publicystyka: O kulturze relacji międzyludzkich

O kulturze relacji międzyludzkich

tłum. Michał Diemianiuk, 11 czerwca 2017

Poczucie miary i nie tylko 

Dobre maniery uważa się czasami za pewien „świecki” atrybut, sądząc że w cerkiewnym środowisku relacje międzyludzkie kształtują się na duchowym poziomie i „ważne jest tylko to, co wewnętrzne”. Mi, jako kapłanowi, nierzadko zdarza się spotykać z takim przekonaniem. Wyzbycie się „świeckich aspektów” nieraz doprowadza do tego, że człowiek przestaje zważać na siebie i poziom swojej kultury. Wielu nie podejrzewa przy tym, że z duchowego punktu widzenia mamy do czynienia z dwojakim procesem: z jednej strony wszystko, co od nas wychodzi, rodzi się wewnątrz nas, a z drugiej – to, co od nas wychodzi, w określony sposób oddziałuje także na to, co dzieje się wewnątrz nas. I dlatego na zewnętrzny obraz człowieka, jego zachowanie, jego manierę mówienia, kapłan obowiązkowo zwróci uwagę – nie dlatego, że zechce zewnętrznie ocenić człowieka, a dlatego, że wszystko to ma znaczenie dla życia duchowego.

Nieprzypadkowo święci ojcowie, którzy napisali pouczenia o zasadach życia monastycznego, zwracali uwagę na to, jak mnich powinien wyglądać, jak chodzić, jak nawiązywać rozmowę ze współbraćmi. Oni doskonale wiedzieli, że nadmierna śmiałość w relacjach, brak nawyku uważania na siebie, prowadzi wewnętrzny świat człowieka do ruiny. Istnieje nawet przykład zaczerpnięty z życia świętego mnicha Paisjusza Wieliczkowskiego. Pewnego razu, wyglądając przez okno celi, św. Paisjusz zobaczył jak pewien nowicjusz, idąc po podwórku, wymachuje rękami – jakby za chwilę miał zacząć tańczyć. Od razu przywołał do siebie starca, któremu ów nowicjusz był powierzony, i za to, że nie pilnuje brata, zadał mu pokutę.

Człowiekowi wierzącemu, tak jak każdemu wychowanemu człowiekowi, niezbędne jest poczucie miary. Czasami można zauważyć, jak człowiek jeszcze niedoskonały, pomimo dojrzałych lat, w zwykłym uprzejmym zwracaniu się do ludzi próbuje dosłownie wskoczyć z rozbiegu na bardzo wysoki poziom. Na przykład, zaczyna witać wszystkich znajomych w cerkwi: Radości moja, Chrystus zmartwychwstał! – albo proponuje: Ojcze, przecież św. Serafin z Sarowa tak mówił, my także wprowadźmy taką tradycję w naszej parafii. I bywa niełatwo wyjaśnić, że jednym jest po prostu powiedzieć człowiekowi dobre słowo, wyrazić względem niego dobre życzenie, a całkiem innym wypowiadać słowa, które mówił kiedyś wielki święty, do którego my nie zbliżyliśmy się w ciągu naszego życia nawet na milimetr. Witanie w ten sposób ludzi przychodzących do cerkwi – w sytuacji, gdy nie mamy w sercu tego, co miał święty Serafim – będzie postrzegane albo jako odejście od zdrowych zmysłów, albo jako pycha i próżność. Dlatego maniera zwracania się do ludzi w cerkwi powinna być w zasadzie taka, jaka jest w każdym miejscu, w którym ludzie zbierają się i robią coś razem - uprzejma, z szacunkiem, w żadnym razie nie nazbyt poufała. Nie powinniśmy nikogo „bombardować miłością”, jak czynią to sekciarze. Naszym zadaniem jest bowiem zrobienie człowiekowi przyjemności, a nie wprawienie go w zakłopotanie.

Ustąpić i przeżyć

Można powiedzieć, że w całym procesie dorastania młody człowiek nie jest uczony kultury zachowania - nie istnieje system takiego nauczania. Człowiek po prostu uczy się tego, co widzi w domu, w szkole, wśród rówieśników. Jednak na całym świecie, z poprawką na narodowe tradycje, istnieje pewna nauka, coś w rodzaju sztuki dobrych manier. Wiemy, że chrześcijaństwo, wchodząc w życie tego świata, napełniało sobą także różnorodne dobre same z siebie formy, istniejące w świecie pogańskim. Wielu świętych, w tym Ojcowie Kościoła - Bazyli Wielki, Grzegorz Teolog i Jan Złotousty, było w pełni wykształconych w zakresie filozofii i innej „helleńskiej mądrości” – co ich tylko wzbogacało. My także powinniśmy patrzeć na istniejącą cywilizację nie przez pryzmat osądzania, ale jak na coś, co może nas wewnętrznie wzbogacać.

Weźmy na przykład taki zupełnie niechrześcijański w swojej tradycji kraj jak Japonia. Z naszego punku widzenia w zachowaniu Japończyków jest wiele zadziwiających aspektów, które raczej się nie przyjmą i prawdopodobnie nie zintegrują z naszym europejskim doświadczeniem. Kiedy byłem w Japonii, zauważyłem pewien szczegół. Przy masie ludności, która porusza się tam po ulicach, praktycznie niemożliwe było się z kimś zetknąć czy dzielić jakąś przestrzeń. Przypuśćmy, że dokądś idziesz i nagle znajdujesz się w potoku ludzi, który podąża w przeciwnym kierunku. Koniec – myślisz – zmiotą mnie. Ale wszyscy cię omijają, rozstępują się przed tobą. A jeśli próbujesz gdzieś wejść, znowu ci ustąpią i dadzą możliwość przejścia. Wszystko dlatego, że są od dzieciństwa uczeni, iż istnieje taka cnota – ustąpić. I nie przychodzi im do głowy, żeby postąpić inaczej.
U nas tymczasem dzieci przyuczane są do tego, że cała otaczająca nas rzeczywistość to swego rodzaju kolejka albo tłum i żeby przeżyć w tej kolejce albo w tym tłumie, należy obowiązkowo być pierwszym. A jeśli cię ktoś zepchnął na drugie lub trzecie miejsce, to jest to już powód do rozprawienia się z nim, nawet w krwawej walce. Wskutek takiego wewnętrznego nastawienia nawet nieznaczne konflikty kończą się w opłakany sposób. U nas w Saratowie (miasto w Rosji) zdarzyło się, że dwoje kierowców – mężczyzna i młoda kobieta – pokłóciło się na parkingu. W rezultacie mężczyzna zastrzelił dziewczynę. A ileż to bywa sprzeczek w ruchu drogowym, w kolejce do lekarza czy w sklepie… Niestety, to wszystko przenosi się również do cerkwi. Bywa, że nawet mocno przywiązany do cerkwi człowiek, stojąc w „kolejce” do spowiedzi i przypominając sobie swoje grzechy, jest gotów w tym samym czasie pokłócić się z kimś, kto z jakiegoś powodu albo po prostu nieświadomie, stanął w tej „kolejce” przed nim. Jestem pewien, że dla nas, chrześcijan, to nie jest po prostu nieprzyzwoite – to jest zupełnie niedopuszczalne.

To samo dotyczy „zakupów” w cerkwi. Myślę, że przynajmniej stali parafianie powinni rozumieć, że jeśli ktoś wszedł do kolejki przed tobą, nie należy go z tej kolejki wyrzucać, a tym bardziej nie należy rozpychać wszystkich łokciami, wołając: Ja tylko jedną świeczkę bez reszty! Kiedy ostatnio przechodziłem obok sklepiku ze świecami, podeszła do mnie dziewczyna, rozmowa z którą w ciągu kilku minut pozbawiła mnie duchowego spokoju. Ojcze- zwróciła się do mnie- tu jest taka kolejka, a ja muszę przejść i kupić świeczki. A gdzie podziać tych ludzi , którzy stoją w tej kolejce? – pytam. Ale ja potrzebuję tylko świeczek, a im być może potrzeba jeszcze czegoś innego – odpowiedziała. A ja na to: Możemy teraz oczywiście podejść do każdego i zapytać, czego potrzebuje, ale możemy też po prostu poczekać, aż zrobią to, co chcieli. Była bardzo niezadowolona z takiej odpowiedzi. Zapytałem więc, jakich potrzebuje świec, wziąłem je w sklepiku i podałem jej. Ona z obrażoną miną poszła je postawić. Oczywiście, to szczególny przypadek, jednak nie należy zapominać, że człowiek niezwiązany z cerkwią, w ciągu tych minut, które spędza w świątyni w kolejce po świece, daje przykład wzajemnych relacji w Cerkwi. Dlatego jeśli taki człowiek zaczyna się denerwować, należy go przepuścić i okazać możliwy w tej sytuacji szacunek oraz uwagę.

Uśmiech

Oprócz tego w prawosławnym środowisku przyjęte jest osądzać tzw. narysowane uśmiechy. Kiedy obcokrajowcy uśmiechają się do siebie nawzajem i pytają - co u Ciebie?- nic za tym nie stoi. Niektórzy powiadają jednak, że to fałsz – a należy być przecież człowiekiem szczerym, u którego na twarzy wyraża się to, co w danej chwili jest w sercu.

Kiedy o tym słyszę, przypomina mi się historia, która zdarzyła mi się dawno temu, we wczesnej młodości. Wówczas ciągle albo gubiłem klucz do mieszkania, albo zapominałem wziąć go z domu (drzwi zatrzaskiwały się) i w najbardziej nieodpowiednim momencie okazywało się, że nie mogę do niego wejść. Pewnego późnego wieczora mama i ja spacerowaliśmy z naszym psem. Nagle zauważyłem, że nie mam klucza. Ciemno, zimno i zupełnie nie ma gdzie się podziać. Dokąd można pójść o dwunastej w nocy, bez pieniędzy i w towarzystwie owczarka niemieckiego, który ma brudne łapy? Wtedy przyszła nam do głowy myśl, by zapukać do jednego z sąsiednich mieszkań, które wynajmowała Angielka. Byliśmy znajomymi, ale niezbyt bliskimi. Czasami chodziliśmy razem do cerkwi, chociaż należała ona do Kościoła anglikańskiego. Nasza znajoma miała zupełnie angielskie maniery. Czasami wydawało mi się, że można jej wylać na nogę wrzątek i żaden mięsień nie drgnie na jej twarzy. I oto otwiera drzwi i widzi całą naszą kompanię…I co się stało? Angielka przyjaźnie się uśmiechnęła, bez żadnego zdziwienia czy skrępowania, jakby oczekiwała nas jak spóźnionych gości. Takiego uśmiechu nie można przecenić. Jak jest ważny i potrzebny, wie człowiek, który znalazł się w podobnej sytuacji.

Ten uśmiech – to nawyk, ale właśnie nawyk wyrobiony w codziennych sytuacjach, pozwala nam nie stracić opanowania w sytuacjach ekstremalnych. I jestem pewien, że my chrześcijanie musimy posiadać nawyk uśmiechania się do ludzi. Jeśli będziemy napełniać swoją duszę prawidłową chrześcijańską treścią, nauczymy się nie tyle w określony sposób władać mięśniami twarzy, demonstrując uśmiech, ale rzeczywiście radować się z drugiego człowieka, nie bacząc na to, co trudne czy smutne w naszym życiu. I to będzie radość i pocieszenie nie tylko dla spotkanego przez nas człowieka, ale i dla nas samych.

***
Nie możemy całościowo rozwiązać problemu kultury wzajemnych relacji międzyludzkich w naszym środowisku. Ale przestrzeń cerkwi, swoją parafię możemy wspólnie uczynić miejscem, gdzie poświęca się uwagę kulturze relacji. I bardzo bym chciał, żebyśmy uczyli się tego stylu zachowania, którego główną zasadą jest to, że każdy człowiek jest dla nas ważny, potrzebny oraz interesujący. Tylko w ten sposób możemy prawidłowo zbudować swoje własne życie duchowe.

Ihumen Nektariusz (Morozow)

Za: http://www.pravoslavie.ru/101667.html