publicystyka: Przemyślenia o kapłanach i świętej Liturgii. Część I

Przemyślenia o kapłanach i świętej Liturgii. Część I

Tłum. Michał Diemianiuk, 04 września 2017

Temat świętej Liturgii jest bardzo ważny. Ta modlitwa w czasie świętej Liturgii, w której mówi się, że nikt ze związanych przez żądze cielesne i rozkosze nie jest godny, aby przystąpić i służyć świętą Liturgię, odnosi się i do tych, którzy mają zamiar mówić o świętej Liturgii. Ale któż wtedy jest godny, aby mówić o świętej Liturgii – tym misterium, w które nawet Aniołowie pragną wniknąć, i patrzą nań z bojaźnią i lękiem? Jesteśmy faktycznie niegodni mówić o tym, tym bardziej że i przeżywamy to nie tak, jak należałoby. Nawet jeśli jesteśmy duchownymi, jak w danym przypadku ja.

Pamiętam wyznanie pewnego sługi ołtarza, kiedy byłem jeszcze małym dzieckiem. On, prawdopodobnie, powiedział mi wtedy:

– Dziecko moje, kiedy pewnego razu pojechałem na Świętą Górę Atos i spowiadałem się u pewnego hieromnicha, to on zapytał mnie: „Ojcze, a ile lat ty służysz?” – „Trzydzieści” – odpowiedziałem. „A ile razy na Liturgiach, które ty sprawowałeś, czułeś misterium, twoja dusza wchodziła do świątyni Bożej, rozumiałeś coś nadprzyrodzonego w świecie, czułeś coś zadziwiającego i tajemniczego?” Odpowiedziałem: „Ojcze, bardzo rzadko. Służyłem setki razy, ale misterium nie zawsze odczuwałem, to niełatwe”.

Tak, to niełatwe. To zależy od nas, naszego przygotowania, ale również i od Boga, żeby On przybliżył się do nas i uznał nas za godnych tego przejawu Swojej miłości.

Pewien protestancki pastor spotkał prawosławnego kapłana i powiedział mu:
– My, protestanci, zajmujemy się działalnością charytatywną, budujemy domy starców, budynki socjalne, sale, szpitale, organizujemy koncerty muzyki popowej i rockowej i przyciągamy młodych, prowadzimy wycieczki, jesteśmy bardzo aktywni. A wy, prawosławni duchowni i Cerkiew prawosławna, co wy czynicie?

A kapłan, zamiast tego, żeby wyliczać mu różne formy pracy pasterskiej, powiedział tylko jedno krótkie zdanie:
– My, prawosławni, służymy świętą Liturgię.

Czynimy to i napełniamy raj ludźmi, duszami, które się zbawiają. Pocieszamy ludzi, sprowadzamy Boga na ziemię i wprowadzamy ludzi na niebiosa. To nasz wkład, to jest nieskończenie ważne, co Cerkiew daje światu. Najważniejsze. To źródło, z którego wypływają pozostałe dzieła Cerkwi.

Wszystko zaczyna się od tego momentu, kiedy słyszymy, że biją w dzwon. Od niego zaczyna się święta Liturgia, w ogóle każde nabożeństwo. Słyszymy, że dzwoni dzwon.

W naszej parafii jest pewien człowiek, który odczuwa ogromną radość, kiedy ma możliwość podzwonić w dzwon. Przy tym dzwonie jest mechanizm, który wydzwania różne melodie: „błagowiest”, świąteczną, melodię świętej góry i on czuje przedsmak z wielką radością, jak małe dziecko, i mówi:

– Ojcze, dzisiaj włączę radosny „błagowiest”, żeby ludzie usłyszeli i przyszli do cerkwi.

Ten moment jest zaiste wspaniały. Należy jednak zauważyć, że kiedyś dzwonów nie było. W Cerkwi w pierwszych latach jej istnienia ludzie po prostu wołali siebie nawzajem. A potem, kiedy wzrosła liczba chrześcijan, pojawiły się kołatki. Później w niektórych miejscach wykorzystywano trąby – na przykład, w klasztorze, założonym przez świętego Pachomiusza Wielkiego – trąbiono w nie, żeby przypominać chrześcijanom o trąbach Apokalipsy. W niej mówi się, że Drugie Przyjście [Chrystusa] odbędzie się tak: zatrąbią trąby i wszyscy ludzie zmartwychwstaną, żeby stanąć przed Sądem.

W epoce świętego Konstantyna Wielkiego w użyciu były żelazne kołatki, w które uderzano młotkiem. Dzwony najpierw pojawiły się na Zachodzie, a do Konstantynopola trafiły w 865 roku, o wiele później niż budowa Hagii Sophii. Nazywają się one kampanami, dlatego że pochodzą z Kampanii, rejonu we Włoszech.

Kronikarze mówią, że kiedy w Bizancjum pierwszy raz zadzwoniły dzwony, ludzie zaczęli wybiegać ze swoich domów z radosnymi okrzykami. Przywykliśmy teraz słyszeć dzwony i one już nie wydają się nam tak słodko brzmiące jak wtedy. Ale wyobraźmy sobie, że nigdy nie słyszeliśmy dźwięku dzwonów i nagle niespodziewanie je słyszymy. Ludzie wybiegają wtedy na ulice myśląc, że to aniołowie zeszli na ziemię i zmieszali się z nimi. I chrześcijanie szli na nabożeństwo przepełnieni zachwytem.

Dzwoniąc w dzwony Cerkiew wzywa więc nas, aby przyjść i pomodlić się. I budzimy się, ale chce się nam pospać jeszcze trochę, i w rezultacie spóźniamy się. Nie chce się nam iść i ciągle odwlekamy: „Pośpię jeszcze trochę, to nic, przyjdę trochę później!” – tacy jesteśmy opieszali i, niestety, leniwi, i nie starcza nam gorliwości. Z powodu czegoś innego nam tak nie chce się wstać: rano na ulicach można zobaczyć wielu spieszących nad morze, żeby wykąpać się, a tutaj ktoś taszczy wiadra z wodą, żeby umyć swój samochód w niedzielny poranek, tam kobiety rozwieszają na sznurkach pościel, żeby ją przewietrzyć, dlatego że cały tydzień pracują i wiele nie zdążą zrobić. To odbywa się trochę później, około 9 rano. Ktoś kieruje się do kiosku po gazetę, tu ktoś przygotowuje jedzenie, tam słychać telewizor: ludzie oglądają wiadomości sportowe i nie idą do cerkwi.

To zjawisko jest bardzo smutne. Ono jest smutne dlatego, że ludzie nie mają już chęci do Liturgii świętej. W te czasy namiętnie pragniemy bardzo wiele, tak że nijak nie pasuje tu poranny czas, w czasie którego służy się święta Liturgia. A jak ludzie wstają o 6 rano, żeby wykąpać się w morzu, póki na plaży nie ma tłumów, a wokół jest cisza? Albo żeby pobyć z bliskimi ludźmi lub pojechać gdzieś na zawody sportowe? Kiedy coś kochasz, jesteś gotowy robić to o każdej porze.

Zauważyłem, że czytając o misjonarzach i ludziach, którzy mieszkają w innych krajach, wstydzę się, porównując się z nimi. Ci ludzie mogą całymi dniami iść na piechotę, żeby trafić na świętą Liturgię. Oni przez dwa dni idą pieszo, małe dzieci też, żeby wziąć udział w świętej Liturgii. Niech oni i nie zrozumieją wszystkiego, ale za to wszystko czują duszą w początkowym etapie swojej wiary.

Raz czytałem dziennik pewnego biskupa (chodzi o Grecję), pisze on: „W niedzielę, 30 marca 1941 roku, wczesnym rankiem udałem się do pierwszego batalionu, gdzie służyłem i głosiłem kazanie. Przyjęło komunię około 500 mężczyzn, ręka mi zdrętwiała i strasznie mnie bolało od nieustannego udzielania świętej komunii. Innym razem zmuszony byłem służyć na kolanach, w namiocie, gdyż na ulicy deszcz padał bez przerwy. Żołnierze uważali w trakcie świętej Liturgii w czasie deszczu i na koniec przyjęli Święty Sakrament”.

Jakie poruszające widowisko! Pośród dzikich gór, pod ulewnym deszczem, żołnierze modlą się, żeby zjednoczyć się z Chrystusem Zbawicielem. Ci ludzie będą sądzić nas za nasze lenistwo i opieszałość. Nawet święty Kosma Etolijski mówi, że pieniądze, które człowiek zarabia w niedzielę, kiedy pracuje nie mając ku temu poważnej przyczyny, nie są błogosławione przez Boga. Inna sprawa, jeśli komuś przychodzi pracować, gdyż jego powinność do tego zobowiązuje. A jeśli możesz zakończyć swoją pracę później, ale mimo wszystko nie idziesz do cerkwi, to jest to bardzo poważne i niesprawiedliwe w odniesieniu do naszej duszy. I tym ranimy Boga.

Pewien święty ojciec duchowy ubiegłego wieku, ojciec Benedykt Petrakis z Agrinio, pewnego razu szedł sprawować świętą Liturgię w niedzielę. Przy świątyni stał człowiek, sprzedający owoce i warzywa. Kiedy trwała Liturgia, on mimo wszystko stał na ulicy. Ojciec Benedykt powiedział mu:

– Dziecko moje, zajdź do środka, żeby wziąć udział w świętej Liturgii, a potem sprzedasz swoje towary!
Ten jednak hardo mu odpowiedział:

– Ojcze, zajmuj się swoimi sprawami, a ja będę zajmować się swoimi! Ja do twoich spraw się nie wtrącam, i ty w moje się nie wtrącaj!
Święty powiedział mu:
– Dobrze, dziecko moje, ale zobaczysz, że nie zdąży zakończyć się święta Liturgia, a wszystkie twoje owoce i warzywa zgniją.

Żeby zmusić tego człowieka do zastanowienia się, Bóg dopuścił, żeby kiedy skończy się święta Liturgia, wszystko, co u niego było na stole, stało się pełne robaków. A także żeby pokazać mu, że On nie toleruje podobnej hardości.

Kto nie chodzi do cerkwi z powodu jakiejś poważnej przyczyny, ten chociaż powinien odczuwać smutek z tego powodu, a nie usprawiedliwiać się i mówić: „Dobrze zrobiłem, że nie poszedłem. Mam ku temu przyczynę i usprawiedliwienie”. Nie usprawiedliwiaj się, pozostaw Bogu usprawiedliwianie ciebie, a sam siebie nie usprawiedliwiaj.

Ale jednakże my i wy budzimy się rano, i dlatego znajdujemy się tutaj. Idziemy na świętą Liturgię, robimy ten krok w stronę cerkwi i zbliżamy się do świątyni Bożej, a kiedy wchodzimy do środka, to odczujmy – jeszcze zanim wejdziemy – ten zaszczyt, jaki okazuje nam Bóg. Niektórzy ludzie już przez samo to, jak wchodzą do cerkwi, pokazują swoją pobożność i pokrewieństwo – dobre lub złe – z otoczeniem. To znaczy, że należy odczuwać, że to dom twojego Ojca. Chociaż jest i takie pokrewieństwo, które tai w sobie niemałą porcję arogancji, hardości i braku szacunku.

Przed tym, jak wejdziemy do świątyni, pomyślmy, że wchodzenie do świątyni – to zaszczyt dla nas. Przecież moglibyśmy tam nie wejść. Kiedy? Gdybyśmy żyli w pierwszych latach po założeniu Cerkwi, kiedy chrześcijan nie chrzczono jako małe dzieci, jak teraz, a w dorosłym wieku. Wtedy byli katechumeni [cs. ohłaszennyje – przyp.tłum.], którzy przechodzili surową katechizację, i tylko jeśli ich dusza była gotowa, chrzcili się i mogli uczestniczyć w świętej Liturgii.

W pierwszych wiekach istniało kilka kategorii chrześcijan. Płaczący – to ci, którzy stali przy wejściu do świątyni. Oni popełnili jakieś grzechy i płakali za nie, mówiąc wchodzącym: „Pomódl się za mnie, gdyż zgrzeszyłem. Pomódl się, żeby do mnie przyszło pokajanie, żeby mi wybaczono!” – i nie zachodzili na świętą Liturgię.

Byli także „owładnięci”, również stojący na ulicy, ich chłostały deszcze, nie szczędziły mróz, żar, śnieg. Oni pragnęli zajść na świętą Liturgię, ale nie mili do tego prawa z powodu swojej duchowej niedoskonałości. Byli jeszcze słuchający, którzy tylko słuchali. Jak i owładnięci nieczystymi duchami, to znaczy cierpiący od złych duchów, oni również nie zachodzili na świętą Liturgię.

A teraz do świątyni zachodzą wszyscy, jakby była ona ich własną przestrzenią, ubrani, jak chcą, siedzą, jak chcą i gdzie chcą, zachowują się, jak chcą, i jeśli ktokolwiek zechce ich poprawić, oni tego nie rozumieją. A co powiesz człowiekowi, który nie czuje, że jego zewnętrzny wygląd jest wyzywający, zachowanie nieprzyzwoite, a sposób, w jaki się żegna, i gesty oburzające? On tego nie rozumie – dlatego że to kwestia jego duchowej kultury. O, ile wszystkiego widzą duchowni, ile widzą i wierni, którzy chcą się skupić, a nie mogą!

Kiedy znajdziemy się w wieczności, w wiecznym życiu, to zrozumiemy, jak silnie pomogła naszej duszy święta Liturgia i jaką ogromną korzyść otrzymaliśmy od niej. Teraz my tego na pewno nie pojmujemy, ponieważ przywykliśmy do niej. Ale kiedy przechodzimy przez trudne momenty, jak niektóre dzieci, które wyjeżdżają uczyć się na obczyźnie, a tam nie ma świątyni w pobliżu. I chociaż w domu oni nieszczególnie chodzili do cerkwi, to tam im jej brakuje, i mówią:

– Ja już trzy miesiące nie byłem w cerkwi! U nas nie ma obok świątyni, do niej dwie godziny jazdy samochodem. A kiedy mam jeździć do innego miasta?

Kiedy trafiamy do szpitala i poleżymy tam z miesiąc, nam zaczyna brakować świętej Liturgii, i wtedy widzimy, jaki dar mieliśmy, a nie docenialiśmy go. A teraz, ponieważ mamy ją [Liturgię], uważajmy, że mamy ten zaszczyt od Boga.

Wszedłszy do cerkwi z tym poczuciem zaszczytu, który okazuje nam Bóg, zapalmy świeczkę. Świeca przypomina o antycznych łuczywach płonących w katakumbach. Kiedy chrześcijanie chowali się w katakumbach, w pierwszych latach, w korytarzach stały takie duże płonące świeczniki, które wskazywały drogę do miejsca, gdzie odbywało się spotkanie chrześcijan. Nie można było tak prosto znaleźć miejsce, gdzie odbywało się zebranie chrześcijan. Nie można było go tak łatwo znaleźć, żeby poganie ich nie pojmali, i oto oni szli według tych świeczników, tych łuczyw i dochodzili do zebrania.

A teraz u nas i u was są świece. Duże wrażenie wywarło na mnie to, co pisze starzec Paisjusz: „Oddajemy Bogu świecę – ostatnie, co mamy, i Bóg przyjmuje to jako ofiarę”. Dlaczego ostatnie? Dlatego, że świeca jest zrobiona z plastrów wosku, na których pszczoły gromadzą miód. Zabieramy sobie pożyteczne – miód, a wosk, niepożyteczny i niejadalny, oddajemy Bogu jako ofiarę. I Bóg to przyjmuje. Uważamy, że to dar, i On cieszy się z tej ofiary.

Także ładan [rodzaj kadzidła – przyp. tłum.] wyrabiają z żywicy ściekającej po drzewie, tzn. to coś niepożyteczne, a my oddajemy do Bogu w ofiarze miłości i pobożności.

Świeca płonie i przypomina nam o światle świecącym w mroku naszej epoki, o świetle, które powinniśmy mieć w sobie, przekazywać je innym i chronić. Ona symbolizuje także światłe myśli, które powinny być w nas, czyste myśli, czysty umysł i przejrzystość, które powinny nas wyróżniać, i żebyśmy mówili: „Jak topnieje świeca, tak niech roztopią się i moje wady, moje namiętności. I jak cerkiewny sługa nagle chwyta je, tak i mnie schwyci Bóg, i moje ziemskie życie nagle zgaśnie w jakiś dzień”.

Niektórzy ludzie wracają, żeby popatrzeć, czy jeszcze pali się świeca, którą oni postawili, czy już ją zgasili. To nie ma znaczenia: zrobiliśmy to, co trzeba, zapaliliśmy ją, przynieśliśmy przed Boga. Rzecz nie w tym, a w tym, żeby ta świeca płonęła we mnie, żeby ona była stale zapalona również po świętej Liturgii, przez całe nasze życie. Ile by nie postała zapalona przez ciebie świeca, ale jeśli w tobie nie płonie świeca wiary i pobożności ku Bogu, wszystko pozostałe przemienia się w puste, formalne działanie. Zapalając świecę, nam dobrze będzie wznieść modlitwę.

Faktycznie, nie trzeba stawiać wielu świec: rzecz nie w ilości, a w wierze i naszym serdecznym uczestnictwie. Ktoś stawia jedną świecę za żywych i jedną za zmarłych (na Cyprze, i oczywiście, w Grecji nie jest przyjęte stawianie nieparzystej liczby świec za żywych i parzystej za marłych). Te dwie świece mogą wzruszyć Boże serce. A ktoś stawia więcej – i Bóg znowu się wzrusza. Ale ktoś stawia wiele świec, jednak niczego nie osiąga. Każdy ma swoje podejście zgodnie ze swoimi zamiarami. Mówmy przy tym: „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nad sługą Twoim (takim a takim)”, jeśli mamy więcej krewnych, lub: „Daj spoczynek duszy zmarłych sług Twoich (takich a takich)”, jeśli ktoś niedawno odszedł z tego świata.

Dobrze jest, wszedłszy do świątyni i postawiwszy świeczkę, znaleźć dla siebie miejsce na czas świętej Liturgii i w skupieniu tam pomodlić się. To złe przyzwyczajenie, kiedy ktoś rozmawia w czasie świętej Liturgii, to bardzo poważny grzech, jeśli ktokolwiek tak robi. „Przyszedłszy na świętą Liturgię – mówi święty Serafim Sarowski, – cały czas, póki jesteś w świątyni, nieustannie odmawiaj w sobie modlitwę Jezusową”. Nic więcej. Lub jakąkolwiek inną modlitwę. „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną” – wchodzę teraz do świątyni i wszystko zewnętrzne przestaje dla mnie istnieć: praca, rozmowy, jeszcze coś innego. To wszystko powiemy, kiedy wyjdziemy, o innej porze.

Starzec Jakub, którego widziałem w 1970 roku na Eubei, zaprowadził mnie do ołtarza – byłem jeszcze wtedy małym dzieckiem – i powiedział:

– Dziecko moje, popatrz, jak męczę się w czasie świętej Liturgii, jak demony starają się odciągnąć mnie, żebym się nie skupił. Splatają sznurki, które tylko ja widzę, żeby zmusić mnie do potknięcia, żebym nie uważał i nie modlił się w skupieniu. Ale czasami, kiedy rozprasza mnie to widzenie, modlę się do świętego Dawida, i on wchodzi w świętą Liturgię, i widzę go, on siedzi obok mnie. I wtedy odstępuję od świętego ołtarza i odchodzę na bok, a ludzie nie rozumieją, dlaczego odszedłem na bok. No bo jak mam, dziecko moje, służyć, kiedy obok mnie jest święty Dawid i ja go widzę?

To wywarło wtedy na mnie silne wrażenie i pamiętam to do tej pory.

Także święty Mikołaj (Planas) w czasie świętej Liturgii często rozumiał, kto z chrześcijan jest obecny, a kto nieobecny. Być może, ciałem wszyscy byli w świątyni, ale ich dusza unosiła się gdzieś indziej. Święty Mikołaj widział to. Ludzie w świątyni widzieli krzesła, sprzęty, ikonostas, ołtarz, a on widział jeszcze i duszę każdego człowieka, każdego modlącego się, widział aniołów, widział i biesy, widział Samego Pana.

Pewnego razu dokonywał kadzenia (na pewno słyszeliście o tej znanej sytuacji z jego życia) i pokadził pewną panią, a obok było puste miejsce, on pokadził i je. A dalej siedziała pewna pani, której on w ogóle nie pokadził i poszedł dalej. Kiedy zakończyła się święta Liturgia, ta pani, roztrzęsiona, podeszła do niego i powiedziała:

– Ojcze, obszedłeś mnie w najbardziej wyzywający sposób: wszystkich okadziłeś, a mnie nie! I nie tylko to, ale jeszcze okadziłeś miejsce, które było puste. Dlaczego to zrobiłeś?

On jej powiedział:

– Uwierz mi, dziecko moje, ja nie widziałem ciebie na świętej Liturgii. Byłaś w świątyni?

– No jakże nie byłam, ojcze! Przecież o świętej Liturgii tobie mówię.

– Coś ci powiem. A twój umysł nie był wtedy z kozami?

Mówimy o Atenach dawnych czasów, święty Mikołaj (Planas) służył w Place (najstarszy rejon Aten) i ludzie mieli wtedy swoje stada, pola, skąd pozyskiwali dla siebie mleko, mięso itp. I ona myślała o swoim stadzie: jak ona tam pójdzie, co zrobi itp.

Powiedziała:

– No tak, w tym czasie, kiedy przechodziłeś, trochę myślałam o tym.

– Kiedy myślałaś o nim, nie widziałem, żebyś była tutaj – powiedział święty.

– Dobrze, ale dlaczego okadziłeś puste miejsce obok mnie?

– Obok ciebie jest miejsce pewnej pani, twojej znajomej, która teraz jest chora i leży w łóżku, ale myśli o nas, służących [nabożeństwa], i mówi w myślach: „Gdybym i ja mogła być na świętej Liturgii, jak dobrze by było!”. Widziałem ją, jakby była obecna w świątyni.

Przenikliwość świętego wywiera silne wrażenie, ale Bóg widzi więcej. On widzi wszystko, każdy epizod z naszego życia. Ileż jeszcze będziemy pytać siebie: „A jak mnie widzi Bóg?”. Co widzi? My, ludzie, chowamy się przed innymi, ale przed Bogiem nie możemy się schować nawet na świętej Liturgii.

I na świętej Liturgii skupiajmy swój wzrok, znowu mówi święty Serafim Sarowski, na jakiejkolwiek ikonie lub łampadzie, lub na kapłanie – nie z celem skupiania się na kapłanie, ażeby od niego nasza myśl przechodziła do świętych myśli i przeżyć w naszej duszy.

Ciąg dalszy nastąpi.

Archimandryta Andrzej (Konanos)

Za: pravoslavie.ru

Fot: Aleksander Wasyluk za: orthphoto.net