publicystyka: Kiedy Bóg „nie słyszy” albo o wierze Kananejki

Kiedy Bóg „nie słyszy” albo o wierze Kananejki

tłum. Michał Diemianiuk, 18 października 2017

Wszystko i od razu?

Nie tak dawno odbyłem rozmowę z pewnym żołnierzem o wierze w Boga. Mówiąc o swojej niewierze, on przywołał nieoczekiwany, przynamniej dla mnie, argument. Dotyczył on modlitwy. Młody człowiek przekonywał, że gdyby Bóg istniał, to byłaby i odpowiedź na modlitwę, spełnienie próśb. „Próbowałem modlić się do Niego w trudnej minucie, ale nic się nie zmieniło” – mówił, a ja miałem w tej chwili takie odczucie, że jakimikolwiek argumentami, które zazwyczaj trafiają do ludzi z brakiem przekonania, nie zdołam zachwiać jego wiary w nieistnienie Boga. Rzecz jasna, mógłbym opowiedzieć mu, że należało modlić się dłużej i że trudna sytuacja, która się zdarzyła, była dana mu dla pożytku, i że… – to wszystko było dla niego „twardym pokarmem”, a jemu potrzebne było „mleko”.

Nieznane są dla mnie okoliczności życia tego żołnierza i wyjście z sytuacji, o której on opowiadał. Z jego słów zrozumiałem, że on nie otrzymał od Boga tego, czego oczekiwał, przynajmniej w tym „formacie”, w jakim potrzebował. Ale wtedy ten młody prostoduszny człowiek zadał mi, sam tego nie rozumiejąc, dostatecznie ostre pytanie: dlaczego Bóg czasami jakby nie słyszy naszych modlitw? Nie, On, ma się rozumieć, słyszy je, ale dlaczego nie śpieszy wysłuchać ich wtedy, kiedy, jak nam się wydaje, najwłaściwsza pora rozwiązywać problem, kiedy już nie widać możliwości znosić cierpienie? Sytuacja, z którą styka się, nie przesadzając, każdy wierzący. Dobrze, że w przypadku żołnierza wszystko okazało się nie tak dramatyczne, ale bywają sytuacje o wiele bardziej złożone i, niestety, trudniejsze.

W mojej pamięci na zawsze pozostał przypadek, o którym opowiadała mi matka dziewczyny, która zginęła. Ta dziewczyna wpadła w trudną sytuację życiową: zostawił ją dawny przyjaciel i jednocześnie straciła ukochaną pracę. Sytuację utrudniało jeszcze to, że na nią był zapisany kredyt. I zaczęła się depresja. Podążając za matczynym przykładem, zaczęła żarliwie prosić Pana o pomoc, czyniąc przy tym próby urządzenia się gdzieś. Nie wiem, ile to się ciągnęło, ale odbyła ona z mamą rozmowę, w której dziewczyna przyznała, że już przestała prosić i zaczyna wpadać w rozpacz. „Mamo, dlaczego On nie słyszy?” – pytanie, które pozostawało dla niej bez wyraźnej odpowiedzi: zapewne, mama nie mogła znaleźć przekonujących słów lub sama nie wiedziała, co odpowiedzieć… Niedługo potem dziewczyna wyskoczyła z okna swojego mieszkania…

Podobnych zdarzeń, nawet z nie tak tragicznym końcem, jest wystarczająco wiele. W każdym z nich, jeśli on do końca i w dobrym kierunku nie jest przemyślany przez wierzące serce, jest pewne niedopowiedzenie i niezadowolenie, które doprowadzają nieutwierdzone serca do osłabienia w wierze i są powodem wątpliwości. Dlatego, tak myślę, o problemie „niewysłuchanej” modlitwy należy mówić i rozsądzać.

Od razu chcę zaznaczyć, że w opisywaniu podobnych sytuacji nie należy widzieć próby rzucania cienia na działanie Bożej Opatrzności lub przerzucać winę za to, co się zdarzyło, na Samego Pana. Oczywiście, wszystkich odpowiedzi na pytania należy szukać w dziedzinie naszej ludzkiej niemocy, a dokładniej – w dziedzinie naszego niewiernego odnoszenia się do samych siebie i otaczających nas okoliczności.

Problem „niewysłuchanej” modlitwy najczęściej sprowadza się do niedostatku trzeźwego spojrzenia na sytuację i do nieadekwatnej samooceny, co powoduje deficyt cierpliwości. W sytuacji mnożących się cierpień i problemów wszyscy bywamy podobni do apostoła Piotra, który, napełniony wiarą w dopiero co poznanego Chrystusa, poszedł do Niego po wzburzonym jeziorze, ale przy porywie wiatru i fal zaczął tonąć. I przyczyna tego – nie nasilenie fal na jeziorze, a osłabienie wiary. Tak i my. Doszlibyśmy do Chrystusa w miarę możliwości przy pełnej ciszy na morzu. A jeśli coś się wzburzyło, ażeby to falowanie jak najszybciej ustało. Chcielibyśmy wszystko od razu. Poprosiłeś? To i otrzymaj to, o co prosiłeś. Ale tak nie bywa, a jeśli by bywało, to nie wymagałoby wiary jako takiej, a wszystko byłoby czymś w rodzaju „Sezamie, otwórz się!”. Nie mówię, że tak nie bywa z zasady, a nie bywa jako zasada w działaniach Opatrzności Bożej w rodzaju ludzkim. Zazwyczaj zawsze jest okres bardziej lub mniej długiej modlitwy, okres przemyślenia przez człowieka sytuacji i okres jawienia się pomocy Bożej.


Lekcja pierwsza: nie słabnąć w modlitwie i nie tracić nadziei

Pan, ma się rozumieć, słyszy nasze modlitwy! Nam zaś, żeby zabezpieczyć siebie i swoich bliskich przed duchowym potknięciem, dobrze by było wyjaśnić niektóre myśli i wziąć je za oręż w sytuacjach, kiedy o coś ważnego prosimy Pana. I takie myśli podpowiada nam ewangeliczna opowieść o uzdrowieniu przez Pana córki Kananejki (por. Mt 15, 22-28). To zdarzenie, opisane przez ewangelistę Mateusza, to coś nowego i bardzo ważnego w relacjach Chrystusa i tych, którzy spieszyli do Niego po pomoc. Oto, jakie pytanie zadaje wielki Złotousty: „Co znaczy ten nowy i niezwyczajny postępek Jezusa? Żydów i niewdzięcznych wprowadza, i złorzeczących przywołuje, i kuszących nie zostawia, a tę, która sama przychodzi do Niego, prosi Go i błaga… Nie czyni godną nawet odpowiedzi”. To chyba jedyny przypadek, opisany w Ewangelii, kiedy Pan ustępuje prośbie o pomoc, jakby nie pragnął pomagać, a tylko przez natrętność proszącej. Chociaż, ma się rozumieć, chodzi tu nie o niechęć Pana do pomocy, co jest niemożliwe do pomyślenia, a w szczególnym duchowym usposobieniu Kananejki, które pozwoliło Panu dać bardzo ważną lekcję i dla tych, którzy Go otaczali, i dla nas wszystkich. Więc i my pouczmy się.

Pierwsze, co zwraca na siebie uwagę w opowiadaniu, to widoczna nieugiętość Pana. Kobieta cierpiąca (cały jej wygląd mówił o tym) z powodu swojej córki błaga o miłosierdzie. Apostołowie, poruszeni jej cierpieniem, wstawiają się za nią, popierając jej prośbę swoją. Ale Pan odpowiada w nietypowy dla Siebie sposób, słowami pełnymi formalizmu i obojętności: „Jestem posłany tylko do zaginionych owiec z domu Izraela”. Ale czyżby Bóg rozróżniał Żyda i poganina w uczynkach miłości i miłosierdzia? Czyż nie ma On innych owiec, które zechce przyprowadzić? Oczywiście, rzecz nie jest w obojętności Boga wobec pogan, a tym bardziej nie w formalizmie. Według zgodnego objaśnienia świętych ojców, Pan, znając dalszy rozwój sytuacji, pragnął ujawnić najważniejsze cechy Kananejki, która otrzymawszy później to, o co prosiła, nauczy i nas zyskiwać to. Kiedy ona nie osiąga swego i kiedy nie pomaga nawet wstawiennictwo apostołów, ona postępuje tak, że dziwi się nawet Złotousty: „Jak więc postępuje niewiasta? Czyżby umilkła, gdy to usłyszała? Odeszła? Straciła śmiałość? Nie. Ona jeszcze bardziej nasiliła swoje modlitwy”. I tu jest dla nas pierwsza, bardzo ważna lekcja.

Jakkolwiek smutna i nagląca nie byłaby nasza sytuacja, jakkolwiek nie wydawałoby się nam, że Bóg jest obojętny wobec nas, kiedy i nasza modlitwa ze łzami, i wstawiennictwo naszych pomocników – świętych pozostają bez odpowiedzi, nie powinniśmy słabnąć w modlitwie i tracić nadziei. Bóg opóźnia się z odpowiedzią, przewidując w tym dobro dla nas samych – nie inaczej! Czas oczekiwania w modlitwie – to owocny czas. Jest tu szczególna możliwość nauczyć się cierpieć w nadziei na miłosierdzie Boże, nauczyć się stale i z gorliwością modlić się, i jeszcze dużo więcej. Im szybciej pojmiemy i lepiej przyswoimy to, tym szybciej otrzymamy owoc swojej modlitwy. I to pierwsza lekcja dla nas od Kananejki.


Lekcja druga: proś w pokorze

Druga lekcja – porażająca pokora tej kobiety. Ewangelia opowiada dalej, jak ona postanawia podejść do Chrystusa i kłaniając się Mu do nóg, powtarza swoją prośbę. Odpowiedź Pana, wydawałoby się, powinna rozbić jej ostatnią nadzieję, gdyż brzmiała ona na dodatek obraźliwie dla samej Kananejki. Psy nie powinny jeść chleba, upieczonego dla dzieci! Postawmy się na jej miejscu! My, zasmuceni i obrażeni, odeszlibyśmy ze złością od Chrystusa. Ale ona tak nie postępuje. Ona z samej „obelgi” wyciąga dla siebie pożytek, pokornieje, uznając siebie za psa, i tym ostatecznie przekonuje Pana do miłości. Postępuje podobnie do mędrca, który chyli głowę przed nadciągającą wysoką falą i przez to chroni siebie bez uszczerbku. To przełomowy moment opowiadania, z którego i my wyciągniemy drugą lekcję.

Wspólnym elementem w rozważaniach świętych ojców o modlitwie jest przekonanie, że owocna może być tylko modlitwa pochodząca z pokornego serca. „Dla prawidłowości modlitwy trzeba, żeby niosła się z serca… skruszonego i pokornego” – mówi święty biskup Ignacy (Brianczaninow). Spokorniej przed Panem, zanim o coś poprosisz. Pojmij i wyznaj przed Nim swoją grzeszność, pojmij, żeś niegodny spełnienia twojej prośby, pojmij siebie, jako w ogóle niegodnego miłości Bożej – i wtedy proś. Proś tak, jak ostatni ze sług prosi o coś króla. Takie spojrzenie na siebie i swoją prośbę nauczy cię cierpliwej modlitwy bez narzekań, przyciągnie do ciebie miłość Bożą, i ty, niewątpliwie, w dobrym czasie ujrzysz wypełnienie swojej prośby.

I tak, szukającemu w modlitwie rozwiązania swoich smutków należy „przyoblec się” w następującą „zbroję” rycerza Chrystusowego: 1) w modlitwie przebywaj cierpliwie, z nadzieją na Pana oczekując wypełnienia prośby, a czas wypełnienia pozostaw dla Samego Pana. Pamiętaj, że sytuacja wydająca się nie do zniesienia może być, w rzeczy samej, bardzo pożyteczna dla twojej duszy; 2) proś Boga z pokorą. Nie oczekuj i nie sądź, że Bóg bezzwłocznie powinien spełnić twoją prośbę, a przeciwnie, uważaj się za niegodnego jej spełnienia; 3) pamiętaj, że to, o co prosisz, może w ogóle nie podobać się Bogu, a jeśli się podoba, to może być spełnione niezupełnie tak, jak oczekujesz. Bądź na to gotowy. Podaję przykład: pewna wierząca kobieta prosiła Pana o nawrócenie do wiary jej niewierzącej córki. Prosiła ze łzami i stale. Pan wysłuchał jej modlitwy i darował córce ciężką chorobę, poprzez którą ona uwierzyła i już na łożu śmierci często spowiadała się i przyjmowała Komunię. Dlatego i sposób spełnienia naszych próśb i nam należy pozostawić Panu.

***
Wielorakość życiowych zgryzot, z którymi styka się człowiek, nie pozwala mu dotknąć tajemnicy, z jakiego powodu właśnie ze mną stało się to lub tamto – niezbadane są ścieżki Pana. Ale czy to tak ważne znać? To, co jest naprawdę ważne, to zachować swoją duchową głowę – wiarę – przy nawale życiowych udręk. Tylko spojrzenie z wiarą na siebie i adekwatna ocena okoliczności, połączone z cierpliwą modlitwą, pomogą nam wyjść zwycięsko z każdej sytuacji. W ogóle, przecież o tym opowiada nam historia o uzdrowieniu przez Pana córki Kananejki.

Kapłan Dimitrij Wydumkin


fot. Bogdan Misiejuk, za: orthphoto.net
za: pravoslavie.ru