najważniejszy moment w życiu? I jaki jest najważniejszy czyn, którego można dokonać?” Jak zwykle w bajkach, mędrzec chodzi i szuka odpowiedzi u innych mędrców, i w księgach, i nie znajduje jej ani wewnątrz siebie, ani poza sobą. Podczas powrotu do miasta, gdy nadchodzi dla niego czas sądu i ośmieszenia, spotkał on na polu maleńką dziewczynkę pasącą gęsi, która zatrzymała go, pytając:
— Dlaczego masz taki smutny wygląd? Co się z tobą dzieje?
— Nie możesz tego zrozumieć — odpowiedział mędrzec.
— Ale jednak spróbuj opowiedzieć — nalega dziewczynka. I on nawet nie z rozpaczy, a z głębin swojej ostatecznej porażki, wyjaśnił jej: postawiono mi takie pytania. A ona popatrzyła na niego ze zdumieniem, bo ziemska mądrość nie ukryła przed nią natury rzeczy, i powiedziała:
— To bardzo proste pytania: najważniejszy moment to teraźniejsza chwila, bo przeszłości już nie ma, a przyszłość jeszcze nie nastała. Ty i ja mamy tylko teraźniejszą chwilę. A najważniejszym człowiekiem jest ten, z którym teraz jesteś: przecież innego człowieka nie ma. A najważniejszym czynem jest w tej chwili uczynić dla tego człowieka najlepsze, co umiesz.

To bardzo ważna bajka, bo nikt z nas nie wie, ile jeszcze będzie żyć, a tym bardziej w jakim stanie będzie w trakcie pozostałych mu chwil lub lat życia. W jednej chwili największy umysł może zachwiać się od pęknięcia maleńkiego naczynia w mózgu. W jednej chwili człowiek może zobojętnieć na nieszczęście i potrzebę drugiego człowieka, bo nagle, z nieznanego powodu, jego serce zamieniło się w kamień i nie może odpowiedzieć na potrzebę, choć może chciałoby. Apostoł Paweł przestrzega nas, mówiąc, jak przeraża go, że nie czyni dobra, które chciałby czynić i za które chciałby umierać, a cały czas poddaje się złu, którego nienawidzi, które jest mu obce (Rz 7,19). To znaczy, że nie możemy do końca liczyć ani na nasz umysł, ani na serce, ani na zdecydowanie, ani na wolę. Nie możemy ani na chwilę odłożyć tego, co należy uczynić teraz, bo jeśli nie wykonamy tego, to być może nigdy nie stanie się dla nas zbawieniem, a dla drugiego przeobrażeniem.

W dzienniku ojca Aleksandra Jelczaninowa jest miejsce, gdzie mówi on, że dobro należy czynić szybko: w tej sekundzie, gdy dobra myśl przyszła nam do głowy, powinniśmy niezwłocznie zamienić ją w czyn, bowiem gdy przychodzi nam do głowy dobra myśl, która dochodzi do naszego serca, którą chcemy wcielić w życie, największą pokusą jest myśl „Tak, oczywiście, ale nie teraz. Teraz zajmuję się czym innym, ważnym i potrzebnym, koniecznym, miłym”. Jeśli tylko damy sobie czas i odłożymy dobry uczynek, nigdy już go nie dokonamy, bowiem zryw serca ukoi się, wola zamilknie, myśl odleci i być może sama możliwość dokonania dobrego uczynku przejdzie. Na przykład poczuliśmy: „Powinienem odwiedzić pewnego człowieka” albo „Powinienem do niego napisać lub zadzwonić”, czy zrobić coś, o co nas proszono i co odkładaliśmy. I jeśli znowu odłożymy tę sprawę, to po bardzo krótkim czasie zobaczymy, że jest już za późno: albo ktoś inny to uczynił i wtedy robi nam się ciężko, albo ten, któremu mieliśmy pomóc, umarł i wtedy naszego smutku nie ma już czym ukoić. Jest już za późno, nieodwracalnie za późno. Jest też inna pokusa: „A czy to ja powinienem to zrobić? Przecież może to uczynić każdy: wokół jest pełno ludzi, którzy wiedzą o potrzebie, dlaczego to ja mam pomóc?”. A czasami jest jeszcze prościej i cyniczniej: „Jest mi teraz zbyt dobrze, by odrywać się od mojej radości, od mojego spokoju, od mojego szczęścia, od mojej lektury, od mojej chwili odpoczynku”. A jednak w każdym z tych przypadków (i setek innych, których nie mogę nawet wymienić), przegapiamy moment i potem tak często jest za późno. „Gdybyś powiedział mi to wcześniej, gdybyś sekundę wcześniej położył mi rękę na ramię, jeśli troszeczkę wcześniej spojrzałbyś mi w oczy, to zobaczyłbym, że mnie żałujesz, czy rozumiesz, albo nie gardzisz mną jak inni, albo nie stałeś się mi obcym”.

Słowa „za późno” są straszne. Używamy ich lekko i to naturalne, bo większość tego, czego nie można zrobić teraz, można zrobić za jakiś czas. Lecz w ostatecznym rozrachunku te słowa stoją przed nami. U Dostojewskiego są rozmyślania o piekle i opisuje on je słowami „za późno”: przeszło życie, kiedy mogłeś odpowiedzieć z serca, zrozumieć umysłem, natężyć wolę, aby zrobić dobry uczynek. Ten czas, czas działania, minął. Teraz stoisz przed obliczem wieczności i nie można już wnieść nic, czego nie wniosłeś przez swoje ziemskie życie. Jest za późno. To bardzo straszne słowa. Czy można powiedzieć, że nie ma nadziei? W jakimś sensie człowiek nie może pokładać nadziei w sobie. Przed sądem Bożym stoi z pustymi rękoma, ze skalanym życiem, bezbronny. Powiem teraz coś, w co głęboko wierzę, ale co nie może posłużyć za usprawiedliwienie dla opieszałości w czynieniu dobra, które powinniśmy czynić szybko, bezzwłocznie, twórczo. Mianowicie nasze życie nie kończy się w dniu śmierci, pozostają jakby odłamki w życiu innych ludzi. U najbliższych nasza osoba, każde słowo, nasze zachowanie, otwartość lub oschłość naszego serca, siła naszych przekonań, nasze twórcze czynienie dobra lub zła wywiera nieprzemijające wrażenie. Bliscy niosą w sobie pieczęć naszego życia. I nie tylko bliscy, a wszyscy nasi znajomi tworzą kręgi rozchodzące się od nas, jak na wodzie. Być może mniej odczuli nas niż bliscy. Czasami są też ludzie, którzy byli przez nas zranieni głęboko, którzy odczuli nasze przejście przez ich życie jak ostrze noża przechodzące przez ich serce: w tragicznym momencie okazaliśmy im obojętność, w chwili potrzeby ominęliśmy ich, a może uczyniliśmy im w złości zło. Są oni przez nas zranieni trwale. A bywa i na odwrót: i bliscy, i dalsi znajomi mogą w swojej głębi nieść odbicie całego dobra, które mogliśmy im uczynić, stając się dla nich przykładem, albo chociaż wezwaniem.

U św. Jana Klimaka są pocieszające słowa, których nigdy nie powinniśmy przywoływać, aby nie czynić tego dobra, do którego jesteśmy wezwani, ale które dają nam jakąś nadzieję. Święty mówi, że nadejdzie czas, gdy wszyscy staniemy przed sądem Bożym i z przerażeniem ujrzymy, że powinny się nad nami wypełnić słowa Zbawiciela: na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony (Mt 12, 37), że nie wypełniliśmy tego, co głosiliśmy i o czym przekonywaliśmy innych. Każde słowo prawdy, które wygłosiliśmy, stanie przed nami i posłuży ku osądowi: wiedzieliśmy, mówiliśmy innym, a sami nawet nie rozpoczęliśmy tego, do czego wzywaliśmy innych. A w tym momencie, mówi św. Jan, powstaną wszyscy, którzy zostali natchnieni naszymi słowami, którzy odnaleźli swoją drogę dzięki słowom tego, kto mówił, a nie wypełniał. I wszyscy powiedzą: „Panie, wybacz mu. Gdyby on nie mówił, ja nie poznałbym Drogi i Prawdy, i Życia”.

Usprawiedliwiać się tym nie powinniśmy nigdy. Jednak powinniśmy pamiętać, że każdy, kogo spotkaliśmy w swoim życiu, nawet przypadkowo, nawet w metro czy autobusie, czy na ulicy, na kogo spojrzeliśmy z uczuciem, z powagą, z czystością, nawet nic nie mówiąc, może w jednym momencie zdobyć nadzieję i siłę do życia. Są ludzie, którzy przez lata żyją przez nikogo nie poznani, przez lata żyją, jakby nie istniejąc. I nagle spotykają nieznanego człowieka, który popatrzył na nich głęboko, tak, że odrzucony, zapomniany, nieistniejący człowiek zaczyna istnieć. Jest to dla niego początek nowego życia. Powinniśmy o tym pamiętać, gdy wybieramy się na panichidę i modlimy się za zmarłych: nie prosimy Boga, aby wedle naszej prośby był niesprawiedliwy względem zmarłych. Nie, gdy zbieramy się razem lub w samotności modlimy się za kogoś, mówimy „Panie, ten człowiek nie na próżno przeżył życie. Tak, postępował grzesznie jak każdy. Ale popatrz: w moje serce włożył on wdzięczność, która pozostała tam przez wiele lat. W moje serce, w mój umysł, w moją wolę, w całą moją istotę wniósł natchnienie ku czynieniu dobra: był światłem w moim życiu. On nie może zgasnąć: czyż nie Ty powiedziałeś, że światłość w ciemności świeci. A więc światło było w i nim; pobłogosław go za to, co uczynił ze mną”. Uważam, że to bardzo ważne, że nie tylko służymy sobie wzajemnie, ale można prawie powiedzieć, że każdy z nas ma jakby władzę nad życiem i śmiercią każdego człowieka, którego spotykamy. Spotykamy się bezpośrednio lub, jeśli ktoś pisze czy występuje w radiu, pośrednio. Spotykamy się: umysł z umysłem, serce z sercem, wiara z niewiarą, nadzieja z rozpaczą, ogień miłości z chłodem. Powinniśmy o tym pamiętać, ale nie mamy prawa pocieszać się tym i myśleć, że nigdy nie będzie za późno. Miłość innych, nawet zrodzona z naszego kontaktu z nimi, nie usprawiedliwia tego, że nie czyniliśmy dobra, które znaliśmy, o którym mówiło nasze sumienie i Chrystus, i które było dostępne nam, możliwe do uczynienia w warunkach naszego życia.

Pomyślmy nad słowami „za późno”. Te słowa apostoła Pawła powinny brzmieć w naszym życiu stale: „Wykorzystujcie okazje, bo dni są złe”, czas jest zwodniczy. W starożytności Ojcowie Kościoła mówili, że należy mieć stałą pamięć o śmierci. Gdy mówimy o tym współczesnemu człowiekowi, jego reakcja jest następująca: „Czy pamięć o śmierci powinna zatruć każdy moment mojego życia? Czy nad każdym radosnym momentem powinna unosić się ciemna chmura nadchodzącej śmierci?”. Nie, oczywiście nie tak należy to rozumieć. Pamiętać o śmierci nie znaczy bać się śmierci, a znaczy, że każdą swoją myśl powinniśmy rozpatrywać z perspektywy chwili, gdy będzie za późno. Każdy czyn, każde poruszenie serca tak samo. Jeśli nasze czyny stają się małoduszne, niezdecydowane, jeśli wola chwieje się i obawia konsekwencji, to nigdy nie będziemy żyć pełnią życia. Strach przed konsekwencjami będzie nam stale przeszkadzać czynić dobro śmiało, odważnie i do końca. Jesteśmy wezwani do czynienia dobra, bo jesteśmy posłani przez Chrystusa, jesteśmy Jego uczniami. On posłał nas, by zbudować miasto ludzkie, które byłoby porównywalne z miastem Bożym. On posłał nas, byśmy byli Jego obrazem i ikoną w działaniu; po to, by każdy, kto nas spotyka, usłyszał Jego głos, zobaczył w naszych twarzach światło wiecznego życia, a w naszych oczach prawdę i Boże współczucie. Powinniśmy pamiętać, że odpowiadamy nie tylko za siebie, ale i za wszystkich, których spotykamy i za tych, którzy poprzez innych zobaczą odbicie naszej osoby.

Na tym zakończę naszą rozmowę. Jak zwykle proszę wszystkich: albo pozostańcie tutaj, albo lepiej przejdźcie do cerkwi i przez pół godziny siedźcie w całkowitym milczeniu, rozważając w swoim sumieniu to, co przypomnicie sobie ze słów Chrystusa lub to, na co nakierowałem teraz wasze myśli. Gdziekolwiek będziecie, zachowajcie głębokie i skupione lub chociaż proste milczenie tego, który słucha. Swoim podnieceniem lub rozmową nie przeszkadzajcie innym wejść w głębie ich dusz i stanąć przed Żywym Bogiem. Za pół godziny przypomnę wam, że już czas przyjść i wtedy będzie można rozmawiać. Potem spotkamy się tu ponownie na drugą rozmowę.
 
Na podstawie: masarchive.org
Fot.: Wikimedia commons