publicystyka: Więźniowie, którzy osiągnęli raj (cz. I)

Więźniowie, którzy osiągnęli raj (cz. I)

tłum. Michał Diemianiuk, 26 grudnia 2017

 Utworzona w 1991 roku agencja „Prawosławna chrześcijańska służba więzienna” (ang. Orthodox Christian Prison Ministry, w skrócie OCPM) w Ameryce Północnej jednoczy setki prawosławnych chrześcijan, na wszelki sposób pomagających zamkniętym w amerykańskich więzieniach, szczególnie tym, którzy uwierzyli w Chrystusa i zainteresowali się prawosławiem. Według ostatnich danych, w więzieniach USA w chwili obecnej jest ponad 300 prawosławnych katechumenów, wielu już się ochrzciło, minimum pięciu zostało prawosławnymi mnichami, a kilku ikonografami. Agencja zapewniała tym ludziom chrześcijańskie kształcenie, duchowną pomoc i rozmowy, wsparcie materialne i moralne, możliwość wzięcia udziału w sakramentach Cerkwi. Nie mniej niż tysiąc więźniów lub byłych więźniów, mężczyzn i kobiet, zostało prawosławnymi. OCPM, znajdujące się pod patronatem Zgromadzenia kanonicznych prawosławnych biskupów Północnej i Centralnej Ameryki, opracowało trójstopniowy program, który zawiera pisanie ikon, rozprowadzanie duchowej literatury, kształcenie duchownych na kapelanów, ich kontakt z więźniami, pomoc w rehabilitacji wychodzących na wolność, rozpowszechnianie informacji o służbie więziennej w cerkwiach. Strona agencji https://theocpm.org/ i jej strona na Facebooku zawiera mnóstwo historii konkretnych ludzi, którzy uwierzyli w Chrystusa lub powrócili do wiary w warunkach zamknięcia w więzieniu. O działalności OCPM opowiada jego dyrektor wykonawczy kapłan Stephen Powley, który służył jako kapelan od 1985 do 2010 w zakładach karnych wszystkich stopni surowości.

***

O autorze
Ojciec Stephen Powley służy w parafii Patriarchatu Konstantynopolitańskiego pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela w Pueblo (stan Kolorado). Jest energicznym pasterzem i aktywnym fizycznie człowiekiem: zajmuje się bieganiem, jazdą na rowerze, długimi pieszymi spacerami, wędrówkami i alpinizmem w swoim „górzystym” stanie.

Przed swoim kapłańskim służeniem ojciec Stephen służył jako strażak-spadochroniarz w Federalnej Służbie Leśnej USA, skacząc ze spadochronem aby gasić pożary w odległych miejscach, a także w Służbie Parków Narodowych, gdzie kierował Młodzieżowym Korpusem Ochrony Środowiska w „Wielkim Kanionie”, Parkach Narodowych Yosemite i Yellowstone. Zwrócił się ku chrześcijańskiej wierze będąc członkiem załogi żaglowca na Oceanie Spokojnym. Od tej pory dla jego i jego żony zaczęły się duchowe poszukiwania.

Skończywszy protestanckie seminarium, ojciec Stephen zaczął służyć jako ewangeliczny pastor. Jednakże i on, i jego małżonka kontynuowali duchowe poszukiwania i w końcu odnaleźli prawdę w prawosławiu. Obydwoje upewnili się bez cienia wątpliwości, że prawosławna Cerkiew – to ta sama Cerkiew, którą założył Chrystus. Oboje przyjęli prawosławie w 1983 roku. Teraz mają czworo dorosłych dzieci.

***

Opowiada kapłan Stephen Powley

Jak zostałem kapelanem
W grudniu 1984 roku razem z matuszką myśleliśmy o tym, co będziemy robić w przyszłości. W tym samym momencie pojawiła się możliwość aby dać zgłoszenie na służbę w dwóch więzieniach w Arizonie. Złożyłem prośbę i poszedłem na spotkanie z więźniami. Jedna z rozmów była z przestępcami z celi śmierci, czekającymi na egzekucję. Nas, kandydatów, było z tuzin. Wszyscy, oprócz mnie, wyglądali na prawdziwych pasterzy i całkiem „po pastersku” kontaktowali się z więźniami oczekującymi na karę śmierci. Pomyślałem sobie: „O, Boże. Nie, ja nie wpisuję się w ich drużynę”. W rezultacie ja w prosty i nieprzymuszony sposób porozmawiałem z tymi dziećmi o ich życiu i o tym, co zrobili – i jakimś cudem zostałem „kandydatem nr 1” w obydwu więzieniach. Powiedzieli: „Chcemy, żebyś został naszym nowym kapelanem!” Po długiej modlitwie my z matuszką pojechaliśmy do Douglas, stan Arizona, gdzie służyłem jako pierwszy kapelan.

Chcecie to wierzcie, chcecie to nie, ale kiedy wypełniałem zgłoszenie do służby więziennej, żona powiedziała mi: „Jeśli chcesz otrzymać pracę kapelana, to musisz chociaż nauczyć się prawidłowo pisać to słowo”. Ja rzeczywiście zrobiłem błąd: zamiast „chaplain” wyszło mi „chaplin” – jak Charlie Chaplin! Ja nic cie wiedziałem ani o więzieniach, ani o służbie kapelanów, i pierwszego dnia byłem bardzo pobudzony, że oto oni nauczą mnie, jak być kapelanem. Śmiało wszedłem do gabinetu kierownika więzienia. Ten wstał zza stołu, podszedł do mnie, uścisnął mi rękę i wygłosił: „Witaj, kapelanie! Idź i rób to, co robią kapelani!” Potem on odwrócił się i wyszedł! Zostałem sam jeden, porażony, i tylko mogłem powiedzieć po cichu: „O mój Boże!” Też wyszedłem, przeszedłem przez drut kolczasty i inne bariery i po raz pierwszy znalazłem się na dziedzińcu spacerowym więzienia. Kiedy przechodziłem przez dziedziniec, zobaczyłem dwóch największych byków, jakich tylko widziałem w swoim życiu. Oni stali, oparci o ścianę, ich ręce były grubsze niż moje ciało, o obaj patrzyli na mnie. Pomyślałem: „O Panie! Ci chłopacy są tu dlatego, że zabili poprzedniego kapelana! Wiem to! Nie, ja tam nie pójdę!” odwróciłem sięi powiedziałem sobie: „Najpierw chcę obejrzeć tamtą stronę dziedzińca”. I nagle wewnątrz mnie rozległ się cichy głos, który dokładnie pamiętam i teraz – to był głos Boży: „Wezwałem cię tutaj nie po to!” Pamiętam, pierwsze co potem zrobiłem – to odwróciłem się i poszedłem w stronę „zabójców poprzedniego kapelana”. Podszedłem do nich, wyciągnąłem rękę i powiedziałem: „Cześć! Jestem waszym nowym kapelanem!” Oba byki szeroko uśmiechnęły się i odpowiedzieli: „Kapelan! Tak się cieszymy, że jesteście tutaj! Tak jesteście potrzebni!” To był mój pierwszy krok jako więziennego kapelana: pojąłem, że moim obowiązkiem jest kochać ich, a nie osądzać za to, co zrobili, po prostu być obok nich i pomagać, jak tylko mogę.

„To będzie najbardziej obrzydliwe miejsce na planecie”
Czas upływał. Przeszedłem drogę od kapelana stanowego do kapelana federalnego. Wciąż żyliśmy w Arizonie. W przeciągu czterech lat miałem wspaniałego naczelnika, pod kierownictwem którego służyłem w więzieniu federalnym. Kaplica zapełniała się codziennie, sprawy szły znakomicie, myślałem sobie: „Super!” Mój naczelnik był diakonem w Południowej Konwencji Baptystycznej i mówił z „południowym” akcentem. I oto pewnego razu przechodziłem obok biura naczelnika, i on zobaczywszy mnie, przywołał do siebie: „Synu mój (on tak zawsze się do mnie zwracał)! Wszedłem do niego, i on zaczął mi opowiadać o budujące się więzienie szczególnie surowego reżimu w Kolorado.

Powiedział: „To będzie najbardziej obrzydliwe miejsce na planecie. Tam będą siedzieć zupełnie beznadziejne przypadki. Będą rzucać ekskrementy w pracowników więzienia i polewać ich moczem, będą próbować zabić siebie nawzajem i wszystkich po kolei. To będzie najbardziej odrzucające, najstraszniejsze miejsce”. Powiedziałem: „Tak, naczelniku”. On spojrzał na mnie i powiedział: „Synu mój, myślę, że Pan woła cię tam”. „Wybaczcie, naczelniku” – wymruczałem. Ale on przerwał: „Nie, posłuchaj mnie. Pracujemy razem cztery lata. Pilnowałem cię, według mnie, masz dar od Boga, i będziesz mógł pojechać i służyć w podobnym miejscu”. Zacząłem: „Ale, przy całym szacunku do was… Chciałbym pójść i pomodlić się o tym”… „Nie musisz modlić się, synu mój. Po prostu powiedz mi, że zamierzasz to zrobić” – przerwał on. Odpowiedziałem: „Nie, nie! Muszę pójść i pomodlić się”.

Myślałem sobie: „To szaleństwo! Jak on do tego doszedł?” Dlatego pospieszyłem do kochanej żony: „Ashley, nie uwierzysz, co mi dzisiaj powiedział naczelnik”. I opowiedziałem jej o wszystkim. Według słów żony, na 30 sekund objął ją strach, ale potem nagle w jej duszy zakrólował pokój Boży. Ona wygłosiła: „Myślę, że to od Pana!” Pomyślałem sobie: „Co mogą wiedzieć te kobiety? Zadzwonię i zapytam ojca duchowego!” I przez telefon opowiedziałem wszystko ojcowi duchowemu. Jego pierwszymi słowami były: „To Jezus. On chce, żebyś pojechał i służył tak, jak to robił On”. Następnego ranka przyszedłem do naczelnika więzienia i powiedziałem, cytując proroka Izajasza: „Oto ja, poślij mnie” (Iz 6, 8; Biblia Tysiąclecia). On uderzył w stół i zawołał: „Właśnie to pragnąłem usłyszeć!”

„Panie, jeśli jest Twoja wola, przyprowadź tych ludzi do świętej wiary!”
Kilka miesięcy później pojechaliśmy do Kolorado. Przybyłem jeszcze zanim tam umieścili pierwszych więźniów. Miałem możliwość pomodlić się tam, oświęcić pomieszczenia i przygotować się do służenia w tym więzieniu. W listopadzie 1994 roku przybyły pierwsze autobusy.

Tu każda cela ma dwoje drzwi. Są duże, solidne żelazne drzwi – otwieracie je i przechodzicie na teren, gdzie znajduje się krata. Ja zawsze otwierałem zewnętrzne drzwi, wchodziłem i rozmawiałem z więźniami przez kratę. Pierwszy przybyły facet, kiedy wszedłem, wyzywał mnie wszystkimi brzydkimi słowami, jakie tylko istnieją na świecie (wśród nich było wiele nieznanych mi słów). Pomyślałem: „Oho! To będzie ciężka służba! O Panie!” Następnego dnia znowu przyszedłem do tego chłopaka, i on poprosił o przebaczenie: „Kapelanie, wybacz mi, wczoraj miałem zły dzień”. Od tego dnia zaczęliśmy dialog. W rzeczy samej, z każdym więźniem, z którym kontaktowałem się, próbowałem pokazać, że chcę zapoznać się z nim, że troszczę się o niego i miłuję go, że chcę przynieść mu pożytek. Kiedy szedłem służyć w tym więzieniu, modliłem się: „Panie, jeśli chcesz, żebym przez najbliższe lata kopał tylko twardą kamienistą glebę, to jestem gotowy to czynić. Ale jeśli jest Twoja wola, przyprowadź tych ludzi do świętej wiary”.

Ikonograf Antoni, który „ze wszystkiego potrafi zmajstrować broń i bomby”
Po pewnym czasie przybył pewien więzień, i pierwsze, o czym się dowiedziałem, to to, że on ogląda nasze filmy i planuje podać mnie do sądu. Rzecz w tym, że dokądkolwiek bym nie chodził, wszędzie robiłem nagrania w zamkniętym (nie przeznaczonym do nadawania) systemie telewizyjnym. Robiłem nagrania Boskiej Liturgii, lekcji itp. I oto ten człowiek napisał do mnie: „Podaję was do sądu, ponieważ wśród waszych filmów nie ma ani jednego o wyższości białej rasy”. Pomyślałem sobie: „O Boże! Gdzie nas niesie!”. Zszedłem, żeby zobaczyć się z tym facetem. Do tej pory słyszeliśmy, że on jest prawdziwą „bestią”, że pewnego razu siedząc w jednym z poprzednich więzień, oderwał sedes ze ściany swojej celi i wybił nim dziurę w betonowej ścianie do sąsiedniej celi. Dlatego związano go i przywieziono do naszego więzienia. Podszedłem do jego celi otworzyłem pierwsze drzwi włożyłem rękę przez kratę i powiedziałem: „Po prostu chciałbym przedstawić się”. On podszedł i wziął mnie za rękę… I tak trzymałem jego rękę przez jakiś czas i rozmawialiśmy. Później mężczyzna przyznał się mi, że to był pierwszy raz w ciągu ostatnich pięciu lat, kiedy ktoś po ludzku go dotknął (przez ten cały czas on znał tylko kajdany na rękach i nogach, łańcuch na pasie, karcer i inne środki ograniczenia wolności). Pierwszy raz w ciągu pięciu lat! I to wpłynęło na jego poglądy. Zechciał poczytać cokolwiek o mojej wierze. Pierwszą książką, którą jemu przesłałem był „Żywot Antoniego Wielkiego”, napisany przez świętego biskupa Atanazego Aleksandryjskiego. On przeczytał, i nie wchodząc w szczegóły tej historii powiem, że miałem radość ochrzcić tego człowieka z imieniem Antoni.

Wkrótce po przyjęciu prawosławia Antoni, ku mojemu zdumieniu, powiedział: „Ojcze, wydaje mi się, że mógłbym spróbować pisać ikony. Jak wy na to patrzycie?” W tym czasie pozwalano mu tylko rysować ogryzkiem ołówka na kartce białego papieru, ponieważ „on ze wszystkiego umie zmajstrować broń i bomby”. Odpowiedziałem mu: „Spróbuj!” I tak napisał ikonę. Spojrzałem i powiedziałem: „Nieźle! To coś niewiarygodnego! Napisz jeszcze!” I on zacżał tworzyć zwykłym ołówkiem te niewiarygodne ikony. I w końcu Antoni zdobył przychylność kierownictwa więzienia. Pewnego pięknego dnia kierownik ochrony więzienia podszedł do mnie i zawołał: „Co zrobiłeś z tym facetem? Ze zwierzęcia przemienił się w anioła!” Odpowiedziałem: „Nic nie zrobiłem. Jego przemienił Pan!” On zaśmiał się i powiedział: „Dobrze. Czego byś z nim nie zrobił, zrób to samo z pozostałymi więźniami!” Po tym oni zaufali Antoniemu i dali nie tylko ołówek, ale i kredę. Antoni zmielił kredę, dodał pastę do zębów, kroplę olejku czosnkowego i zrobił swoje własne farby. Wyrwał pewną ilość swoich włosów żeby zrobić pędzelki i zaczął malować. Po jeszcze jakimś czasie Antoniemu zaczęli jeszcze bardziej ufać: pozwolili mu korzystać z farb, i on kontynuował tworzyć ikony.

Przywódca bandy: „Badałem cię dwa lata”
To był pierwszy więzień tego więzienia, nawrócony na prawdziwą wiarę. Nie starczy mi czasu, żeby opowiedzieć wszystkie historie nawrócenia na prawosławie byłych przestępców, ale mimo wszystko podzielę się jeszcze kilkoma – tak one są porażające. Pewien zamknięty w więzieniu był przywódcą okrytej złą sławą lokalnej bandy. W większości band były takie zasady: jeśli chcesz przyłączyć się do jednej z nich, to najpierw musisz kogoś zabić, a jeśli chcesz porzucić bandę, to zabiją ciebie. W przeciągu dwóch lat regularnie przechodziłem obok celi tego przywódcy i widziałem tylko ostre, ogniste spojrzenie. Bywało, że podchodziłem do niego zostawiałem powitalne kartki i wydania cerkiewnego pisemka. Pytałem: „Jak żyjesz?” Ale żadnej odpowiedzi nie było – tylko przenikliwe spojrzenie. Minęły dwa lata, i nagle pewnego razu ni z tego ni z owego przywódca powiedział do mnie: „Kapelanie, czy mógłbym poczytać coś o twojej wierze?” Pomyślałem: „Och, przemówiłeś!” A na głos powiedziałem: „Tak!” I podesłałem mu „Drogę pielgrzyma”.

Tak zaczęła się jego „podróż”. Pochłaniał prawosławne książki jedna za drugą. I miałem radość dokonać nad nim sakrament Chrztu. Po przyjęciu przez niego prawosławia pewnego razu podszedłem do niego i zapytałem: „Pomóż mi, proszę, zrozumieć jedną rzecz. Dlaczego przez dwa lata tylko patrzyłeś na mnie, ale nie powiedziałeś ani słowa?” I on odpowiedział: „Och, batiuszka. Ja badałem cię przez cały ten czas”. Ja do niego: „Całe dwa lata?!” A on mi: „Ojcze, musicie zrozumieć – u nas tutaj czas nic nie znaczy! Niektórzy tutejsi chłopacy będą sprawdzać cię dziesięć lat, żeby zrozumieć, na ile jesteście szczerzy i czy rzeczywiście żyjecie tym, co sami głosicie”. Kontynuował: „Uważnie śledziłem, jak obchodziliście cele. Słyszałem, jak inni więźniowie krzyczeli na was i wykrzykiwali pod wasz adres przekleństwa. Uważnie wsłuchiwałem się w to, jak odpowiadacie. I oto po dwóch latach zechciałem poznać waszą wiarę, ponieważ w niej jest taki pokój, jakiego nigdy nie widziałem w swoim życiu”. Potem porozmawiałem z nim o tym, że w związku z przejściem na prawosławie będzie musiał odejść z bandy, chociaż zajmował on w niej główne miejsce. On odpowiedział: „Ech! „Zamówili” zabicie mnie. W dowolnym miejscu, gdzie bym teraz nie próbował odejść, spróbują mnie zabić”. Ja do niego: „I co czujesz w związku z tym? Wyprowadza cię to z równowagi?” On zaśmiał się i powiedział: „Ojcze, ja planuję spędzić w więzieniu resztę swojego życia! Jeśli mnie zabiją, to ja od razu trafię do Królestwa Niebieskiego! Teraz nie boję się śmierci! Jedyne czego chcę, to żyć tak, żeby spodobać się Bogu!”

Metropolita Izajasz i Surfer
Unikalny moment tej służby zawiera się w tym, że pewnego razu biskup po raz pierwszy zainteresował się moją służbą więzienną. To metropolita Denver Izajasz. Opowiedziałem mu o swoim służeniu jako kapelan i on powiedział: „Też chcę spotkać się z tymi ludźmi”. On jest jedynym hierarchą, który odwiedził to więzienie w czasie mojej służby. To wspaniały człowiek. Zaczął przyjeżdżać dwa razy do roku, i my obchodziliśmy całe więzienie, kontaktowaliśmy się z więźniami, którzy przyjęli prawosławie, rozmawialiśmy z każdym katechumenem. On wychodził z więzienia wyczerpany, ale jego wpływ na życie więźniów był wielki.

Jeszcze jeden więzień, którego przezwaliśmy „Surfer”, po przeniesieniu w nasze więzienie był dzikim i wściekłym. On umiał rozbijać każde okna. Każda cela miała jedno maleńkie wąskie okno. I on każde rozbijał. Nawet mi raz pokazał: „Patrz!” – I Surfer podszedł do okienka, uderzył w nie z całej siły i ono rozbiło się w drzazgi. Sadzali go na jakiś czas do karceru, ale kiedy wypuszczali, to znowu brał się za swoje, i jego znowu wsadzali do „ciemnicy”. Był po prostu niepowstrzymany. Myślałem: „Jak mam podejść do tego brata?” Poziom jego wykształcenia był niezwykle niski. Przypomniałem sobie, że w protestanckim sektorze były małe westerny, które było bardzo łatwo czytać – na poziomie trzecioklasistów. I oto pewnego dnia zapytałem go: „Podobają ci się westerny?” I on odpowiedział: „O tak – kocham westerny!” Dałem mu kilka, i Surfer zabrał się za czytanie ich. Ale chłopak nie dałby rady przyswoić prawosławnej literatury, dlatego zaczęliśmy rozważać prawosławie w rozmowach.

W rezultacie Surfer stał się katechumenem, a właśnie w tym czasie władyka Izajasz planował kolejny raz odwiedzić więzienie. Zacząłem objaśniać Surferowi, jak jest przyjęte witać biskupów, i powtarzaliśmy to. I oto nastał ten dzień. Surfer był na dziedzińcu i uderzał ręczną piłką w betonową ścianę, relaksując się. Zawołałem go, powiedziałem, że przyjechał biskup. W myślach zacząłem usilnie modlić się: „No, dawaj, musisz przypomnieć sobie, co należy zrobić!” On wszedł do celi. (Nie wiem, czy spotykaliście kiedykolwiek władykę Izajasza – on jest byłym żołnierzem piechoty morskiej i jeździ na motocyklu). Surfer podszedł blisko do kraty i ujrzawszy władykę, zwrócił się do niego: „Koleś! Co tu się dzieje? Kim jesteś?” Metropolita wyciągnął rękę przez kratę i Surfer kontynuował: „Aj! Nie trzeba ściskać mi rąk – one całe we krwi! Grałem w piłkę na dziedzińcu i poraniłem się o ścianę!...” Póki on objaśniał metropolicie, ten wziął go za ręce, przyciągnął do siebie bliżej i przez pewien czas trzymał je. Przez następne kilka minut oni po prostu rozmawiali, i metropolita cały czas nie puszczał ręki Surfera.

Następnego dnia podszedłem do tego chłopaka, a on mi oznajmia: „Jestem prawosławny”. Dalej objaśniał: „Ten człowiek… On nie wiedział, czy mam AIDS albo wszelkiego rodzaju choroby zakaźne, ale trzymał mnie cały czas o tak. Nie było w nim żadnego strachu!” I miałem radość ochrzcić go. Chociaż on jeszcze pozostawał dzikim i wściekłym, nijak nie mógł nazwać mnie „ojcem”, zamiast tego mówił „padre” i inne! Nie mniej jednak zaświadczył o Chrystusie w tym miejscu, gdyż jego życie przemieniło się, a chłopak więcej nie próbował rozbijać okien i czynić krzywdę ludziom – jego życie stało się bardziej pokojowe. On zaczął prawie cały czas spędzać pod prysznicem – i dlatego przezwaliśmy go „Surfer”. Ten człowiek pochodził z południowej Kalifornii, i surfing był jego życiem, dlatego biorąc prysznic wyobrażał sobie, że zajmuje się surfingiem. I mimo wszystko ten facet, Surfer, był wyjątkowy!

Ks. Stephen Powley

za: pravoslavie.ru
fot. za: pravoslavie.ru